Szukaj na tym blogu

27 kwietnia 2013

Już jesień jest niestety, deszcz chlupie chlup, chlup, chlup....

.... no wreszcie! Trzy i pół miesiąca deszczu nie było. Wszystko wyschło na pył. Goście na Wielkanoc przyjechali oglądać piękną, zieloną Nową Zelandię, a tu zamiast zielonych pagórków szara, wypalona pustynia. Szkielety padniętego bydła walają się po polach, pijani z rozpaczy farmerzy leżą i rzężą po rowach, no dramat. Jak zwykle koloryzuję nieco, ale naprawdę takiej suszy jaka dopadła nas tego lata nawet najstarsi Maorysi nie pamiętali.

No ale już po suszy. Polało ostatnio całkiem nieźle. Rzeka trochę wezbrała. Podałem przez radio, że już wolno sobie ogródki podlewać. (Ale ja jestem wredny! Wolno podlewać - tylko po co,  jak i tak deszcz pada.)

U nas, w Whakatane jednak wcale tak bardzo nie pada, by my jesteśmy w końcu "Sunshine Capital of New Zealand". Ciągle ciepło, ale wreszcie wilgotno, jesień....no to co? No wiadomo - grzyby! Grzybów w Nowej Zelandii nikt nie zbiera, więc jak tylko już zaczną rosnąć to wcale nie trzeba cichcem, o świcie, tylko kulturalnie, po południu, na pół godzinki i cały bagażnik pełen. Problem tylko taki, że prawdziwki to tylko na Południowej Wyspie. Na Północnej podobno gdzieś rosną rydze, ale jeszcze na nie nie wpadliśmy. W sosnowych lasach najwięcej maślaków, trochę jakichś takich podgrzybkowatych, czasem, w gęstszych chaszczach trafi się kania,  a pod brzozami i osikami trochę kozaków.

No to wybraliśmy się dziś po raz pierwszy na grzyby. Zbieranie było takie jak to zwykle, czyli w zasadzie z samochodu. Nie wiem jak inni grzybiarze to widzą, ale moje doświadczenia z Polski są takie, że grzybów zawsze najwięcej jest przy drogach. Im głębiej w las - tym mniej. Czyli najlepiej jechać wolniutko samochodem i zatrzymywać się jak się coś  pojawi. Wyskakujemy na chwilę, przelatujemy 50 metrów w te i na zad i dalej. Dziś nic poza maślakami nie było, ale tych maślaków mieliśmy w pół godziny pół bagażnika.

A z grzybami jest tak jak z rybami. Po frajdzie zbierania następuje żmudny i długi proces obróbki. Oto i fotoreportaż.

Najbardziej malownicze są zawsze muchomory

Maślaki z okien samochodu też wyglądają nieźle
 
Jest ich mnóstwo i odwrotnie niż w Polsce im większe, tym zdrowsze i jędrniejsze

Po prostu siada się w trawie i obrabia całe poletka układając grzyby na kupki do zabrania do samochodu

W ciągu godziny mamy o wiele za dużo

... a po powrocie trzeba to wszystko obrobić

... duszone grzybki na dziś

Trzy słoiczki zamarynowane, reszta wypełniona tymi duszonymi....
 
Trzeba było tylko podziwiać muchomory. Na cholerę nam były te maślaki?















9 komentarzy:

  1. A u nas tymczasem już prawie wiosna....
    A jak lokalni podchodzą do grzybozbieraczy? Patrzą jak na samobójców, czy jest zrozumienie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem zrobiliśmy to niezauważeni więc nikt się o nas nie martwił. A przepraszam trzy kanie zebrałem w towarzystwie przerażonych podwładnych podczas inspekcji zbiorników wodnych. Trzydzieści lat temu zdarzyło nam się po grzybobraniu podwozić dwóch autostopowiczów. Jak wsiedli do samochodu i zobaczyli dziesiątki kani i podgrzybków przepytali nas czy jesteśmy biologami czy botanikami i w ogóle skąd jesteśmy. Po usłyszeniu, że mamy zamiar to wszystko skonsumować żegnali tak z niewesołymi minami, prosząc byśmy nie robili żadnych głupstw. Byli przekonani, że widzą nas żywych po raz ostatni.

      Usuń
  2. Gratuluje ,tylu maślaków naraz jeszcze nie widziałem

    OdpowiedzUsuń
  3. profesjonalnie i po inzyniersku robicie te sloiki, to znaczy wiadomo szeroko i ogolnie KTO robi a KTO nie robi- 50/50.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baśka, jesteś jak zwykle niesprawiedliwa. Ja tylko na moment odszedłem zrobić zdjęcia. Miałem w tym co najmniej 50% udziału. Buzi. :-)

      Usuń
  4. n.z. 95% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    OdpowiedzUsuń


  5. sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj biedaku, aleś użył, jak pies w studni. Założę się, że w Polsce kupiłbyś, przerejestrował na siebie, ubezpieczył i sprzedał bez najmniejszego kłopotu. Tak mi przykro....

      Usuń

  6. sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

    OdpowiedzUsuń