Szukaj na tym blogu

11 marca 2013

Żeglarskie marzenia

Kochani, ruszyło się w kwestiach żeglarskich! Wreszcie.

Jak wiadomo z motta niniejszego bloga miało być między innymi o żeglowaniu na Pacyfiku. Jednak jakoś oprócz jednej skromnej wyprawy, na zaprzyjaźnionym katamaranie, wiele się w tej materii nie wydarzyło. Głównie dlatego, że my jesteśmy Zosie-samosie i nie za bardzo lubimy tłok na łajbie. Jak przychodzi do żeglowania to najbardziej lubimy robić to sami, spotykając innych żeglarzy wieczorem w tawernie. No co zrobię, tak już mam, nie lubię tłoku i jeśli już mam go znosić to na moich warunkach. Mogę być kierowcą autobusu, ale autobusem jeździć nie lubię. W ogóle nie znoszę publicznej komunikacji. Trochę tylko toleruję samoloty i koleje, no bo nigdy nie nauczyłem się pilotażu czy prowadzenia lokomotyw.

Ale wracając do żeglarstwa to, jak pamiętacie, ze skruchą donosiłem wcześniej, że popełniliśmy grzech niezmierny i kupiliśmy motorówkę na przyczepie. Kupiliśmy fizz boat (jak tutaj mówią), bo na wodę nas ciągnęło, a perspektyw na zakupienie jachtu nie było. Nie było, bo nie bardzo jest gdzie taki jacht tutaj trzymać. Jest kilkanaście boi-mooringów  na rzece, w mieście, ale nikt nie chce sprzedać. Na dodatek, jak przychodzi powódź to strach, bo rzeką prują w dół drzewa i wszelakie badziewie i w zasadzie to  wszyscy właściciele muszą parę dni warować na brzegu, trzymając łódki przy wale i broniąc ich przed staranowaniem. Sodoma i gomora. 

Spokojniejsze są mooringi na Ohiwa Harbour, ale tam też zdobycie takowego to było marzenie ściętej głowy.

Aż tu nagle, parę dni temu, okazało się, że pewni starsi państwo chcą się pozbyć strupa na głowie, w postaci starej łódki na mooringu w Ohiwa. No i tutaj oczywiście nie ma jak znajomości i plecy gdzie trzeba. Peter - nasz dzielny Harbour Master (patrz wpis Wilczki Morskie) - doniósł mi natychmiast i tak oto, w ciągu kilku godzin, staliśmy się właścicielami przepięknej czerwonej boi, przyczepionej wielkim łańcuchem do solidnego, betonowego bloku, leżącego dokładnie w punkcie: S 37.59.133   E 177.06.074 , na dnie Ohiwa Harbour. Koledzy żeglarze to docenią. Proszę nie ustawiać GPS na ten punkt, bo mi boję zniszczycie.


tam, w oddali, jest nasz nowy skarb, ....

...niepozorna (to to maleństwo z tyłu, w środku) ...

...czerwona boja z duża ilością ptasiego nawozu....za 800 dolarów...
Niestety, do boi przyczepiony jest przepiękny jacht zwany Mary Anne, który musieliśmy nabyć również. Jacht ten był głównym powodem dlaczego mooring kupiliśmy bardzo tanio, bo starsi państwo nie bardzo wiedzieli co zrobić z tą kupą ptasich ekskrementów. Istna wyspa guano. Łódka jest drewniana i już trochę tonie pod ciężarem tego gówna. Na szczęście my wiemy co z nią zrobić (wyciągnąć na brzeg, odzyskać ołów z kila a wielką kupę rdzy zwaną silnikiem Yanmar podarować jakiemuś hobbyście to może ją przynajmniej na części rozbierze i sprzeda natomiast reszta nadaje się na coś pomiędzy małą wytwórnią superfosfatu i ogniskiem).
Kapitan Inka ocenia czy był to dobry interes

A boja nasza. No a jak mamy boję to możemy wreszcie zacząć szukać jachtu. Czyli plany żeglarskie weszły wreszcie w fazę realizacji. Będzie się działo.

27 lutego 2013

Jazz w suchym parku

To już dwa miesiące bez deszczu. Cieplutko i sucho. Zaczynam mieć problemy z utrzymaniem pracy wodociągów. Wodę czerpiemy z rzeki, prawie dziesięć kilometrów od ujścia do morza, ale poziom rzeki spadł już do tego stopnia, że podczas przypływu słona woda dochodzi aż do ujęcia. No i trzeba wyłączać pompy, żeby nie zassały słonej wody. A jak pompy nie pracują to wiara w mieście jakby na złość jeszcze bardziej ogródki podlewa i się chłodzi. Więc jak jest odpływ to pompujemy szybko do zbiorników, na górce, ale z każdym dniem czasu na pompowanie mamy coraz mniej, bo po paru godzinach nowy przypływ ze słoną wodą przychodzi. No i tak się ganiamy z przypływami i mieszkańcami.

Aż się w końcu wkurzyłem i zapowiedziałem w radio, że to nieładnie podlewać ogródki jak my tu nie nadążamy. I w ogóle koniec z myciem samochodów i kąpaniem się godzinami pod prysznicem, o wannie już nie wspomnę. I jeszcze kazałem po sikaniu wody nie spuszczać tylko po grubym. Kino. A wszystko to polskim akcentem, przed każdymi wiadomościami i reklamą lokalnego warzywniaka. Bosko. A pomidorki sam bym podlał, no ale muszę dawać dobry przykład.

No ale ciepełko ma swoje zalety również. Dzięki murowanej pogodzie udał nam się doroczny koncert pod hasłem Jazz w Parku. Złazi się towarzystwo na piknik do ogrodów różanych (koło kolejki co dyszy i dmucha), rozkłada się między krzakami, a na scenie,  pod drzewem chłopaki chałturzą. Okazało się, że mimo nazwy jazzu tym razem nie było, ale czterech chłopaków zagrało świetne R&B, zahaczając trochę o rock'n'rolla z jednej strony i  niezłego bluesa z drugiej. Wszystko utrzymane trochę w konwencji Blues Brothers. Ogólnie skończyło się na niezłych tańcach na trawie, no i nie muszę chyba wspominać, kto wodził rej.


Chłopaki wymiatali nieźle, solista śpiewał nieźle, ale najlepiej dawał na harmonijce...
 









Na widowni grupa wiekowa 0-14 i 30-120 - brak młodzieży.




Starsi państwo znów młodzi
chłopaki też nie najmłodsze

25 lutego 2013

Nie będzie nam tu Francuz czy Jankes pluł...

My Nowozelandczycy :-) jesteśmy ambitni i niezależni. Ostatnio byłem na zebraniu INGENIUM  - to jest organizacja zrzeszająca inżynierów pracujących w samorządach. Trzeba przyznać, że ich spotkania są najbardziej rzeczowe i ciekawe. Żadnego bicia piany, ciekawe historie z życia, fajne forum wymiany doświadczeń. Na ostatnim spotkaniu zarząd zaczął lansować ideę przyłączenia się do bliźniaczej organizacji w Australii. Ponieważ kraje te są w sumie mocno podobne i problemy również te same więc z wielu względów takie połączenie ma olbrzymi sens. Koledzy Kiwisi w zasadzie myślą, że i owszem, ale żeby przyłączać się do Australijczyków?!! O zgrozo! Australijczycy już nawet zaproponowali, że z nazwy usuną słowo Australia i wstawią Australasia, żeby nas nie drażnić, no ale jednak to utrata niezależności! Matko!

My Nowozelandczycy nikomu kłaniać się nie będziemy. W latach siedemdziesiątych osiedli tutaj na emeryturze wszyscy zagorzali hipisi i zaszczepili idee pokoju i rozbrojenia. Mimo, że Nowa Zelandia była członkiem wojskowego paktu ANZUS (jak sama nazwa wskazuje członkami była Australia, NZ i US) to stwierdziła, że nie chce mieć nic wspólnego z bronią jądrową i grzecznie poprosiła Wujka Sama by nie przysyłał tutaj okrętów z bronią jądrową na pokładzie. Wujek Sam odpowiedział, że nie będzie się tłumaczył co się znajduje na którym okręcie więc NZ powiedziała, żeby się zabierał wobec tego z tym całym żelastwem i nie pokazywał więcej. I to był koniec paktu ANZUS. Nie będzie nam tu nikt mieszał....

No ale najbardziej to się podłożyli Francuzi. Długo potem jak Rosjanie i Amerykanie zakończyli swoje próby nuklearne, Francuzi odpalali ładunki atomowe na Atolu Mururoa we Francuskiej Polinezji. Prosił ich cały świat, żeby sobie już dali spokój a oni swoje. Wyraźnie im te zabawki nie chciały działać, czy coś. No wiecie, to tak jak z francuskimi samochodami - zawsze coś zepsute. No więc twardo testowali. Cały świat na nich warczał, ale jak zwykle konkretne akcje przeprowadzał Greenpeace, wpływając na wody zakazane i przeszkadzając w próbach jak tylko można było. Polewali ich Francuzi z armatek wodnych, robili wstręty, a towarzystwo z Greenpeace swoje. No więc Francuzi zakombinowali po swojemu. W lipcu 1985 roku, kiedy flagowy statek Greenpeace'u, Rainbow Warrior, stał w porcie, w Auckland przygotowując się do kolejnej wyprawy na Mururoa, w biały dzień, przy dostępnym dla wszystkich nabrzeżu, dwójka francuskich komandosów wysadziła statek w powietrze. W największym mieście oficjalnie zaprzyjaźnionego kraju. No bezczelność!

Przegieli mocno, a jeszcze na dodatek dali się frajerzy złapać. Posadzili ich więc Kiwisi do ciupy za terroryzm, co nie podobało się oczywiście Francji. Parę lat trwały negocjacje, aż w końcu dwójka komandosów miała odsiedzieć resztę wyroku w Nowej Kaledonii. Podpisano umowę i para poleciała. Jak tylko doleciała do Nowej Kaledonii to Francuzi umowę podarli i wrzucili do morza, a komandosi polecieli do Paryża, gdzie od Prezydenta dostali po medalu za bohaterstwo i po niezłym odszkodowaniu za poniesione krzywdy.

Oj nie lubimy my tu Francuzów, oj nie....

Po wyciągnięciu wraku Rainbow Warrior na powierzchnię, został on załatany i odholowany na północ do Matauri Bay. Tam został zatopiony i jest dziś atrakcją dla nurków i morskiej flory i fauny

Tam, niedaleko tej wyspy w oddali, spoczywa Rainbow Warrior a jego śruba wmontowana została w pamiątkowy monument.