Szukaj na tym blogu

24 lutego 2015

Prace bosmańskie

Lato ci u nas w tym roku bardzo udane. Ciepło i sucho. To się często nie zdarza więc wykorzystuję wszystkie możliwe okazje do upiększania Nardine.

Przez trzy tygodnie leniwego żeglowania, mieliśmy mnóstwo czasu na obejrzenie każdego milimetra kwadratowego i wniosek był taki, że na pierwszy rzut oka Nardine wygląda ciągle nieźle, ale wyraźnie widać, że jak się szybko nie weźmiemy za poważne remonciki tu i ówdzie to nam Nardine zmarnieje. Na dodatek poobcowaliśmy na kotwicowiskach z pięknie wypasionymi łódkami z Auckland i trochę się poczuliśmy jak ubodzy krewni.

Czyli do roboty.


Mamy teraz na pokładzie normalny prąd więc pojechały na Nardine różne sprzęty, łącznie z wielkim odkurzaczem, który bardzo pomocny jest przy fugowaniu tekowego pokładu. Po skrobaniu poprzedniej warstwy fugi (nie wiem jak to się fachowo po polsku nazywa to wypełnienie między listwami) trzeba dobrze wyssać śmieci przed nałożeniem nowej.


Potem następuje zabawa w maskowanie wszystkiego oprócz szczelin taśmą maskującą, a potem wyciska się z tubki taki czarny zejzejer i biada temu kto się nim zabrudzi, kapnie na coś itd. Każda następna próba czyszczenia powoduje jeszcze większy bałagan. Tak więc z chirurgiczną precyzją w szczelinki wyciskamy to świństwo i proszę bardzo....

Kolejny segment pokładu gotowy. Trzeba odczekać ze 12 godzin, omijać to z daleka i następnego dnia zerwać taśmy. A pod spodem piękne nowe lśniące fugi, które po chwili jeszcze piękniej matowieją.

Odnotowaliśmy dwa miejsca gdzie drewno zaczęło nam gnić. No i trzeba było wydłubać, wyczyścić i teraz trzeba będzie wsztukować nowe kawałki.


Jedno takie miejsce na skrzydełku koło zejściówki. A drugie na niewielkim odcinku nadburcia...



No i trzeba było wyciąć, a teraz trzeba będzie dorobić.... oj ciężkie jest życie bosmana.



13 lutego 2015

Rocky Horror Show

Tak jak Rejs czy Miś  mają już w Polsce kilka pokoleń swoich wyznawców, którzy mogą oglądać te produkcje setki razy i znają każdy niuans tekstu czy obrazu, tak i w świecie anglosaskim
jest szereg kultowych produkcji, których popularność wydaje się nigdy nie spadać. Tworzą się naokoło nich swego rodzaju subkultury czy fan-kluby i często stają się one na przykład tematami przewodnimi fancy dress parties. Jednym z czołowych spektakli/filmów, które ciągle powracają jest Rocky Horror Show.  Jest to musical mocno zakorzeniony w epoce wczesnych lat siedemdziesiątych, zdobywania doświadczeń wolnej miłości, transeksualności, urozmaiconej dodatkowo wampirami, szalonymi naukowcami i całą zgrają zupełnie porąbanych i kiczowatych charakterów.

Widzę z Googla, że Warszawa doczekała się niedawno jego premiery w Och-Teatrze. Nie wiem jak został przyjęty, ale podejrzewam, że w dzisiejszych czasach kultową pozycją w Polsce się nie stanie.
Tutaj natomiast powraca na deski teatralne regularnie, a filmowa adaptacja zwana "Rocky Horror Picture Show" ciągle sprzedaje się w sklepach wideo za przyzwoite pieniądze.

Tak, jak w zasadzie nie możliwe jest wytłumaczenie kultowości Misia komuś z poza polskiej kultury, tak i tłumaczenie na czym polega fenomen Rocky Horror Show komuś, kto go nie widział i nie zna angielskiego jest raczej w kategorii "mission impossible".

My znamy Rocky Horror Show tylko z filmu, który studiowaliśmy dogłębnie w Honiarze, bo przymierzaliśmy się do wystawienia go w tamtejszym teatrze. Wtedy jednak zdecydowaliśmy się wystawić The Little Shop Of Horrors, bo trochę łatwiej było znaleźć chętnych do obsady (brak roznegliżowanych strojów i odważnych scen).

Jak pamiętacie nasz magistracki social club organizuje dwa razy do roku różne przebierane imprezy - a to lata 20te, a to Western Party, a to Tango w Paryżu. W tym roku przebieranka była pod hasłem Rocky Horror Show i oczywiście wśród uwielbiających przebieranki anglosasów była kupą uciechy. Niestety nie wzięliśmy w niej udziału, bo w ostatniej chwili Ineczka się dość mocno rozchorowała. Ale może i dobrze. Oto kilka zdjęć z imprezy.




W Nowej Zelandii jest jeszcze jeden powód dlaczego Rocky Horror Show cieszy się taką popularnością. Jest nim Richard O'Brien, autor musicalu, który co prawda urodzony w Wielkiej Brytanii jednak spędził sporo wczesnej młodości w NZ, a ostatnio osiadł tu na stałe. W oryginalnym musicalu w Londynie i później w adaptacji filmowej grał postać Riff-Raff'a. Dziś, w jego rodzinnym Hamiltonie, stoi pomnik Riff Raffa, z kamerą internetową oraz instrukcjami jak tańczyć jeden z kultowych tańców z musicalu zwany "the time warp".



To trochę tak, jakby ktoś zamontował guzik w ścianie, gdzie można sobie nagrać pochwałę dla prezesa naszego klubu. Łubu dubu, łubu dubu....

 A ten "time warp" rozpoczyna w filmie właśnie Riff Raff (Richard O'Brian) i wygląda tak:




Rozpoznacie tam również młodziutką Susan Sarandon w roli Janet.




08 lutego 2015

Powrót Szkaradka Obskurnego

Patrząc na zdjęcia wspaniałych krajobrazów Nowej Zelandii większość uważa, że wśród tych niesłychanych gąszczy, palm, paproci, burzy zieleni znależć można bogactwo fauny. Niestety - nic bardziej mylnego. Idąc przez ten tropikalnie wyglądający busz ma się wrażenie, że wszystkie zwierząta są na urlopie albo coś w tym rodzaju. Chodzimy po buszu sporo i prócz kilku dzikich królików (których podobno jest tutaj plaga) ,świni (niby dzikiej) z warchlakami i skromnej ilości ptaków (niektóre bardzo ładnie spiewają) nie spotkaliśmy w zasadzie niczego. Nawet dla nas, pochodzących ze środka zurbanizowanej Europy, te lasy są zatrważająco puste.

Jak już kiedyś pisałem w Nowej Zelandii poza nietoperzami nie było nigdy ssaków lądowych. Dominowały ptaki, w tym sporo nielotów, które nie miały naturalnych wrogów. Przybycie Maorysów, a wraz z nimi psów i szczurów zachwiało równowagę poważnie. Już jak pojawili się pierwsi Europejczycy ptactwo było mocno przetrzebione i wiele gatunków bezpowrotnie straconych, łącznie z olbrzymim moa. Europejczycy dokończyli dzieła zniszczenia sprowadzając wiele egzotycznych i hodowlanych zwierząt. Niektóre z nich zdziczały (norki, tchórzfretki, oposy itd) i są głównym zagrożeniem dla sporej ilości gatunków ptaków, które jeszcze przetrwały. Dziś, w imię ratowania habitatu, walczy się z tymi drapieżnikami czasami bardzo radykalnymi metodami, a rezultat jest taki, że ptaków i tak niewiele, a w buszu pustki. Inaczej się ma sprawa z ptactwem morskim. Tych jest tutaj mnóstwo choć, jak kiedyś pisałem, jest kilka zagrożonych gatunków, które są mocno wspomagane by przetrwały.

Pamiętacie Szkaradka Obskurnego? Pisałem o nim w maju zeszłego roku. Tak na prawdę nazywa się New Zealand Dotterel. Zdjęcia wtedy zamieszczone pochodziły z broszurki Department of Conservation, która prosiła, by nie jeździć po wydmach i nie starszyć Szkardków. My do niedawna Szkaradka nie widzieliśmy. Ale oto, podczas naszego ostatniego rejsu dopadliśmy Szkaradka w Momona Bay na Great Mercury Island. Chodził sobie po plaży i przyglądał się nam uważnie.


Plaża jak widać nie specjalnie zatłoczona.  Wylądowaliśmy na niej naszym żółtawym pontonikiem. Ineczka przysiadła na kamieniach.


A Szkaradek bardzo ładnie zapozował.





Szkaradkowej nie widzieliśmy. Pewnie się opalała na drugim końcu plaży.