No i jednak nie wytrzymaliśmy. Przed przyjazdem mowa była o
tym, że pomieszkamy gdzieś z rok w wynajętym domu, rozejrzymy się i wtedy zdecydujemy
o stałym kącie.
Wytrzymaliśmy pięć tygodni. Syndrom szarego kontenera nas
przytłaczał (i ciągle przytłacza). Wszystkie nasze zabawki za chwilę
przyjadą, a my mamy wsadzić je do jakiejś przechowalni i żyć na walizkach
miesiącami? Na dodatek z wynajęciem czegoś spełniającego nasze oczekiwania też
nie za wesoło, bo region to raczej wakacyjny i wynająć zimą, na parę miesięcy, owszem coś można, ale
przed latem trzeba się wynosić – czyli kolejna przeprowadzka. No, do luftu.
Wybrzydzając na standardy lokalnego budownictwa próbowaliśmy przymierzyć się do budowania. OK,
możemy jakoś przebiwakować z dziesięć miesięcy (tyle zajęłaby budowa) tylko, że
znowu bez dostępu do zabawek. L
Co jednak najważniejsze, rynek mieszkaniowy jest tu akurat taki sam jak w
Polsce, czyli należy na razie do kupujących. Gotowy dom można kupić teraz sporo
poniżej kosztów budowy nowego (a już szczególnie nowego w naszych
izolacyjno-wentylacyjno-grzewczych standardach). No więc grzecznie wróciliśmy
do wcześniej oglądanych domów, a szczególnie jednego, w którym zakochała się
Inka. Podjąłem jeszcze nieśmiałą próbę odwrócenia jej uwagi na dom na wsi (2,5
ha), ale nie przeszło.
No więc złożyliśmy dziś ofertę (no potargować się trochę
należy) i czekamy co z tego będzie. Dla wnikliwych, w jednym z poprzednich
postów były dwa zdjęcia z podpisami: z tego tarasu…. taki widok. To właśnie na
ten dom złożyliśmy ofertę.
I już kombinujemy co w nim zrobimy zaraz po „wprowadzce”. No
na pewno log fire czyli wolno stojący piecyk (jak się da to z wet backiem czyli
płaszczem wodnym, żeby ogrzać może wodę, a może sypialnie na niższym poziomie).
Solarne ogrzewanie wody. Przerobimy nieco kuchnię, bo zabawki się wszystkie nie
pomieszczą. I zapuścimy na tarasach ogrodu warzywniaczek, i winogronka i…
kraniki, kafelki, dywaniki, ciepłe wodę osobno, zimne wodę osobno ….chamstwo!!!!
chamstwo i drobnomieszczaństwo z nas wylazło…… jak mówił klasyk….
No ale może wreszcie trochę wrócę do blogu, bo przynajmniej jakaś
decyzja zapadła i sprawy się uspokoją.