Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samochód. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samochód. Pokaż wszystkie posty

18 stycznia 2021

Przewodnik po Nowej Zelandii: Jak przeżyć za kierownicą



Kiedy już się zdecydujecie tu przyjechać i nie dołączycie do zorganizowanej wycieczki, a chcielibyście zobaczyć spory kawałek tego pięknego kraju to najprawdopodobniej będziecie chcieli wynająć jakieś cztery lub dwa kółka. Tak czy owak przed Wami ciekawa przygoda motoryzacyjna. Pomijam tu przybyszy z Wielkiej Brytanii, Indii czy Japonii, którzy do lewostronnego ruchu są przyzwyczajeni.  

Znam wiele osób w Polsce, które otwarcie deklarują, że w UK nigdy by za kierownicą nie usiadły. No tak, tam to jest wykonalne, bo w UK jest dobry transport publiczny. Tutaj nie ma wyjścia, trzeba diabła wziąć za rogi. Ale nie taki diabeł straszny. 

1. Prawo jazdy

Teoretycznie, jeżeli prawo jazdy nie jest po angielsku to wymagane jest jego tłumaczenie, ale o ile wiem wszystkie prawa jazdy w europejskim formacie są akceptowane. Radzę przed przyjazdem sprawdzić. W większości firm minimalny wiek kierowcy to 21 lat. Niektóre dopuszczają 20-to a nawet 18-to latków, ale trzeba niestety trochę dopłacić. Po prostu ubezpieczenia dla młodych kierowców są tu wyższe. No i oczywiście do wynajęcia samochodu potrzebna będzie karta kredytowa. 

2. Nawigacja. 

Mapy niestety wychodzą z mody i kosztują sporo kasy, ale ciągle jest to jakaś opcja. Można oczywiście polegać na Google Maps i telefonie, ale po pierwsze roaming danych jest drogi (no niby można kupić lokalnego SIMa), ale przede wszystkim Google Maps potrzebuje zasięgu komórkowego aby rysować mapę, a w wielu odludnych miejscach, zasięgu brak. Najpewniejsza jednak jest dedykowana nawigacja z wgraną mapą. Samochody droższych klas z renomowanych firm z reguły mają nawigację na pokładzie. Jeśli jednak wynajmujecie w tańszej firmie to sprawdźcie, czy mają w opcji nawigację i ile ona kosztuje. Jeżeli macie swoją nawigację typu Tom Tom czy podobne to może się okazać, że taniej jest kupić i wgrać do niego mapę Nowej Zelandii (to z reguły jest cała Oceania) i przywieźć nawigację ze sobą. Może wyjść taniej.

3. Antyradar. 

O limitach prędkości zaraz opowiem. Tutaj napomknę tylko, że prędkość jest dyskretnie i skutecznie kontrolowana. Wszystkie radiowozy drogówki mają radary namierzające w ruchu w przód i w tył, sporo jest też radiowozów nieoznakowanych i nieco stacjonarnych kamer stałych jak i montowanych w nieoznakowanych mikrobusikach. Jeździ się tutaj pod limit i niewiele osób go przekracza. Próba skorumpowania policjanta grozi poważnymi konsekwencjami a - uwaga, uwaga - antyradary są tutaj legalne. Jeśli więc macie tendencję do nieco bardziej dynamicznej jazdy to polecam wrzucenie ukrywanego skrzętnie w Europie antyradaru (z przyssawkami) do walizki. 

4. Kierownica po złej stronie


Jak już załatwicie formalności przy biurku to dostaniecie kluczyk, trochę papierów i wskazówkę gdzie na parkingu znaleźć wasz samochód. Upychamy walizy do bagażnika, otwieramy drzwi, a tu kierownicy nie ma. No tak, zajmie Wam sporo czasu, zanim przyzwyczaicie się podchodzić do samochodu z odpowiedniej strony. Jak już znajdziecie kierownicę to już z górki. Kierunkowskazy i wycieraczki co prawda odwrotnie (długo będziecie machać wycieraczkami przed skrzyżowaniami), ale przynajmniej pedały tak jak w domu. Biegi w lewej ręce, a po prawej drzwi - kilka razy będziecie próbować zmieniać biegi klamką.

5. Wyjeżdżamy z parkingu.

Jeśli brak na nim ruchu to fajnie, ale jeśli kogoś na nim spotkacie to pewnie będzie to pierwsze zderzenie z rzeczywistością bo "idiota" będzie was chciał staranować. Prawdę mówiąc na parkingach będziecie popełniać błędy częściej niż na drodze, na której widać co robią inni i po prostu się ich małpuje.

6. Prędkość

Na prawie wszystkich drogach pozamiejskich 100km/h włącznie z autostradami. Jest kilka odcinków autostrad gdzie wolno 110km/h i są one wyraźnie oznaczone. W miastach: to co pokazują znaki - z reguły 50 km/h. Tutaj ważna uwaga co do metodologii oznakowania. Znaki ograniczeń prędkości obowiązują do następnego znaku prędkości, a nie jak w domu do następnego skrzyżowania. Nie ma również pojęcia obszaru zabudowanego. Przykład: wjeżdżając do miasteczka z drogi na której było 100 km/h miniecie znak ograniczenia do powiedzmy 50 km/h. To ograniczenie obowiązuje do póki nie przejedziecie pod znakiem zwiększającym czy zmniejszającym to ograniczenie. I nie ważne ile skrzyżowań przejechaliście czy ile razy skręciliście w inne ulice. W ten sposób na terenie całego miasteczka obowiązuje 50km/h a jak będziecie z niego wyjeżdżać to zobaczycie znak ograniczenia do 100km/h i itd. aż do kolejnego znaku. Jakoś to działa. Polecam religijne trzymanie się ograniczeń. Patrz punkt o antyradarach. Tolerancja chłopców radarowców jest niska - do 3km/h (nie żadne 10%). 

7. Pierwszeństwo

Ogólnie pierwszeństwo ma ten z prawej z wyjątkiem sytuacji gdy na skrzyżowaniu skręcacie w lewo a nadjeżdżający z przeciwka chce skręcić w jego prawo. Jest niby po Waszej prawej, ale to Wy macie pierwszeństwo ( taki odpowiednik polskiej "zielonej strzałki w prawo). W Polsce takim wyjątkiem są ronda, gdzie pierwszeństwo ma ten z lewej. Tutaj na rondach jeździmy zgodnie z ruchem zegara więc wyjątku od reguły nie ma. Ci co na rondzie mają pierwszeństwo. Wszystko to brzmi skomplikowanie, ale  wyluzujcie - równorzędnych skrzyżowań w zasadzie nie ma. Wszystkie są obstawione trójkątami więc główkować za bardzo nie trzeba. 

8. Procenty

Limit taki jak w Polsce, czyli najlepiej mieć zero. Od czasu do czasu zdarzają się "łapanki", szczególnie wieczorami w soboty niedaleko knajp. 

9. Mandaty

W Waszym przypadku wysłane zostaną do firmy, z której wypożyczyliście auto. Jak zrobiliście niewielkie przekroczenie prędkości to mandat może być malutki, rzędu $20-40, ale firma doda Wam do tego $100 opłaty manipulacyjnej i ściągnie z karty kredytowej czy depozytu. Za większe przekroczenia będzie odpowiednio większy mandat powiedzmy $200 do $300. Nie polecam dać się złapać na przekroczeniu większym niż 30km/h powyżej limitu. Dla mnie oznaczałoby to rozstanie z prawem jazdy na długie miesiące, a dla Was koniec wakacji. 

10. Paliwo

Aktualnie benzyna ok $1.85 a diesel ok $1.3 czyli diesel niby tańszy, ale to złudzenie, bo wszystkie diesle na drogach muszą płacić dodatkowo podatek drogowy, w zależności od przebiegu. Benzyniaki mają ten podatek wliczony w cenę benzyny. Ta sytuacja to robota farmerów, którzy mają wiele maszyn nie wyjeżdżających na drogi. 

Na stacjach benzynowych w zasadzie tak jak w Polsce: self service i do kasy. Nocą najpierw do okienka z kartą, a potem nalewamy. Są też stacje zupełnie self service, na których najpierw wczytuje się kartę a potem leje. Karta zostanie obciążona tyle ile się wlało. 

11. Płatne autostrady

Jest ich dosłownie ze cztery niewielkie odcinki w całym kraju. Podczas przejeżdżania pod bramką skanowana jest tablica rejestracyjna i opłatę trzeba wnieść online lub mieć otwarte konto. W Waszym przypadku musicie ustalić z firmą kto płaci i jak. 

11. Trzymać się lewej - rutyna zabija

Na koniec rzecz najważniejsza. Po kilku dniach przyzwyczaicie się trochę do jeżdżenia po złej stronie i poza małymi wpadkami na parkingach czy w miastach zaczniecie wpadać w rutynę i czuć się coraz pewniej. To najniebezpieczniejszy okres. Widoki za oknem przepiękne, na drodze nie ma żadnego innego auta, niewielki zakręt, nagle z naprzeciwka coś wyjeżdża.... i jest po złej stronie. Uciekasz w prawo a ten "baran" w jego lewo i czołowe gotowe. Co roku mamy tu cały szereg czołowych zderzeń spowodowanych przez zamorskich turystów. Na wyjazdach ze wszystkich parkingów i punktów widokowych malowane są strzałki przypominające, którą stroną dalej jechać, ale mimo wszystko ludzie się zagapiają. Nie zagapcie się....

Niedługo będzie o kamperach i campingowaniu na dziko.

29 grudnia 2020

Z cyklu Przewodnik po Nowej Zelandii: Jak podróżować po Nowej Zelandii

Nie ma co ukrywać - wycieczka do Nowej Zelandii zawsze była pioruńsko droga, a teraz po pandemii będzie jeszcze droższa. To takie ustalenie na początek abyśmy zdali sobie sprawę, że to nie Bali, Laos czy Wietnam, gdzie dawało się dolecieć w miarę tanio i przeżyć za parę groszy. Na nowe ceny biletów przyjdzie nam chwilę poczekać. Linie lotnicze będą teraz dochodzić do siebie powoli i sądzę, że do cen sprzed pandemii droga daleka.  Natomiast koszty turystycznego życia i zwiedzania Nowej Zelandii porównałbym do Szwecji czy Norwegii. Myślę tu o wszystkich poziomach komfortu - od "backpackersowego" (plecakowego) po pięciogwiazdkowy. Miejcie to więc na uwadze planując podróż na Antypody (w Australii jest podobnie choć chyba nieco taniej) aby później nie było niemiłych zaskoczeń. A więc jest drogo, ale na prawdę warto się szarpnąć. No a jeśli już zdecydujecie się szarpnąć to trzeba zadbać, żeby to szarpnięcie wykorzystać jak najlepiej. No chyba, że ktoś ma środki na to, żeby się szarpać co parę lat, ale to wtedy inna kategoria turysty i pewnie i tak tego bloga czytać nie będzie. 

Jak ograniczenia związane z pandemią się wreszcie skończą, grzecznie się zaszczepicie i wywalicie kupę kasy na bilet lotniczy to starajcie się przyjechać tu na co najmniej 3 tygodnie, a najlepiej na wiele dłużej. No chyba, że interesuje Was tylko niewielki obszar lub specyficzna dziedzina turystyczna i nie chcecie zwiedzać większych połaci kraju. Jeśli nie macie czasu, bo urlop za krótki itp. to podarujcie sobie takie dalekie podróże. Już sam jetlag zabierze z tych dwóch tygodni ze trzy dni, zmiana czasu o 12 godzin, coś tam zobaczycie, ale będziecie skołowani niemożebnie. 

Jeśli jednak, jak większość, chcielibyście zobaczyć jak najwięcej to potrzeba Wam przede wszystkim czasu i transportu. Wbrew pozorom Nowa Zelandia to kraj dość duży (2000 km wzdłuż obu wysp) i przemieszczać się po niej szybko można tylko samolotem. Wszystkie inne środki transportu są sporo wolniejsze niż w innych krajach, bo drogi wąskie i kręte a linie kolejowe słabo rozwinięte. 

Tak więc do wyboru macie zwiedzać Nową Zelandię:

1. Na piechotę i z dobytkiem na plecach. 


Będzie najtaniej, ale 6 miesięczna wiza może nie wystarczyć, aby przespacerować się wzdłuż całego kraju. Jest kilka bardzo spektakularnych tras dla takich śmiałków i znam sporo Nowozelandczyków, którzy postawili sobie za cel je zaliczyć - przynajmniej etapowo. Ogólnie rzecz biorąc jest to zabawa dla ambitnych i bardzo sprawnych tzw. "prawdziwych turystów". 


2. Rowerem z dobytkiem w sakwach. 

Trochę szybciej, ale też wolniutko. Trzeba mieć dobry sprzęt i być bardzo sprawnym rowerzystą, bo Nowa Zelandia to nie Holandia ani Mazowsze - pagórki i strome góry w zasadzie non-stop. Jest tu sporo tras rowerowych, ale głównie nastawionych na krótkie kilkudniowe wyprawy na góralach.  Jazda zwykłymi drogami jest nieco ryzykowna, bo tak jak i w Polsce rowerzyści na drogach są tu traktowani jak intruzi a i drogi nie za szerokie, więc trzeba mieć silne nerwy i trochę szczęścia. No, ale jak rowerzyści dobrze wiedzą, rower daje wiele frajdy, swobody i dzięki niemu zobaczyć można wiele szczegółów, które umykają zmotoryzowanym. Poza tym rower to jest styl podróżowania i jest wielu takich, którzy wolą zobaczyć mniej, ale sobie po prostu pojeździć. Sam kiedyś do takich należałem. 

3. Motocyklem. 

No, to już wyższa szkoła wtajemniczenia. Można wypożyczyć tutaj przyzwoite maszyny i jeśli jest się doświadczonym motocyklistą to frajdy można mieć co niemiara, bo drogi są kręte i widowiskowe. Byle tylko pamiętać, żeby trzymać się lewej strony. Pogoda na motocykl jest znośna głównie latem jednak trzeba się liczyć z tym, że nawet latem będzie trochę mokro, ale co tam deszczyk dla prawdziwego "ridera"?  Słyszałem, że jest tu ktoś, kto organizuje motocyklowe wyprawy dla grup z Polski. Co do noclegów to można od hotelu do hotelu, ale też od campingu do campingu. 

4. Samochodem. 

Jak wyżej tylko bez moknięcia i much w zębach. Niezależność jaką dają indywidualne środki transportu zmotoryzowanego jest nie do pobicia, bo tylko one dają możliwość swobodnego zwiedzania Nowej Zelandii i odwiedzania miejsc poza głównymi turystycznymi szlakami. Wypożyczalni samochodów jest bez liku (jak to na każdej wyspie) i ceny dniówkowe są całkiem znośne w porównaniu z innymi kosztami tej wycieczki. Niedługo napiszę więcej szczegółów o tym typie podróżowania.

5. Kamperem. 

Jak wyżej, tylko, że można trochę zaoszczędzić na jedzeniu gotując samemu czy na noclegach zatrzymując się od czasu do czasu na dziko ("freedom camping") lub za niewielkie pieniądze. Trzeba jednak przyznać, że wynajem wygodnych i nowoczesnych kamperów wcale nie jest taki tani i trzeba rozważyć wiele aspektów zanim się zdecydujecie na wynajem kampera - szczególnie jeżeli jesteście nowicjuszami. Niedługo również więcej na ten temat.

6. Autobusem. 

Wśród publicznych środków transportu to opcja najtańsza. Choć sieć autobusowa jest niezbyt rozbudowana rejsowe autobusy (zwane Intercity) są przyzwoite i kursują regularnie między centrami miast i miasteczek.  Jednak dostać się takim autobusem można tylko do niektórych ciekawych miejsc i szlaków turystycznych. Intercity ma tzwn "Flexipass" który można wykupić na określony czas i region. 


Są jeszcze specjalne objazdowe turystyczne linie autobusowe, które działają tak jak "hop on/hop off" autobusy w wielkich miastach. Można wykupić bilet na całą Nową Zelandię, poszczególne wyspy, na rok lub pół roku i poruszać się takim autobusem do woli. Kiwi Experience to typowa młodzieżowa linia zwana pieszczotliwie "Big green fuck truck" uwielbiana przez tych, których bardziej interesuje imprezowanie niż zwiedzanie. 


Są też inne takie jak "Stray Bus" lub "Magic Bus" wybierane przez spokojniejszych turystów. 

7. Pociągiem. 

No niestety, pociągiem zwiedzać Nowej Zelandii się nie da. Sieć kolejowa jest mizerna, wąskotorowa, w miarę funkcjonuje tylko jako dojazdówka w okolicach dużych miast. Owszem, można się w Nowej Zelandii przejechać po kilku bardzo widowiskowych trasach, ale te przejazdy to po prostu atrakcje turystyczne same w sobie, piękne widoki, eleganckie wagony z panoramicznymi szybami, kelnerzy, dobre jedzonko i jeden pociąg na dzień za spore pieniądze. 

8. Samolotem. 

Sieć lotnicza jest dużo gęstsza niż kolejowa. Nieraz nawet można trafić relatywnie tanie bilety i na pewno jest to najszybszy środek transportu, jednak to tylko od lotniska do lotniska, no a potem i tak trzeba wynająć albo kampera, albo samochód, bo taksówki są drogie jak psy a ubery działają tylko w dużych miastach. 

8. Ze zorganizowaną wycieczką - zwykle autobusem, mini-busem często z etapami lotniczymi. To jest oferta dla tych, którzy nie czują się pewnie bądź to językowo, bądź to kulturowo i wolą ganiać za przewodnikiem z grupką mniej lub więcej udanych współpodróżników. Często opcja ta wychodzi najtaniej w stosunku do przebytych kilometrów, zaliczonych atrakcji i ilości noclegów.  Co kto lubi.

7. Statkiem wycieczkowym. 

To jest takie extremum zorganizowanej wycieczki. Już sam widok tych molochów mnie odstrasza, a jak widzę je wpływające do fiordów Norwegii czy Nowej Zelandii to scyzoryk mi się w kieszeni otwiera. No ale są tacy którzy taką atmosferę pływającego hotelu Gołębiewski uwielbiają więc trzeba tu i wycieczkowce wymienić. Zwiedzić można tylko kilka miejsc, ale uciechy z "all inclusive" na pokładzie jest co nie miara. Zdaje się, że dzięki Covidovi większość wycieczkowców poszła na żyletki więc środowisko trochę odpocznie. 

No i to mniej więcej tyle z podstawowych opcji podróżniczych. W kolejnych odcinkach opowiem dokładniej o tych najbardziej popularnych. 

Tymczasem zbierajcie kasę....