Szukaj na tym blogu

25 kwietnia 2016

Najlepszy dowód na obalanie teorii kreacjonizmu

Człowiek (no przynajmniej ja) pochodzi od małpy..... poniżej dowody z trudem zdobyte dziś przez Inkę.




 I koniec dyskusji.


20 kwietnia 2016

Pastafarians czyli wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti


za Independent

No i wreszcie odnalazłem namacalny dowód silnych, duchowych więzi między Polską i Nową Zelandią. Okazało się mianowicie, że nasze dwa kraje oraz Holandia są jedynymi na świecie, które oficjalnie uznają religię Pastafarian. Nowa Zelandia znalazła się ostatnio w ścisłej czołówce dzięki temu, że to właśnie tutaj doszło do zawarcia pierwszego oficjalnego ślubu udzielonego przez The Church of Flying Spaghetti Monster (FSM)

http://www.independent.co.uk/news/world/church-of-the-flying-spaghetti-monster-conducts-first-legal-wedding-new-zealand-a6987971.html


http://www.independent.co.uk/news/world/church-of-the-flying-spaghetti-monster-conducts-first-legal-wedding-new-zealand-a6987971.html

Ślub został rozsławiony przez media na całym świecie i nawet tutaj w liberalnej i jajcarskiej Nowej Zelandii wywołał niemały rozgłos. Gdy jednak zauważyłem, że wyznawcy FSM w napuszonej religijnie Polsce zdołali taki związek wyznaniowy również zarejestrować, no to poczułem się dumny. Do rejestracji w Polsce doszło niedawno, co prawda tylko dzięki kruczkowi prawnemu, no ale i tak się liczy. W końcu dzięki kruczkom prawnym wiele firm wygrywało lub przegrywało wielomilionowe przetargi i też się liczyło.

Jeśli jesteście już totalnie zagubieni i nie rozumiecie o czym bredzę to więcej o FSM znajdziecie tutaj.

Zrozumiecie szybko dlaczego nie staram się wszystkiego od początku wyjaśniać. Bardzo to skomplikowane.

A tym czasaem jako Polak i Nowozelandczyk nie mam innego wyjścia i lecę kupować piracką flagę dla Nardine, opaskę na oko i piracki kapelusz.

Ramen

:-)

14 kwietnia 2016

Jazz po polsku

Kolejny komputer wyzionął ducha. Nie wiem jak to jest, że to badziewie zawsze wysiada kiedy jest najbardziej potrzebne. Wróciliśmy do domu pełni zapału do pisania i tworzenia dalej czegoś ciekawego na tym blogu, a tu klops. Główna maszyna, na której są wszystkie zabawki fotograficzno-filmowe nawet się włączyć nie chce. Podobno motherboard szlag trafił. Zamorduję.

No cóż jakoś trzeba sobie radzić. Poczciwy laptop musi wystarczyć.

Tak więc donosimy o kolejnym polskim akcencie w NZ. Pojawił się mianowicie u nas, wraz ze swą uroczą żoną Hanią, Artur Dutkiewcz. Dla niewtajemniczonych http://www.arturdutkiewicz.pl/ .

Dla mnie, nie do końca spełnionego muzyka, była to ogromna frajda móc Artura poznać i posłuchać na żywo podczas kameralnego koncertu w Galerii Sztuki w Tauranga. Koncert był charytatywny, dla polskiej szkoły prowadzonej przez Magdę, którą kiedyś przedstawiałem Wam przy okazji odsłaniania Chopinowskiej tablicy pamiątkowej.

Koncert odbywał się w oprawie wystawy polskiego plakatu

Artur wyjasniał publiczności niuanse polskiej muzyki
no i grał aż zapierało dech w piersiach
Magda z dzieciakami dziękowała za pomoc dla szkoły
No i cóż mogę powiedzieć? Nie usiądę do pianina  teraz pewnie przez rok, bo co dotknę klawiszy to mi będzie wstyd. Artur pokazał klasę. Zagrał swoje ostatnie mazurki i parę niemenowskich standardów. Dla nas, polonusów, czujących te polskie brzmienia była to uczta. I tyle. Dla nowozelandczyków pokaz wirtuozerii.

W pierwszej części koncertu Artur miał tzwn przedskoczków w postaci dziewczęcej grupy jazzowej z jednego z liceów w Tauranga. Młodziutkie dziewczyny zaczęły grać razem dopiero w grudniu, ale naprawdę grały bardzo przyzwoicie.








No i takie mamy tu atrakcje...;-)

02 kwietnia 2016

Nieobecność usprawiedliwiona


Znowu dłuższa przerwa się nam zrobiła. Uprzejmie proszę o usprawiedliwienie. Wybraliśmy się na dłuższy urlop i to między innymi do Polski. Tak więc sami rozumiecie.

Urlop był wypoczynkowo (narty) / roboczy (doprowadzanie do ładu kilku spraw w Polsce, które cztery lata temu pozostawiliśmy w nieładzie) oraz oczywiście mocno przetykany towarzyskimi spotkaniami. Rezultat jest taki, że bardzo chwalimy sobie naszą decyzję, aby nie iść do pracy prosto po przylocie. Musimy po tych wakacjach trochę dojść do siebie, nie tylko po bezpośrednim, 16 godzinnym locie z Dubaju.

Wrażenia z Polski? Delikatnie mówiąc mieszane. Poruszaliśmy się samochodem, więc autostrady i ekspressówki robią wrażenie. Warszawska zachodnia obwodnica jest cudowna. Poza tym nie przypominam sobie wpadania w zachwyt nad czymś nowym. Wszystko w zasadzie po staremu. No, ale naprawdę niewiele widzieliśmy.

Spotkania z przyjaciółmi - bezcenne. Miejmy nadzieję, że zaowocują nową falą wizyt w NZ.

Ze zgrozą posłuchaliśmy naszej ukochanej Trójki.  No cóż, poprzednia ekipa, przejdzie do historii jako ta, która dostała chyba niepowtarzalny mandat na przekształcenie Polski w nowoczesny kraj i tę szansę bezpowrotnie zmarnowała. W zasadzie to faktycznie należy im się zgnić w lochach inkwizycji Ziobry i Maciarewicza.  Wielka szkoda, no ale cóż - naród zagłosował, ciągle popiera, niech więc wola narodu się spełnia. Miejmy tylko nadzieję, że wszyscy nasi sojusznicy i wrogowie, którym Waszczykowski tak sprawnie ubliża, nerwowo to wytrzymają.

Na szczęście w NZ nikt tego nie śledzi. Nie musimy się  więc wstydzić i odpowiadać na trudne pytania. Najbardziej ideologiczny tutaj problem ostatnich miesięcy, czyli ewentualna zmiana flagi się rozstrzygnął - stara flaga pozostaje. I wszyscy żyją  nadal w zgodzie.

Nardine ciągle stoi przy bojce. Kićka miała niedorównaną opiekunkę i nie wygląda na to by za nami tęskniła.

Wracamy do normalności. Dobrze być znów w domu.