Szukaj na tym blogu

08 października 2014

Celebryci

No cóż, była to tylko kwestia czasu, ale przecież musiało to w końcu nastąpić.  Zwykłe chodzenie do teatru nie wystarczyło. Trzeba było wreszcie się w to włączyć. Szczególnie po profesjonalnej produkcji "Cats" poczuliśmy miękkość w dołkach i przystaliśmy do trupy teatralnej. Trupa nazywa się Whakatane Theatre Incorporated i jest całkiem prężną organizacją.

www.theatrewhakatane.org.nz

Kiedyś, w latach 90tych, w Honiarze bawiliśmy się w teatr amatorski pełną parą. Inka z zacięciem śpiewała i czasem nawet tańczyła, a ja starałem się dowodzić muzyką, dźwiękiem i światłami. Robiłem to w zasadzie w pojedynkę, bo w reżyserce i tak nie było miejsca na drugą osobę. Teatrzyk był malutki, a członkowie trupy zmieniali się ciągle, bo tak jak i my wpadali na Wyspy Salomona na dwu-trzy letnie kontrakty. O dziwo jednak teatr działał nieprzerwanie od lat 50tych i o ile wiem działa tam nadal.

W porównaniu z moimi 16 światłami, dimmerem, dwoma kolumnami, mixerem, wzmacniaczem i trzema mikrofonami jakie miałem do dyspozycji w Honiarze sprzęt Whakatane Theatre to nieprzebrane bogactwo. Jest się czym bawić, a jak wiecie ja jestem gadget man. Na razie jednak jestem tylko czeladnikiem - choć z pewnym zaskoczeniem już zauważono, że starszy pan troche się na rzeczy zna.

Tak więc w najbliższej produkcji pod tytułem "My Inlaws are Outlaws" będę młodszym pomocnikiem od świateł (w sobotę je właśnie poustawialiśmy, ale jeszcze parę żeli musimy podoczepiać). Ineczka natomiast rozpocznie swą drogę do sławy i wszelakiego uwielbienia grając kluczową rolę płatnej zabójczyni, której niestety nie udaje się nikogo zabić i sama umiera na zawał w drugiej minucie od wejścia.

Niestety musicie się śpieszyć, bo premiera 30 października, a zamknięcie 8 listopada. Bilety można jednak kupić przez internet - lotnicze też - więc proszę nie zwlekać z decyzją.




Jeśli jednak nie dacie rady dotrzeć to możecie zacząć przesyłać powoli zdjęcia, książki czy plakaty, na których będziemy składać autografy i odsyłać. Kiedyś będą warte miliony.

29 września 2014

A życie toczy się dalej...

Wybory się odbyły. Aktualnie rządząca partia prawicowa (National Party) pozostała u władzy jeszcze silniejsza. Główna, socjalizująca partia pracy (Labour Party) poniosła największą porażkę w dziejach, mimo, że atakowała bezpardonowo (tzn jak na polskie standardy bardzo po przyjacielsku). Do parlamentu załapało się jeszcze kilka pomniejszych partii, które będą dodawać kolorytu, ale najważniejszy wniosek płynący z odbytych właśnie wyborów jest taki, że Nowozelandczycy są bardzo pragmatyczni i mądrzy. Podczas wyborów interesuje ich właściwie tylko gospodarka i jak im będzie się żyło. Wszyscy oszołomi, z Kim Dotcomem na czele, do parlamentu się na koniec nie dostali.

Image result for John Key
Premier John Key
A swoją drogą, w kampanii wyborczej totalnie nieobecne były ulubione przez Polaków tematy kościoła, Ojca Dyrektora, religii, aborcjii, światopoglądów, autorytetów, ideologii, wiary, historii i jeszcze innych paru takich ważkich zagadnień, które są najchętniej dyskutowanymi tematami w Sejmie i podczas kampanii wyborczych. Tutaj, nikt nie traciłby na takie sprawy energii. Partia prawicowa ma prawicowe poglądy, ale tylko gospodarcze. Światopogląd jest sprawą prywatną i nikt by się nie odważył o nim publicznie dyskutować. Jeśli już, to możemy się posprzeczać o środowisko, ale żeby ciągle wykrzykiwać nad grobami słusznych i słuszniejszych bohaterów? Nikt nie traciłby na to czasu. Życie jest za krótkie i zbyt ważne, żeby ciągle dyskutować o przeszłości, albo o tym jak to nie da się żyć bez autorytetów. Tutaj, w to miejsce, raz w tygodniu, na koniec głównego wydania telewizyjnych wiadomości, pokazuje się reportaż przedstawiający tzwn "good sorts" czyli ludzi, którzy swoją postawą, zachowaniem, pomocą sąsiedzką pomagają innym. To są autorytety, które się tu ceni. A jest takich ludzi w społeczeństwie bez liku. Jak to możliwe? Bez niedzielnych kazań i nowozelandzkiego papieża? Jak ci ludzie wiedzą jak żyć, jak kochać, co jest dobre a co złe? Nieprawdopodobne.


12 września 2014

Wybory

A u nas w Nowej Zelandii za tydzień wybory. Wybory do Parlamentu.  Poważna sprawa. Wybieramy posłów na całe trzy lata. Trwa podniecenie przedwyborcze i większość komentatorów politycznych uważa, że ta kampania wyborcza jest jedną z najciekawszysch, najdramatyczniejszych i najbrutalniejszych w dziejach.

Kampania na dobre wystartowała gdzieś w pierwszej połowie sierpnia, czyli na sześć tygodni przed datą wyborów. Nastapiły w niej aż dwa dramatyczne wydarzenia. Po pierwsze pewien gość wydał książkę, pod tytułem "Dirty Politics", w której, o zgrozo, opisał jak to polityczni spin doktorzy aktualnie rządzącej partii kłamią i manipulują mediami. I jeszcze jak jacyś niegodziwcy włamali się do komputerów głównej opozycji i przekazali znalezione tam materiały blogerom popierającym partię u władzy. Okropne!

Drugi dramatyczny moment nastąpił, gdy znienawidzona przez opozycję, aktualna pani Minister Sprawiedliwości, po wielu głupich wpadkach, wreszcie podała się do dymisji. Szczerze mówiąc ulżyło to aktualnemu Premierowi, i raczej poprawiło sondaże partii rządzącej, bo dama owa już od dłuższego czasu przysparzała mu kłopotów.  A to źle rozliczając poselskie diety, a to towarzysząc mężowi - dyrektorowi firmy handlującej z Chinami w jakimś bankiecie tamże (co uznane zostało za konflikt interesów). Na koniec ktoś włamał się do komputera blogera popierającego partię rządzącą i wykradł maile, z których wynikało, że nasza dzielna pani Minister, kablowała na szefa od służb specjalnych chcąc go podstępnie wygryźć. Okropne!

Jak to dobrze, że nowozelandzcy politycy, dzięki barierze językowej nie mogą pojechać nad Wisłę i pobrać lekcji jak naprawdę można poprowadzić kampanię wyborczą i politykę. Kocham Nową Zelandię.

A propos wyborów to dzień wyborczy jest 20 września, ale już od dwóch tygodni można głosować. U nas, w hallu magistratu, jest lokal wyborczy i każdy może przyjść, powiedzieć jak się nazywa i gdzie mieszka (nie, nie trzeba pokazywać żadnego dowodu), zostanie odnaleziony na liście, odhaczony, dostanie kartkę do skreślania i może sobie ją wrzucić do urny. Urny na noc chowamy za kontuarem a rano wracają do hallu. Kocham Nową Zelandię.

Pożytek z wyborów był taki, że jak szukaliśmy siebie na liście wyborczej to okazało się, że w naszym obwodzie wyborczym (aż po Gisborne) żyje jeszcze trójka innych Krawczyków! No proszę.