Szukaj na tym blogu

26 kwietnia 2017

Tolkien wiecznie żywy

Nowa Zelandia staje się coraz popularniejszym krajem wśród światowych turystów. Mimo, że drogo ci u nas jest niemożebnie, to jednak coraz tańsze bilety lotnicze i aura w miarę cywilizowanego kraju na końcu świata pełnego cudów natury wabi coraz to większe rzesze podróżników. Tubylcy z jednej strony są bardzo dumni z tego, że świat ich ojczyznę docenia, ale też zaczynają powoli narzekać, że ich spokojny żywot i niezakłócony dostęp do tych wszystkich darów przyrody zaczyna cierpieć. Nowozelandczycy często robią wrażenie, że im na pieniądzach turystów wcale mocno nie zależy. Owszem fajnie jest trochę grosza zarobić, ale żeby od razu w pas się kłaniać i samemu nie mieć czasu popłynąć na ryby? O nie! Co to - to nie!

No ale cóż, turystyczna hołota mimo wszystko wali drzwiami i oknami i chyba nic się na to poradzi.

A tymczasem na lotniskach ciągle pełno Tolkienowskich symboli. Oto kilka fotek z lotniska w Wellington.





Tych dwóch to chyba każdego klienta by przekonało do zakupów....

23 kwietnia 2017

Reset


Hej, jeśli ktoś to jeszcze czyta (a statystyka pokazuje, że moje milczenie wcale na poczytność tych wypocin nie wpłynęło) to proszę o wybaczenie.  "Wena mnie całkowicie odeszła" po tych wszystkich zawieruchach politycznych na świecie. U nas w NZ co prawda wszystko po staremu i żadni idioci do władzy nie są dopuszczani, no ale ten blog w końcu po polsku, czyli dla rodaków. No a co się dzieje w Polsce  to wszyscy wiemy. Co w reszcie świata się dzieje to też wiemy. Wena mnie odeszła bo o czym bym nie chciał napisać to mi się od razu polityczne komentarze na klawiaturę pchały, a nigdy nie chciałem aby ten blog zrobił się polityczny. Więc musiałem sobie odpuścić i się zresetować.

Zajął ten reset ponad pół roku ale myślę, że wracam pomału do stanu solidnego stoicyzmu, który pozwoli na to by dzielić się dalej z Wami rzeczami, które są proste i oczywiste tak jak plaża w Mt Manganui w piękny listopadowy (czyli wiosenny) dzień.


A jak jest dobra fala to jest  co robić.


Ot takie małe nowozelandzkie rozrywki...

Surfing jest ciągle popularny, choć w porównaniu z dawnymi czasy (lata 70-80-te) to tylko cień dawnej świetności. Jak się bliżej przyjżeć to sporo tych surferów na filmie to panowie w moim wieku. Młodzieży już takie rzeczy nie bawią. Strasznie trudno jest surfować ze smyrofonem w ręku no a przecież ani na moment nie można zejść z fejsbuka czy instagramu.

A u nas w Ohope jak dobrze wieje to plaża cała zasnuta mgiełką z rozbijających się fal.



Inka bardzo lubi łazić po plaży. A ja na razie kończę tę niemrawą próbę powrotu do bloga. Nazbierało się tematów w czasie tych paru miesięcy, ale nie ma się co śpieszyć. Czuwaj.

23 września 2016

Odmłodzeni na chwilę

Niue to wyspa, która leży wczoraj od Nowej Zelandii. Ambitnych zapraszam do Google Maps.

Wylecieliśmy z Auckland o 10-tej rano w sobotę, a wylądowaliśmy o 14-tej w piątek. To było fajne. Byliśmy o dzień młodsi. Zawsze się zastanawiałem czy szybkie latanie wokół ziemi na wschód może odmłodzić. No i proszę - mamy czarno na białym potwierdzone, że może.

Gorzej było w powrotnej drodze, bo wylecieliśmy z Niue o 14-tej w piątek a wylądowaliśmy w Auckland o 17-tej w sobotę.  Nie dość, że byliśmy znów o dzień starsi to jeszcze głodni jak psy, bo od południa w piątek do popołudnia w sobotę nic nie jedliśmy. Na szczęście w domu czekały na nas dwie dobre dusze, które nas dobrze nakarmiły. Wniosek: latanie na wschód odmładza, a od latania na zachód się tyje.












Niue to kraj stowarzyszony z Nową Zelandią (na przykład używa się tam naszej waluty), ale ponieważ wszyscy są tam o dzień młodsi, więc życie jest tam jeszcze weselsze niż u nas. Cieplutko, wszystko samo rośnie, papaje same spadają z drzew do rąk. Ryby pluskają w oceanie. Wieloryby karmią młode. Kury i koguty łażą po całej wyspie i wydaje się, że nikt im jajek nie podbiera ani nie próbuje im łbów ucinać. W sklepie natomiast mrożone kurczaki i jajka z Nowej Zelandii. Raj - przynajmniej dla drobiu.

W wapiennych, koralowych skałach co i rusz jakieś śliczne miejsca



Na wschodnim wybrzeżu (nawietrznym) jest groźnie




Groty i jaskinie wzdłuż całego wybrzeża
Niueańczycy (jak to będzie po polsku?) mają również lepiej niż ich pobratymcy z innych wysp Polinezji, bo ruchy tektoniczne wypchnęły ich koralowy atoll kilkadziesiąt metrów ponad poziom morza i mogą sobie teraz gwizdać na wzrost poziomu wód oceanów.


W ciągu tygodnia na Niue zaliczyliśmy w zasadzie wszystkie lokalne atrakcje. Wyspa ma ze 40 km długości i ze 20 km szerokości więc objechać ją można w ciągu dnia kilka razy. Najciekawsze było nurkowanie i snorkelowanie, ale sporą atrakcją były również wieloryby, które można oglądać w zasadzie z okna. Lokalni operatorzy oczywiście namawiali nas na wywalenie kilkuset dolarów na oglądanie ich z ich łodzi, ale woleliśmy wydać to na nurkowanie, bo tego z okna zrobić się nie da. Wzdłuż całego zawietrznego (zachodniego) wybrzeża ciągną się półki rafy koralowej. Zejścia do nich prowadzą często przez ciekawe jaskinie, groty czy kaniony. Mniej zaawansowani snorkelownicy, snorkelarze .... (oj no tacy co to pływają z rurką i maską) mogą sobie pływać w czasie odpływu w takich naturalnych basenach, które utworzyły się w rafie. Bardzej ambitni wskakują do głębszej wody, gdzie jest ciekawiej i - tak jak było w naszym przypadku -  można się nagle znaleźć kilkadziesiąt metrów od przepływającego wieloryba.




Jest na wyspie około sześciu knajp. Najlepsza jest Kai Ika (czyli Rybne Żarcie), którą prowadzą wspólnicy Avi Rubin i Taiichi Fox. Jak się domyślacie Avi Rubin jest "nasz". Rodem ze Stanisławowa (pamięta ciągle jeszcze jak jego babacia mówiła mu "pocałuj mnie w dupę") ale urodzony już oczywiście w Tel Avivie. Avi prowadzi interes eksportujący ryby z Niue do Japoni i jest ożeniony z miejscową kobitką. Jego partner Taiichi jest rodowitym Japończykiem i robi zupełnie przyzwoite sushi, sashimi, smaży tempurę i umie też robić przyzwoitą nowojorską pizzę. (Avi na koszt firmy uraczył nas pizzą jego przepisu - papaja, ryba i chili - całkiem, całkiem). Avi, który oczywiście w Izraelu tylko się urodził  szybko wybrał wolność w USA i opowiadał nam o jego dobrym przyjacielu z Nowego Jorku niejakim Jerzym Kosińskim. Jaki ten świat mały. Opowiadał nam też o jedynym Polaku, który dobrych już parę lat temu pomieszkiwał na Niue. Historia to raczej smutna. Facet był oddanym Świadkiem Jechowy, ale przy okazji również gejem. Dochował się jakimś cudem syna, ale tenże  wziął się i powiesił. Zrozpaczony tato wyjechał w końcu do Nowej Zelandii szukać szczęścia w gejowskich kręgach, ale słabo jak widać trafił i został w końcu tam zamordowany (pewnie przez tych co gejów nie lubią). Ot ludzkie perypetie.

Żarcie w Kai Ika było na tyle wyśmienite, że byliśmy tam aż trzy razy. W innych knajpach mniej, ale wszędzie było wesoło i tropikalnie. Bardzo blisko atmosfery o jakiej zawsze marzyłem - klubu jazzowego w Yacht Clubie na Pago Pago. A do Pago Pago z Niue to już tylko rzut kamieniem.