Szukaj na tym blogu

23 lutego 2014

Pomalutku wszystko wraca do normy

Po siedmiu tygodniach zabawiania gości zostaliśmy sami. Wszystko, łącznie z blogiem, zostało odstawione na boczne tory, bo wiadomo.... goście nie pojawiają się w Nowej Zelandii zbyt często, więc to kupa frajdy. Było bosko, jesteśmy już teraz ekspertami pod względem oprowadzania turystów po atrakcjach górnej części Północnej Wyspy. Znamy już każdy kamień i zakręt na drodze.

Mieliśmy nadzieję, że ukoimy nasze skołatane głowy powrotem do spokojnej pracy, a tu niestety w pracy zrobił się totalny przemarsz wojsk. Nie tylko mamy do nadrobienia trochę siedmiotygodniowych zaległości, ale również akurat wszystkie ważniejsze projekty weszły na najwyższe obroty. Miałem nadzieję, że jak tylko ostatni goście odlecą, to napiszę ładnych parę wpisów do bloga, ale gdzie tam - ledwie nadążam.

Nardine również zaniedbana. W ciągu siedmiu tygodni opuściła zatokę tylko raz. Przed żeglugą została co prawda obnurkowana i oczyszczona pod brzuchem z mchów i porostów, które w tej pływowej zatoce rosna jak głupie ale inne projekty, które mają ją zrobić łatwiejszą w obsłudze na razie w lesie.

Dzielny skrobacz i drapacz mchów i porostów...
 
W zatoce zawsze prąd pływowy więc trzeba się trzymać liny...
Z czystym podbrzuszem Nardine wyruszyła po raz kolejny na naszą Whale Island, aby gościom pokazać foki.


w zatoczce, na kotwicowisku, rzadkie tutaj spotkanie z amerykańską parą żeglarzy. Rzadkie, bo zagraniczni żeglarze raczej siedzą w Bay of Islands, Półwyspie Coromandel, czy okolicach Auckland. Po Bay of Plenty raczej się nie włóczą.... 
Jednak największa atrakcja to nasze foczki, z którymi można popływać
....oczywiście jak im się chce wchodzić do tej zimnej i mokrej wody...
a wieczorem kolacja o zachodzie....
Zdjącia w tym wpisie to dzieło Emre i Samanthy. Ja takich nie umiem robić.....