Szukaj na tym blogu

11 sierpnia 2012

Spacerek przez busz...

Zanim wszystko pokryje się wulkanicznym popiołem poszliśmy zwiedzać okoliczne ścieżki turystyczne, no bo jak nas wreszcie tłumnie zaczniecie odwiedzać to musimy wiedzieć, gdzie Was zabrać. Kiedy szukaliśmy działek i domów to wypatrzyliśmy w jednej z dzielnic wejście na taki mini szlak. No to dawaj, zaparkowaliśmy u wejścia, aparat w rękę i maszerujemy.



Zaczęło się dobrze, od tablic zakazujących wprowadzania psów, żeby nie zażarły ptaszków kiwi. No ale na ptaszki kiwi w dzień nie ma co liczyć, bo one to działają tylko w nocy. Wpadniemy tu z latarkami kiedyś nocą, ale na razie słuchamy dziennych ptaszków. Śpiewają pięknie, ale nie bardzo mamy szczęście do fotografowania. Tylko kaczka na błotnistym jeziorku w miarę zapozowała.





Truchtamy dalej aż tu nagle obrazek na ścieżce taki. No, Ineczce się to wcale nie podobało, bo przecież kto spotyka w lesie dzika ten na drzewo szybko zmyka, a tu drzewa jak widać raczej nie do wspinaczki. Po bliższych oględzinach okazało się, że warchlaki to nie warchlaki tylko zwykłe prosiaki, a świnia choć z włosami jest w zasadzie domowa - no może trochę tylko zdziczała. Jedno było pewne, olewała nas totalnie więc robiliśmy im zdjęcia.



 















 















 



























Prawda, że słodkie świniaki?

No a dalej wreszcie dał się sfotografować Tui. Bardzo charakterystyczny dla Nowej Zelandii ptaszek z eleganckim białym krawatem z kilku wypukłych piórek. Jak chcecie posłuchać, jak brzmi on i taki lasek nowozelandzki to polecam http://www.youtube.com/watch?v=dlw5eYq0KxE&feature=related



No i to Ineczce podobało się już bardziej, a potem jeszcze kwiatki i motylki. Tylko łydeczki bolały na koniec nieco, bo górki tu strome okrutnie.






A na koniec jeszcze jeden Tui.

Dobra, lecimy na proszony obiadek.




09 sierpnia 2012

Latanie



Wczoraj byłem służbowo w Auckland. Trochę znienacka i już nie załapałem się na lot z Whakatane. Musiałem podjechać 80 km do Taurangi. Przy tutejszym ruchu te 80 km to niecała godzina jazdy. Zabrałem więc ze sobą wydrukowany bilet elektroniczny i paszport, bo ciągle jakoś zapominamy załatwić sobie lokalne prawa jazdy, które robią tu za identyfikatory. Na lotnisku w Taurandze podchodzę do panienki przy odprawie, mówię nazwisko i szukam paszportu. Zanim go jednak znalazłem na ladzie przede mną leży karta pokładowa. „Have a nice flight”. Okienko odprawy jest w zasadzie w środku poczekalni. Przylatuje mały Beechcraft, podjeżdża pod drzwi, szybkie ogłoszenie i pakujemy się do samolotu jak do autobusu. Dopiero jak usiadłem to do mnie dotarło, że przecież nie było żadnych bramek, macania, zdejmowania pasków i otwierania komputerów. Na lokalnych liniach nie robi się w Nowej Zelandii żadnego „security”. Zapytałem później o to w pracy. Wzruszają ramionami. A kto by się takimi sprawami przejmował. My tu wszyscy sami swoi. Jak się trafi jakiś idiota z nożem to pożałuje zanim go jeszcze użyje. „She’ll be right mate”. „No worries”. 


O kurczę, jeszcze są na świecie normalni ludzie, którzy żyją tak jak my kiedyś w latach sześćdziesiątych (których według dzisiejszych kanonów nie powinniśmy byli przeżyć).

Wybuchowe atrakcje

Nie wiem czy to na naszą cześć, czy ot tak sobie, bez powodu, ale ku wielkiemu zaskoczeniu lokalnych wulkanologów, po 115 latach drzemki wybuchł jeden z trzech wulkanów, które widać ośnieżone na zdjęciach z poprzedniego wpisu. Wulkan ten, zwany Tongariro, już od kilku tygodni troszkę się trząsł i pomrukiwał, ale ponieważ robił to regularnie wcześniej, więc raczej za bardzo na to nie zwracano uwagi. Aż tu nagle, tuż przed północą, jakże ci nie p…. huknie! Podobno to nie była lawa tylko taka głównie hydrotermalna bańka, ale parę kamieni i sporo popiołu w górę poleciało. Pospadały owe kamienie na szałasy schroniskowe w okolicy szczytu, podziurawiły dachy. Na szczęście nikogo w szałasach nie było i strat w ludziach brak. Górę zamknięto (cytuję the „Mount Tongariro was closed”) – rozumiem, że zamknięto szlaki turystyczne. Zamknięto również parę kilometrów głównej State Highway 1 nieopodal, bo spadło na nią parę centymetrów popiołu. Wstrzymano ruch lotniczy i odwołano parę lotów do Gisborne i Napier, bo chmura popiołu poleciała w tamte okolice. A potem wzięto się do czyszczenia samochodów i dachów z popiołu, bo jak go trochę zmoczy to zastyga jak beton i jeszcze jest mocno kwaśny, więc żre wszystko jak leci. Potem wulkanolodzy występowali w telewizji i z bardzo uczonymi minami mówili, że owszem wybuch był zaskoczeniem no, ale teraz są przed nami trzy scenariusze: albo skończy się na tym pojedynczym wybuchu i wulkan się uspokoi, albo przed nami okres całej serii podobnych wybuchów, no albo to wstęp do dużego i poważnego w skutkach wybuchu. Pomyślałem, że to z pewnością jest odkrywcze. Sam bym tego nie wymyślił a teraz przynajmniej już mogę spać spokojnie, bo wiem, że tylko te trzy scenariusze są możliwe.

Mt Tongariro to ten płaski krater z małą ilością śniegu po prawej stronie


zasypane popiołem szlaki turystyczne

i posypane popiołem owce


 No i to było cztery dni temu. A w między czasie już parę dni wcześniej ogłoszono, że tkwiący na naszym horyzoncie, wystający z morza wulkan zwany White Island również wzmógł swoją aktywność i lepiej do niego za blisko nie podpływać.  No a wycieczki morskie na White Island są główną atrakcją turystyczną Whakatane, więc klops. Na szczęście to środek zimy i ruch turystyczny niewielki. 

No i wczoraj w nocy White Island też podobno z lekka p…. wybuchła - ot tak tylko trochę błota, siarkowodoru i popiołu. Nasi sąsiedzi nad Ohiwa Harbour mówili, że w nocy czuli siarkowodór (wulkan jest ponad czterdzieści kilometrów od brzegu). No ale nam zawsze jest w nocy zimno i trzymamy okna zamknięte, tak więc całą atrakcję po prostu przespaliśmy. Teraz już nie słuchamy opinii wulkanologów, bo już wiemy jakie scenariusze są możliwe. Od siebie dodam jeszcze tylko, że oprócz nich może jeszcze wystąpić na naszym wybrzeżu tsunami , które może być małe (kilka centymetrów), średnie (do dwóch metrów) lub duże (8-10 metrów). I znowu możemy spać spokojnie wiedząc, że nic innego się raczej nie wydarzy.

White Island
 

„ No worries, she’ll be right mate”, jak mówią miejscowi. I to mi się podoba.