Szukaj na tym blogu

11 lipca 2015

Cancan w środku zimy

Zima Ci u nas okrutna. Nad ranem 1 stopień w plusie. Na górkach zaczyna się robić białawo, a i w dolinkach szron się pokazuje. Lokalni słabo sobie radzą z zimą. Centymetr śniegu na drodze i droga zamknięta.  Przy braku izolacji  oznacza, że w nowozelandzkich domach jakieś plus 10. Włączać ogrzewania w zasadzie się nie opłaca, bo całe ciepełko ulatuje w pustkę. Najlepiej się zapatulić w ciapłą kołderkę i przeczekać do rana. A rano, na godzinkę przed pobudką, włącza się ogrzewanko i wstać się jakoś da. Obiecujemy sobie, że jeszcze tylko kilka lat to będziemy znosić a potem,  jak sporo rozsądnych ludzi, w Nowej Zelandii spędzać będziemy tylko lata, a na zimę wynosić się albo wypływać w ciepłe kraje.

No ale zima to czas na bale. Nie jest to co prawda karnawał, ale jednak nastrój podobny. Jak co pół roku nasz social club urządził więc kolejną imprezę. Tym razem pod hasłem WDC (Whakatane District Council) Got Talent. No i  owoce imprezy poniżej.

Prawie że ABBA

Brawurowy pokaz cancana dostał drugą nagrodę

Trzeba zrobić gwiazdę to Ineczka zrobi

Laureatki

i wszyscy artyści
                     

21 czerwca 2015

Załoga się powiększa

No cóż, wcześniej czy później musiało to nastąpić. Przetrwaliśmy trzy lata bez zwierzaków - to i tak bardzo długo. Najdłużej w życiu. No i od piątku mamy nową załogantkę. Tak nam przynajmniej się wydaje, że to ona, a nie on. Ogon ma, ja to mówią o jedną dziurę wyżej, ale u kotów to nigdy nic nie wiadomo.

Przyjmijmy więc, że jest to załogantka. Ona jeszcze nie wie jaki wszawy los ją czeka w przyszłości, ale na razie wykazuje pewne kwalifikacje - na przykład nie gardzi rybką. Jak jeszcze będzie lubić whisky i rum i nie będzie rzygać na falach to jakoś sobie da radę.

A oto  i ona.



Ciekaw jestem czy nauczy się wiązać węzly.


07 czerwca 2015

Usuwanie zmarszczek czyli botox dla pięknej Nardine

Jak większość czterdziestolatek - z wyjątkiem Ineczki oczywiście  (dzień bez wazeliny jest dniem straconym) - piękna Nardine zaczyna tracić młodzieńcze piękno, szczególnie, że stoi biedna na tej bojce, wystawiona na wszelkie możliwe elementy. Samo słońce ci u nas praży niemożebnie, a i jeszcze ciągła mgiełka słonej wody, ulewy, wichry, algi, mchy i porosty. No żywioł okropny. Ineczka (choć oczywiście wcale nie potrzebuje) to sobie urządza codzienną kremację - znaczy pokrywa różne części swego ciała czternastoma rodzajami kremów według jakiegoś klucza i kolejności, których ja nigdy nie pojmę.  Nardine zajmuję się ja - prymitywny facet, co żadnego kremu nie posiada. Więc muszę po męsku - pousuwać zmarszczki i zamalować.  No i w zasadzie od powrotu z wyprawy świątecznej Nardine dostaje zastrzyki z botoxu i poddawana jest chirurgii plastycznej. Jak to zwykle podczas takiej kuracji nie wygląda specjalnie atrakcyjnie więc trzymam ją na uboczu i nie pokazuję jej nawet Ineczce.

Kuchnia, a raczej fachowo kambuz wygląda jak pracownia malarska
Dla pocieszenia dodam, że nawigacyjna, nie wygląda specjalnie lepiej
W zasadzie całość wygląda żałośnie, ale to już zaczyna być bliżej niż dalej
Odcinek nadburcia co był wycięty (patrz post Prace Bosmańskie) już podreperowany,  nowa plomba wstawiona i zaczyna wyglądać lepiej. Tekowa listwa, którą ktoś nie wiadomo po co polakierował, została odczyszczona i będzie teraz naturalna

Plombowanie dziury w skrzydełku kokpitu też już na etapie malowania
Nadburcie odszlifowane i czeka na malowanie podkładem. Zabawa ze szlifowaniem i malowaniem bukszprytu jeszcze przede mną. 
Podkład naniesiony, teraz trzeba czekać na pogodę dobrą do ostatecznego malowania.

W międzyczasie przygowuję, dach nadbudówki. W baranku przeciwpoślizgowym były ubytki i trzeba je uzupełnić żywicą. A żeby się zrobił baranek to paluszkiem klepiemy tak długo aż faktura bedzie podobna. Jestem za leniwy, żeby wszystko zedrzeć i zacząć od nowa. 
Z tym jeszcze będzie trochę zabawy. Porządne tekowe  listwy, ktoś pomalował tak samo jak dach. Oczywiście trzeba odskrobać i zostawić naturalne. To jeszcze przede mną.                                                                                                                                                              
No i tak oto Nardine nabiera rumieńców. Coraz bardziej chodzi nam po głowie nasz docelowy katamaran, ale zanim nas bedzie na niego stać Nardine powinna nam dać jeszcze sporo uciechy.

Wszystkie te prace posuwają się do przodu pomalutku, bo to i zima u nas, czyli sporo deszczu, a i od czasu do czasu trzeba też jeszcze się odchamić. A to jakiś musical w lokalnym teatrze, a to koncert genialnych australijskich muzyków zwanych Pink Floyd Experience. Muszę przyznać, że graja chyba lepiej od oryginału. A w zeszłym tygodniu uczta prawdziwa: Herbie Hankock i Chick Corea. Dwóch wirtuozów jazzowych klawiszy razem na scenie aucklandzkiego Civic Theatre. Mniam.