Szukaj na tym blogu

20 kwietnia 2013

Miasteczko z blachy falistej

W Nowej Zelandii brak zabytków. Najstarszy kamienny dom ma zaledwie 200 lat. Najbardziej monumentalne rzeczy w tym kraju nie są zrobione przez człowieka tylko są dziełem natury. To one stanowią o atrakcyjności tego kraju. Np. Tane Mahuta, najstarsze ciągle rosnące drzewo kauri. Jego wiek szacowany jest na gdzieś między 1250 a 2500 lat. Dopóki się go nie zetnie nie ma jak policzyć słoi,  ale ponieważ są zachowane przekroje podobnych drzew ścinanych jeszcze do lat 60-tych ubiegłego stulecia można ze średnicy pnia (prawie 5 metrów) wywnioskować ile tych słoi może tam być. Szkoda, że takich drzew zachowało się niewiele, bo na prawdę robią wrażenie.
Inka z Samanthą pod Tane Mahuta, czyli Władcą Lasu
No to czym się mają chwalić biedni Nowozelandczycy? W Polsce, prawie w każdej wsi stoi jakiś tam kościół, co to przynajmniej czasy Napoleona pamięta, a często i Kazimierza. Jak kiedyś próbowałem wytłumaczyć młodemu Australijczykowi, że Kościół Mariacki wybudowano w XIV w a i przedtem jakiś drewniany tam stał, to biedak rachował w głowie długo, a potem wszystko mu się pokiełbasiło. 700 lat to straszna kupa czasu. To pewnie jeszcze dinozaury po świecie biegały?

A tak będąc przy temacie kościołów to muszę pomarudzić. Przed wyjazdem do NZ, wiedząc, że od czasu do czasu dobrze jest mieć prezent dla kogoś, kto Polski nie zna, postanowiliśmy zabrać ze sobą parę albumów fotograficznych o Polsce. Chodziło o to, by znaleźć album, który nie jest stricte przyrodniczy (takich jest już sporo i na prawdę niezłych) tylko taki co pokazuje trochę zwyczajnego kraju, ludzi, architektury itd. Po przeczesaniu księgarni warszawskich, jak zwykle okazało się, że w takich albumach 40-60% zdjęć to zdjęcia kościołów. Z zewnątrz, wewnątrz, od tyłu, od przodu, z dewotkami, bez dewotek, z organami, bez organów. Ja rozumiem, że to zawsze były prominentne budowle, ale przecież jest jeszcze trochę innych starych i nowych budowli w Polsce. Przeciętny mieszkaniec anglosaskiego świata po obejrzeniu dziewiątego renesansowego ołtarza i barokowego zdobienia traci zainteresowanie.  Za komuny takie albumy miały jeszcze hutników przy piecach i uśmiechniętą młodzież przed trybuną pochodu pierwszomajowego. Kochani fotograficy już nie musicie być politycznie poprawni.

Wracajmy do Nowozelandczyków, którzy chcieliby się czymś pochwalić. Niestety nie mają takich ślicznych barokowych budowli, więc kombinują po swojemu. Przy głównej trasie z Auckland do Wellington jest miasteczko zwane Tirau. Mieścina maleńka, jakieś tam centrum rolnicze, ale głównie żyjąca z tego, że kiedyś był to popas dla dyliżansów, a dziś dla utrudzonych kierowców. Kasy z tego nigdy wielkiej nie było więc architektura oparta była głównie na blasze falistej. No i mieszkańcy doszli do wniosku, że taka blacha może stać się symbolem ich miasteczka. Z biegiem lat przybywało różnych przybytków, a dzisiaj przy głównej ulicy, prawie każdy sklep czy knajpa ma przynajmniej szyld z blachy falistej. Śliczne to to nie jest, ale jednak kolejna ciekawostka.

Główna ulica Tirau. Pies i owca mieszczą centrum handlowe i knajpy



Każdy szyld z blachy

Szkoła też nie ustępuje

Pasterz przed kościołem też w stylu

Warsztat samochodowy



A poza tym, jak większość miasteczek postojowych, sporo tu sklepów z antykami, rzemiosłem i rękodziełem. Te antyki też takie na miarę Nowej Zelandii, ale proszę mi się tu nie nabijać.












15 kwietnia 2013

Hobbiton

Kiedy Peter Jackson miał lat 18 rozczytywał się, jak większość wtedy, w Tolkienie. Zdarzyło mu się czytać Władcę Pierścieni w pociągu (jeszcze wtedy regularnie jeździły) z Wellington do Auckland. Czytając spoglądał niekiedy przez okno i co chwilę widział dramatycznie zmieniające się krajobrazy. Wymyślił wtedy, że musi koniecznie sfilmować Tolkienowe szaleństwa i Nowa Zelandia stanowić może naturalną scenerię do tego przedsięwzięcia. Po 20 latach zrealizował swój plan, a rezultaty pewnie widzieliście.

Prawdziwi fani pamiętają, że akcja filmu Władca Pierścieni rozpoczyna się w Hobbiton, centralnym miejscu The Shire. Do sfilmowania około 10 minut filmu wybudowano niedaleko miejscowości Matamata plan filmowy, który dzisiaj można zwiedzać. Cały Hobbiton jest zresztą nadal używany do kolejnych produkcji i niedawno, gdy kręcono Hobbita, został pięknie rozbudowany i powiększony.



Śmieszne jest to, że farmerska rodzina, na której terenie zbudowano Hobbiton nie miała pojęcia o Tolkienie. Całe przedsięwzięcie  - mimo, że olbrzymie - było na początku trzymane w niezłej tajemnicy. Dopiero, gdy Władca Pierścieni wszedł na ekrany, mieszkańcy rejonu Matamata i okolic rozpoznali gdzie ten plan filmowy był zbudowany po pojawiającym się na filmie charakterystycznym  kształcie pasma górskiego Kaimai.

Na tym planie wszystko jest naturalne oprócz tego dębu, na górce, po lewej, który rośnie bezpośrednio nad wejściem do domu Bilbo Bagginsa.  Jest on całkowicie sztuczny, a do każdej nowej produkcji dostaje zestaw nowych liści, które ekipa ręcznie maluje i przyczepia. To drzewko kosztuje 2 miliony dolarów. Szaleństwo, no ale Peter Jackson chciał mieć wszystko dokładnie tak jak Tolkien opisał... 

Dziś Hobbiton zwiedza się trochę jak studia filmowe Hollywood. Zabierają ludzi autobusem, dowożą na obrzeża wioski, a potem już piechotką, z przewodnikiem można połazić po wszystkich znanych z filmu miejscach.

Wejście do domu Bilbo Bagginsa w normalnej skali do filmowania wejścia Bilbo. Jest jeszcze drugie takie samo tylko o połowę mniejsze, którędy wchodził Gandalf i musiał się nieźle schylać

Domki Hobbitów zbudowane zostały w dwóch skalach. Większe tak, by Hobbity na ich tle wyglądały właściwie i mniejsze, aby Gandalf na ich tle wyglądał jak olbrzym. W środku właściwie nic nie ma. Miejsca tylko tyle, żeby dało się wejść i zniknąć za drzwiami. Wszystkie wnętrza filmowane były w studiach w Wellington.



Ogrody są ciągle wspaniale utrzymywane i całość wygląda bardzo malowniczo. Niedawno oddano do użytku gospodę pod Zielonym Smokiem, która serwuje darmowe piwo, specjalnie warzone dla turystów.

Green Dragon Inn

Przez ten mostek, w pierwszych scenach filmu, wjeżdżają na dwukółce Gandalf z Frodo

Przed knajpą jeszcze trochę pozostałości po imprezie urodzinowej Bilbo Bagginsa

Wnętrze knajpy zrobione bardzo porządnie, nie żadna hollywoodzka tektura tylko najlepsze, nowozelandzkie materiały

Nad barem tytułowy Green Dragon

a na ścianie obok "oryginalna" mapa of The Shire


Przewodnik opowiada sporo ciekawostek i anegdot na temat tego co działo się na planie podczas sesji zdjęciowych, a po wizycie, w domu, natychmiast uruchomiliśmy DVD z Władcą Pierścieni by zweryfikować plan z filmem.


No faktycznie, po pomacaniu wszystkiego osobiście Hobbiton filmowy ogląda się innym okiem.

12 kwietnia 2013

200 ptaszków kiwi

Drodzy nasi wierni, mniej wierni i nowi czytelnicy. Mija miesiąc od ostatniego wpisu. Najdłuższa blogowa przerwa jak dotychczas. Z lekkim niepokojem wszedłem na stronę statystyki czytelnictwa, gdzie spodziewałem się pustek, a tu okazuje się ciągle ruch w interesie. Musi jacyś nowi czytelnicy  dołączyli, bo starzy to już pewnie na mnie machnęli ręką. Witam nowych serdecznie. Przed Wami nie muszę się tłumaczyć. A starych czytelników proszę o wybaczenie. Mieliśmy najazd gości i wykorzystaliśmy ich wizytę na zrobienie sobie urlopu. Najeździliśmy się po NZ ile wlezie, pokazując gościom co piękniejsze miejsca i nie było nawet kiedy siadać do komputera. Dziś, tonąc w łzach, pożegnaliśmy ostatniego gościa i pora zacząć nadrabiać zaległości.

Złe wieści są takie, że łódka żaglowa na razie nie kupiona. Jakoś nic odpowiedniego jeszcze się nie trafiło. Dobre wieści natomiast są takie, że dzięki obwożeniu gości jest trochę nowych zdjęć i tematów.

No to lecimy, jak w tytule.

W maleńkim Whakatane życie społeczne jest niezmiernie bogate. Prawie wszyscy udzielają się w  dziesiątkach klubów zainteresowań wszelakich, klubów sportowych, organizacji charytatywnych i pomocy wzajemnej. Jedną z popularnych organizacji  jest Whakatane Kiwi Trust - organizacja pozarządowa, która zajmuje się wspieraniem i pomnażaniem populacji ptaszków kiwi. Kiwi, są zupełnie bezbronnymi nielotami, których jajka i młode pisklęta są ustawicznie narażone na ataki różnych drapieżników jakie przywieźli tu ludzie (psy, koty, kuny, szopy itd.). Olbrzymi wysiłek  wkładany jest w to, by tworzyć strefy wolne od tych drapieżników jak również chronić jajka i młode pisklęta. Często zbiera się te jajka i odchowuje pisklęta w bezpiecznych miejscach, by wypuścić mocniejsze już młode ptaki do ich naturalnego środowiska później.



Kilka tygodni temu odbyła się wieczorna impreza z okazji wypuszczania w krzaki dwusetnego ptaszka. Ptaszek ten został odłowiony miesiąc wcześniej, bo trochę był odwodniony i wyczerpany panującą aktualnie suszą. Jak się odkarmił i nawodnił pod ludzką opieką to okazało się, że będzie dwusetnym ptaszkiem wypuszczanym do buszu i w ten sposób został biedny celebrytą. Wieczorem, na skwerku w Ohope, zeszło się sporo ludzi. Byli oficjele z Whakatane Kiwi Trust, politycy, media. Były kiełbaski z rożna, a dzieci z podstawówki w Ohope pięknie odśpiewały z panią trzy piosenki o ptaszkach kiwi.



Na koniec, opiekunka zaprezentowała wszystkim biednego ptaszka, który wcale celebrytą się nie czuł i najchętniej wsadzał dziób swojej opiekunce pod pachę.



Jak już wszyscy się nacieszyli widokiem ptaszka, zapakowano go do specjalnego kartonowego pudełka i odjechał w krzaki. I już nie musi być celebrytą.

Choć nie wiadomo jak to będzie, bo właśnie kilka dni temu pewien zawodnik, w blasku fleszy i kamer telewizyjnych ogłosił otwarcie nowego biznesu, który może być strzałem w dziesiątkę. Będzie on mianowicie, zabierał nocą małe grupki turystów na oglądanie kiwi w naturze. Każdy klient dostanie na łeb porządny noktowizor i w ten sposób będzie miał szansę podejrzeć kiwi, a może i jeszcze co innego. Zakochani, uważajcie - idą turyści z noktowizorami!