Szukaj na tym blogu

27 września 2013

Tragedia narodowa

Ciężko zebrać się do pisania w tych trudnych dniach. Miało być tak pięknie, a jest tak smutno. No ale cóż - stało się. The old mug pozostanie w rękach Larry'iego Ellisona. Po niesamowitej serii sukcesów Teamu NZ w pierwszych wyścigach regat Team Oracle poprosił o chwilę przerwy, poprawił łódkę, zebrał się w sobie i wygrał wszystkie pozostałe wyścigi. Z biegiem czasu, z każdym następnym przegranym wyścigiem,  początkowa euforia nowozelandczyków, powoli przycichała aż w końcu przerodziła się w zbiorowe obgryzanie paznokci. Przez osiem zagrań mieliśmy piłkę meczową i każdą przegraliśmy. Tragedia. Porażka. Totalny paraliż.

Nie chciało mi się nawet o tym pisać, bo mimo, że regatowcem nie jestem, to jednak i mnie mdli na myśl o tym. Dziś, po dwóch dniach od tej sromotnej porażki doszedłem do wniosku, że jednak jest o czym pisać. O różnicy mentalności i o tym jak nowozelandczycy potrafią radzić sobie z taką klęską.

Otóż wyobraźcie sobie, że od początku złej passy aż do dziś, żaden dziennikarz, polityk ani nikt ze znajomych nie powiedział choćby jednego, złego słowa o naszym zespole. Nikt nie postawił pytania: a kto za to odpowiada? Nikt nikogo o nic nie oskarżył. Wszyscy teraz myślą tylko, jak pocieszyć naszych chłopców, jak ich powitać z powrotem w kraju, by się źle nie czuli. Jedyne refleksje jakie zaczynają się pojawiać w prasie, to tylko na temat, czy uda się zespół utrzymać w kupie, skąd wziąć pieniądze na następny America Cup i czy czasem nie uda się powstrzymać od odejścia Rod'a Daltona, szefa naszego zespołu, który zapowiedział, że już ma dość.

Niewyobrażalne. W europejskich, a już szczególnie polskich standardach to się nie mieści. Jak to? Nikogo nie wywalimy? Nikogo nie ukaramy? Na nikogo nie naślemy kontroli? Będziemy ich klepać po plecach za porażkę? No, w życiu! Każdy szanujący się pismak tarzałby się w tej padlinie do upadłego.

Tutaj - totalna jedność narodowa. Komentarze mówią po prostu, że przegraliśmy z finansową potęgą Larry'iego, który wart jest więcej niż cała Nowa Zelandia, i którego stać na zbudowanie każdej zabawki jaką sobie wymarzy. Mimo wszystko jednak przyznaje się, że to, jak zespołowi Oracle udało się odrobić wszystkie straty i obronić puchar zasługuje na olbrzymie uznanie. I fakt. Czapki z głów.

Mam tylko nadzieję, że za cztery lata to będą znowu Kiwis, którzy przymierzą się do wyrwania Larry'iemu jego kubka. Życie tymczasem powoli wraca do normy.



16 września 2013

Madame Nardine

Co najmniej kilka godzin każdego weekendu spędzam u kochanki. Ineczka jest bardzo wyrozumiała i pozwala mi na te zdrady, choć jak próbowałem spędzać cały weekend z Nardine to jednak głos sprzeciwu zabrzmiał donośnie. Znaleźliśmy więc kompromis i jakoś dzielę swoje siły witalne pomiędzy obie panie. Czasem jest perwersyjnie, Ineczka dołącza i tworzymy ciekawy trójkąt. Podejrzewam, że Ince jest łatwiej, bo Nardine nie wygląda ostatnio zbyt atrakcyjnie. Mam rozbebeszonych tam tyle projektów, że bałagan jest niemiłosierny. O pucowaniu mosiądzu już było, równolegle wymieniane są wszystkie płyny życiowe (czyli oleje i inne takie) i ich filtry. Zeszło mi trochę czasu na znalezieniu wkładów do filtra oleju (silnik to stary Ford z lat siedemdziesiątych - świetny ale teraz już takich nie robią). Pracuję nad uruchomieniem ciepłej wody w prysznicu (już wiem co jest zatkane - jeszcze nie wiem jak to odetkać). Dokładam nową pompę zenzową, bo stary system oparty na ssaniu mi się nie podoba. Musiałem wymienić pływak od automatycznej pompy zenzowej. Wymieniłem również smarownicę do uszczelnienia wału śruby.  Zmieniam światła nawigacyjne, bo stare już totalnie straciły kolory. Dodać muszę stopnie na górną połowę masztu, żeby wreszcie się dostać na jego czubek. Dodaję okucie na czubek bukszprytu, do którego będzie się przyczepiać blok asymetrycznego spinakera.  Poznaję pomału wszystkie bebechy Nardine i  zaczynam rozumieć co Warren (budowniczy Nardine) miał na myśli oryginalnie, a co potem zmienił.

Dzięki temu, że pokazuję się tam co najmniej raz w tygodniu, bractwo ptasie zrozumiało, że żartów jednak nie ma i już się odzwyczaiło od obsrywania Nardine.

Muszę wreszcie zakończyć te wszystkie projekty, bo wiosna już powoli nadchodzi i żeglowanie czas zacząć.

Bring the old mug home, boys!!!!

Niewiele rzeczy cieszy Kiwis bardziej niż zwycięstwa sportowe. Kiedy odbywa się jakieś większe wydarzenie sportowe ulice pustoszeją i życie zamiera. Z reguły chodzi o mecze rugby z różnymi odwiecznymi rywalami (nie ma ich zbyt wielu, bo rugby to dosyć zamknięty klub obejmujący właściwie tylko Wyspy Brytyjskie, Francję, RPA, Australię i Nową Zelandię a w porywach dołączają do nich Japonia i Rumunia - reszta się nie liczy). W sobotę wieczorem All Blacks (ci od sławnej haki), czyli narodowa drużyna Nowej Zelandii gościli u siebie Springboks, czyli narodową drużynę RPA. Krew lała się strumieniami, Francuski sędzia o mało nie pożegnał się z życiem, jatki były straszne, ale All Blacks wygrali. Uff.

W niedzielę rano trochę skacowani Kiwis zasiedli przed telewizorami, bo w San Francisco, pomiędzy Golden Gate a Alcatraz, Team New Zealand miał kontynuować niszczenie Teamu Oracle. Jak do tej pory wynik był 6:-1. Minus po stronie amerykańskiej wziął się z tego, że Oracle przyłapany został na oszukiwaniu w wyścigach kwalifikacyjnych i za karę miał rozpocząć nie od zera a od minus dwóch punktów. W siedmiu wyścigach Kiwis wygrali sześć razy, a Amerykanie raz. Wyglądało na to, że niszczenie trwać będzie nadal, bo katamaran Oracle był jak dotąd wolniejszy i coś im po prostu nie szło. No a poza tym, ich skipperem jest Australijczyk, więc jest dodatkowa frajda z dołożenia im.

Aż tu nagle okazało się, że Amerykanie zebrali łódkę i siebie do kupy i rozpoczął się bardzo dramatyczny wyścig. Start wygrali Kiwis, ale później widać było, że Amerykanie byli wyraźnie szybsi. Próbując ratować sytuację, Kiwis -  ciągle jeszcze na prowadzeniu - zdecydowali się na szybki zwrot przez sztag, by zablokować Oracle. To, co stało się wtedy było na pewno przyczyną paru zawałów w NZ, a wyglądało tak:

http://www.youtube.com/watch?v=xvab4IKr8fM

Zawałów byłoby pewnie jeszcze więcej gdyby nie ten kac po wieczornym dołożeniu Springbokom, który wielu uratował życie, bo po prostu zaspali.

No, a dziś rano, kiedy miały odbywać się dwa kolejne wyścigi to już nikt nie pracował, tylko wszyscy tkwili przed telewizorami. Kiwis przegrali pierwszy wyścig i miny były markotne, ale kolejny wyścig jest już dziś oceniany jako najlepszy wyścig w całej historii Pucharu Ameryki. Jak ktoś ma sporo czasu to można rzucić okiem tutaj (wyścig nr 10):

http://www.youtube.com/watch?v=sN8ykSNoanI

No i na dziś wynik jest 7:1, choć tak na prawdę 7:3 tyle, że Amerykanie mają zabrane 2 punkty karne. Ponieważ wyścigów ma być w sumie 17 więc Kiwis potrzebują już tylko jedno zwycięstwo by przywieźć ten "stary kubek" z powrotem do Nowej Zelandii. Amerykanie, by go zatrzymać musieliby wygrać teraz wszystkie, pozostałe 7 wyścigów. Jeśli tylko Kiwis skutecznie nie przewrócą łódki to wydaje się, że kubek jest nasz.

Jak na właściciela 12 tonowej, betonowej krypy strasznie się tym podniecam, prawda?