Szukaj na tym blogu

10 czerwca 2014

Nowozelandzkie afery

Niedługo druga rocznica naszego powrotu do Nowej Zelandii. Pomału zaczynamy rozumieć lokalną scenę polityczną, rozpoznawać ważnych ludzi i ogólnie być na bierząco ze sprawami, którymi żyją na codzień Kiwis.

Pamiętacie "Fryzjera"? Tego od ustawiania meczy piłkarskich, któremu udało się zorganizować pół piłkarskiej polski w jedną wielką aferę? No więc ostatnio okazało się, że w tak transparentnej i uczciwej Nowej Zelandii wcale aż tak różowo nie jest. W ostatnich tygodniach większość biuletynów informacyjnych rozpoczynała się od zupełnie brukowych wieści dotyczących ustawiania meczy krykieta. Cały czas zaznaczano, że tu nie chodzi o żadne mecze rozgrywane w Nowej Zelandii, ale o mecze w Wielkie Brytanii, Indiach czy Karaibach, no ale w dochodzeniu przeprowadzanym przez Międzynarodowy Związek Krykieta jednym z podejrzanych okazał się, o zgrozo,  aktualny kapitan zespołu Nowej Zelandii i jego kilku byłych i aktualnych kolegów. A sypiącą okazała się jego była żona. Widzicie panowie, kobiety należy kochac i szanowac. Okropność!

Ale najciekwsze są historie o politykach, którzy poddają się czarowi hochsztaplerów.

Pamiętacie takiego pana co nazywał się Vahap Toy? To był turecki architekt/developer, który zbudował w Warszawie dwie całkiem przyzwoite, choc z lekka kiczowate budowle: Reform Plaza (zwaną pieszczotliwie kabiną prysznicową) oraz Blue City Shopping Centre. Projekty te były z lekka kontrowersyjne, drugi musiał być dokończony przez inną spółkę, ale jednak jakieś namacalne ich skutki pozostały. Na ich bazie Vahap Toy zdecydował się pójść na całość i ruszył z projektem przekształcenia wojskowego lotniska w Białej Podlaskiej w drugie Las Vegas. Ja cię p......rzepraszam!!! W Białej Podlaskiej miało powstać największe lotnisko cargo w Europie, kompleks olimpijski na 50tys widzów, tor wyścigów Formuły 1, szereg hoteli, kasyn, aquapark, 32 polikliniki, filia Universytetu w Berkeley z kampusem dla 6 tys studentów i jeszcze parę cudów na kiju. Najśmieszniejsze było jednak to, że niemała rzesza prominentnych polityków zaczęła ten projekt lansować i popierać. Jakim cudem rozsądni wydawałoby się ludzie mogli uwierzyć w takie cuda? W Polsce odpowiedź z reguły była jedna - na pewno liczyli na, albo już mieli jakieś z tego korzyści, choćby tylko polityczne. Na koniec jednak rozsądek zwyciężył, pan Toy nie dostał przedłużenia prawa pobytu w Polsce i od tego czasu słuch po nim zaginął. A miało być tak pięknie.

Wtedy cała ta historia kojarzyła mi się z dość regularnie powtarzającymi się na wyspach Pacyfiku sytuacjami, kiedy to różni szemrani biznesmeni z Europy czy USA robili  wodę z mózgu lokalnym ministrom czy premierom, naciagając ich na różne wariackie inwestycje czy interesy. Pamiętam jak pewien niemiecki pośrednik w rekrutacji młodych Tuwaluańczyków do pracy w firmach żeglugowych, za prawo wyłączności do takiego przedstawicielstwa obiecał, że kupi dla lotniska w Tuvalu wóz strażacki, na który rządu absolutnie nie było stać, a międzynarodowe władze lotnicze straszyły odebraniem licencji. Po trzech miesiącach wóz się pojawił. W porównaniu z przerdzewiałym Landroverem z zamontowaną beczką i sikawką to byl znaczny postęp. Był to wycofany z użytku, w jakimś prowincjonalnym miasteczku w Niemczech, wóz strażacki na podwoziu ciut większym niż stara polska Nysa. Miał wtedy już ze czterdzieści lat, no ale lśnił się pięknie i chyba nawet mial agregat do robienia piany. W zasadzie wszyscy byli zachwyceni, a ja wiedziałem, że prawdopodobnie jedynym kosztem poniesionym przez niemieckiego agenta był fracht, bo sikawkę pewnie dostał za darmo albo kupił z demobilu za 1000 marek.

No ale to działo się w niewielkim kraju, który dopiero co zaczynał działać niezależnie, w którym ministrowie do biura chodzili w klapkach i szortach, z kokosem pod pachą na drugie śniadanie. Raczej nie spodziewałbym sie czegoś podobnego w Nowej Zelandii. Tutaj jednak pobity został rekord.

W zamierzchłych latach 90-tych, w świecie graczy komputerowych i hakerów pojawił się zwalisty Niemiec Kim Schmitz. Młode, tłuste, dwumetrowe chłopisko, z trudem ukończyło gimnazjum, ale miało wybitny talent komputerowy. Pod pseudnimem Kimble (starsi bedą pamiętać Richarda Kimble z serialu The Fugitive: "Nazwisko - Richard Kimble, Przeznaczenie - cela śmierci, ironia losu polega na tym, że Richard Kimble jest niewinny" - tak się zaczynał każdy epizod) podobno włamał się do komputerów NASA, Citibanku, a nawet Pentagonu. Po raz pierwszy niemiecka policja zwinęła go jeszcze jako nastolatka za oszustwa komputerowe i szpiegostwo. Dostał dwójkę w zawiasach, bo sędzia uznał, że to była młodzieńcza głupota nastolatka.


Nastolatek jednak taki głupi nie był i z tych wszystkich włamań do banków uciułał trochę kasy. W 2001 roku, kupił za 350tys € udziały w upadającej niemieckiej firmie internetowej i z właściwą sobie butą zapowiedział, że zaraz zainwestuje w nią kolejnych 50 mln €. Naiwni inwestorzy giełdowi uwierzyli, cena firmy skoczyła w górę, a dzielny Kim sprzedał szybko akcje i zarobił na czysto 1,5 mln €. Po tym giełda niemiecka wytoczyła mu proces o insider trading. Kim zwiał do Tajlandii, ale został deportowany. W Niemczech dostał 20 miesięcy - znowu w zawiasach - i natychmiast wyjechał do Hong Kongu. Tutaj zaczął kolejne ciemne interesy zakładając i mieszjąc różnymi firmami. Szwindle przynosiły niezłe zyski, ale władze Hong Kongu zwietrzyły pismo nosem i Kimowi grunt zaczął się palić pod nogami.  Kim wybrał się więc wtedy na wakacje do Nowej Zelandii, bardzo mu się tu spodobało i postanowił, że się tu przeniesie. Po swojemu zaczął oczywiście z grubej rury. Wynajął najdroższy dom w Nowej Zelandii, zaczął zapraszać polityków, szastać pieniędzmi i podarunkami. W rezultacie, jakimś cudem, Departament Imigracji przymknął oko na całą jego kryminalną przeszłość i wydał mu residence visa.


Kim Schmitz właśnie wtedy zmienił nazwisko na Kim Dotcom i  założyl firmę, którą pewnie trochę z was znało - Magaupload - jedną z pierwszych stron oferujących "cloud storage", ale również i wymianę plików. Kim cały czas żerował na naiwności ludzi i systemów prawnych. Magaupload teoretycznie wymagał potwierdzenia przez wszystkich użytkowników, że nie będą obracać materiałami z prawami autorskimi, ale w praktyce ani nie próbował ani też nie miał jak temu zapobiec, bo strona ta bardzo szybko miała 50 mln wejść dziennie i stała się 13, najbardziej popularną stroną w internecie. Megaupload przynosił olbrzymie dochody, ale w miarę jak amerykańscy prawnicy reprezentujący wielkie wytwórnie filmowe i muzyczne coraz bardziej byli wkurzeni, Kim coraz bardziej czarował nowozelandzkich polityków, którzy w swojej naiwności i tolerancji dla absolutnie bezczelnego i butnego Kima bili wszelkie rekordy. Kim fundował na przykład wielki pokaz sztucznych ogni dla Auckland za 600tys $. Dawal liczne datki na popularne akcje dobroczynności, a polityczne elity byly zachwycone i ulegaly jego "czarowi".


W końcu amerykanie przedstawili wystarczająco dużo dowodów i rząd nowozelandzki zdecydował się zaaresztować Kima. Policja wykonała brawurowy rajd na jego rezdyncję, zarekwirowała wszystko co tam było (a było dużo) i Kim ( po raz kolejny) poszedł do kicia. Dość szybko jednak udało mu się ustawić linię obrony, udowodnił rządowi, że szpiegował go wraz z Amerykanami niezgodnie z konstytucją, policja podczas rajdu popełniła wiele niegodziwości, a cała sprawa o ekstradycję jest gówno warta. Po paru miesiącach Kima wypuszczono. Kim otworzył kolejną firmę zwaną teraz Mega, a zaraz potem utworzył własną partię polityczną i zapowiedział start w wyborach parlamentarnych na jesieni. I wiecie co, są ludzie i politycy, którzy go popierają! Pewnie kupuje im w Niemczech sikawki z demobilu.

Najnowsze wieści są takie, że jeden z prominentnych polityków rządzącej partii został uznany winnym zatajenia deklaracji funduszy wyborczych jakie dostał od Kima 5 lat temu, gdy sam walczył o merostwo Auckland. Kim się z nim wtedy "przyjaźnił" i dał mu czek na 50 tys$. Potem ów polityk został ministrem policji, właśnie wtedy kiedy Amerykanie wystąpili o ekstradycję. Pan Minister nie pomógł jak Kim siedział. Teraz Kim zeznał, że go finansował, a tamten nie zadeklarował. No i afera. Ludzka głupota nie zna granic.



5 komentarzy:

  1. przysiegam, chwasty sa madrzejsze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tomku, co za przyjemność,,, przy porannej kawie, ,,zamiast gazety taka perełka!

    OdpowiedzUsuń
  3. Apropo businessu ,to Polacy juz na Pacyfiku.
    Pozdrawiam Was J.B.
    http://m.wyborcza.biz/biznes/1,106501,15873924,Polacy_szukaja_cennych_mineralow_na_srodku_Pacyfiku.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy mógłbym się dowiedzieć o możliwości pobytu w NZ i ekstradycji?

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy mógłbym się dowiedzieć o możliwości pobytu w NZ i ekstradycji?

    OdpowiedzUsuń