Szukaj na tym blogu

26 lipca 2012

Kupujemy dom....


No i jednak nie wytrzymaliśmy. Przed przyjazdem mowa była o tym, że pomieszkamy gdzieś z rok w wynajętym domu, rozejrzymy się i wtedy zdecydujemy o stałym kącie.
Wytrzymaliśmy pięć tygodni. Syndrom szarego kontenera nas przytłaczał (i ciągle przytłacza). Wszystkie nasze zabawki za chwilę przyjadą, a my mamy wsadzić je do jakiejś przechowalni i żyć na walizkach miesiącami? Na dodatek z wynajęciem czegoś spełniającego nasze oczekiwania też nie za wesoło, bo region to raczej wakacyjny i wynająć zimą, na parę miesięcy, owszem coś można, ale przed latem trzeba się wynosić – czyli kolejna przeprowadzka. No, do luftu.
Wybrzydzając na standardy lokalnego budownictwa próbowaliśmy przymierzyć się do budowania. OK, możemy jakoś przebiwakować z dziesięć miesięcy (tyle zajęłaby budowa) tylko, że znowu bez dostępu do zabawek. L Co jednak najważniejsze, rynek mieszkaniowy jest tu akurat taki sam jak w Polsce, czyli należy na razie do kupujących. Gotowy dom można kupić teraz sporo poniżej kosztów budowy nowego (a już szczególnie nowego w naszych izolacyjno-wentylacyjno-grzewczych standardach). No więc grzecznie wróciliśmy do wcześniej oglądanych domów, a szczególnie jednego, w którym zakochała się Inka. Podjąłem jeszcze nieśmiałą próbę odwrócenia jej uwagi na dom na wsi (2,5 ha), ale nie przeszło.
No więc złożyliśmy dziś ofertę (no potargować się trochę należy) i czekamy co z tego będzie. Dla wnikliwych, w jednym z poprzednich postów były dwa zdjęcia z podpisami: z tego tarasu…. taki widok. To właśnie na ten dom złożyliśmy ofertę.
I już kombinujemy co w nim zrobimy zaraz po „wprowadzce”. No na pewno log fire czyli wolno stojący piecyk (jak się da to z wet backiem czyli płaszczem wodnym, żeby ogrzać może wodę, a może sypialnie na niższym poziomie). Solarne ogrzewanie wody. Przerobimy nieco kuchnię, bo zabawki się wszystkie nie pomieszczą. I zapuścimy na tarasach ogrodu warzywniaczek, i winogronka i… kraniki, kafelki, dywaniki, ciepłe wodę osobno, zimne wodę osobno ….chamstwo!!!! chamstwo i drobnomieszczaństwo z nas wylazło…… jak mówił klasyk….
No ale może wreszcie trochę wrócę do blogu, bo przynajmniej jakaś decyzja zapadła i sprawy się uspokoją.

15 lipca 2012

Pierwszy sukces….




Trzeba Wam wszystkim wiedzieć, że Whakatane leży bezpośrednio na linii tzw. Pierścienia Ognia (Ring of Fire). Tuż obok miasta na zachód mamy jeden uskok tektoniczny trochę dalej na wschód drugi. Ok. 40 km na północ dymi na horyzoncie najbardziej aktywny z nowozelandzkich wulkanów zwany White Island. Whakatane jest bazą wypadową na tę wyspę-wulkan, naokoło której są najlepsze w tym kraju warunki do nurkowania. Jakieś 40 km na południowy zachód znajduje się Mt Tarawera, spokojny dzisiaj masyw wulkaniczny, którego ostatnia eksplozja nastąpiła w 1886 roku, grzebiąc pod wielometrowymi pokładami popiołów kilka Maoryskich wsi i wspaniałe Różowe Tarasy – na owe czasy wielką atrakcję turystyczną.
Mieszkając w takim miejscu trzeba cały czas mieć na względzie zagrożenie. Przyzwoity wybuch White Island może nie tylko zasypać wybrzeże popiołem i spowodować spore trzęsienie ziemi - na koniec może jeszcze spowodować falę tsunami, która cały ten bałagan zaleje.
Nasz magistrat jest współodpowiedzialny za obronę cywilną na wypadek takich kataklizmów i jako jedno z pierwszych zadań wykonałem właśnie nowatorski system ostrzegania przed tsunami.



Prawda, że ładny?
:-)

09 lipca 2012

Kiwi housing

Kochani Nowozelandczycy są przemili, przesympatyczni i w ogóle naj…. Mają jednak jedną paskudną przypadłość, rodem z ich ojczystych wysp Brytyjskich – uwielbiają zimno. A może nie tyle uwielbiają zimno, ile uważają ciepło za luksus. Wszyscy ci, co spędzili trochę czasu na Wyspach Brytyjskich wiedzą o czym piszę. Mimo, że przez większą część roku temperatura w ich kraju z rzadka sięga 20 stopni, ale i nie spada też często poniżej zera, Brytyjczycy wbili sobie do głowy, że u nich jest w zasadzie ciepło i zachowują się tak, jakby faktycznie było. Dzieciaki w krótkich spodniach i spódniczkach, z gołymi nogami zasuwają do szkoły, w sypialniach żadnego ogrzewania, w łazienkach podczerwona lampka albo dmuchawka, żeby przy paru stopniach, o poranku para z ust za bardzo nie leciała, pojedyncze szybki w stalowych czy aluminiowych ramkach, całe mokre od środka od skraplającej się wilgoci, kominki z kominem poza obrysem domu, na ciepło których można tylko popatrzeć, bo reszta przez komin leci do nieba, itd.

W Nowej Zelandii jest w zasadzie tak samo. Temperatury może średnio o trzy cztery stopnie wyższe, ale ciągle nie takie, by budować domy w zasadzie bez izolacji i ogrzewania. A nie, przepraszam, w 2004 roku po dwudziestu latach debaty i kilku kryzysach energetycznych wprowadzono nowe normy budowlane, wymagające, by w nowo budowanych domach stosować podwójne szyby i pełną izolację ścian i dachów. W porównaniu do Europejskich standardów to jest tzw. pic na wodę, bo i ta izolacja jest mizerna i ta stolarka owszem ma dwie zespolone szyby, ale ramy są nieizolowane i cieniutkie, oj cieniutkie. No ale to i tak postęp w stosunku do starych czasów, kiedy o izolowaniu czegokolwiek nikt nie słyszał, w oknach często były uchylane „luwry” (takie ukośne płytki), przez które wiatr hulał w zasadzie bez przeszkód. Wszyscy po prostu inwestowali wtedy w elektryczne koce, elektryczne maty pod stopy, grube skarpetki i szlafmyce, żeby te części ciała, które od czasu do czasu wystają spod kołdry za bardzo nie marzły.
Teraz jest lepiej (w nowo budowanych domach), nieco przytulniej, ale i tak marzniemy tu okrutnie, bo jak tylko wyłączy się nawiewy z elektrycznych piecyków to szybko robi się w domu lodówa.

No i te właśnie aspekty mają coraz to większy wpływ na nasze decyzje o tym, co dalej – czy kupujemy coś gotowego, czy budujemy od podstaw. Coraz to bardziej skłaniamy się jednak ku tej drugiej opcji, łudząc się, że budując, dopilnujemy by nasz dom był ciepły.

Ale o tym już niedługo….