Szukaj na tym blogu

10 września 2015

Rugby

Jako, że nigdy nie byłem zagorzałym kibicem jakiegokolwiek sportu pewnie brak mi kwalifikacji do opisania zjawiska jakim jest rugby. W Nowej Zelandii jest to z pewnością sport numer jeden.  Jeśli się jest kimś takim jak ja, czyli nie wiele się z tego rozumie i nie można w sobie wykrzesić prawdziwego podniecenia podczas towarzyskich rozmów na ten temat to trzeba się raczej kryć i zmieniać szybko temat, bo tutaj rozmowy o rygby to jak rozmowy w Polsce o religii lub o polskim papieżu. Jeśli nie okaże się pełnej dewocji i zachwytu, to w zasadzie jest się na marginesie. Każda próba krytyki - to świętokradztwo.

To znaczy krytykować można do woli zawodników, sędziów, trenerów, ale idei i założeń tej wariackiej gry - nigdy.



Gra zresztą tutaj nazywana jest pieszczotliwie footie od pełnej nazwy football. Tak, tak w Polsce tak nazywamy piłkę nożną, ale tutaj miano to przysługuje rugby. Piłka nożna to soccer. I koniec dyskusji.

W Wielkiej Brytanii, gdzie rugby wymyślono na początku XIX wieku w kilku elitarnych szkołach mówi się, że "soccer  is gentlemen's game played by hooligans while rugby is hooligan's game played by gentlemen". Jest w tym sporo prawdy, ale jeśli gentleman nie ma co najmniej 90kg, najlepiej samych mięśni i łba ze stali to lepiej na boisko rugby niech nie wchodzi. Po obejrzeniu meczu rugby i kolizji jakie wszyscy co chwila zaliczają, pusty smiech ogarnia jak się widzi gwiazdy piłki nożnej wyjące z bólu i udające nieżywych, bo przeciwnik go dotknął lub potrącił. Sami  popatrzcie:

https://www.youtube.com/watch?v=_uCukG2ws7g

Wyobraźcie sobie któregokolwiek piłkarza nożnego po takiej kolizji. Leżałby i jęczał tak długo aż sędzia komuś wreszcie czerwona kartke pokaże. A potem nagle by ożył. W rugby jak leży i nie wstaje, to znaczy, że albo włąśnie stracił przytomność od wstrząsu mózgu, albo ma złamany kręgosłup. Jak ma tylko złamana rękę, nos, urwane ucho, pękniętą szczękę czy wybite zęby to sam schodzi. Jak ma złamana nogę to koledzy mu pomogą pokuśtykać na zdrowej do linii autu. Jedyne ochraniacze jakich się używa to ochraniacze na zęby. Wolno założyć miekką pilotkę na głowę lub przykleić uszy taśmą klejącą do głowy, żeby ograniczyć możliwość ich urwania. Tak, rugbyści to prawdziwi mężczyźni, a ich amerykańscy koledzy w swoich pięknych ochraniaczach, obcisłych rajtuzkach, maleńkich dupeczkach, kaskach i przyłbicach to mięczaki.

Nic dziwnego, że nowozeladzka drużyna narodowa zwana All Blacks jest aktualnym mistrzem świata. Oprócz kilku rosłych białych składa się w wiekszości z wielkich maorysów i polinezyjczyków, których warunki fizyczne są znakomite.

Gdy cztery lata temu zastanawialiśmy się nad powrotem do Nowej Zelandii, zdecydowliśmy, że najpierw wpadniemy tu na rekonesans. Był rok 2011 i od września do końca października odbywały się tutaj poprzednie mistrzostwa świata. Zdecydowaliśmy, że przyjedziemy dopiero w listopadzie, bo poza rugby nic byśmy nie zobaczyli. Cała Nowa Zelandia żyła mistrzostwami. Proporce All Blacks powiewały nad każdym domem.

Za dwa tygodnie rozpoczynają się w Anglii kolejne mistrzostwa świata. All Blacks dzisiaj wylatują, a reporterzy telewizji NZ właśnie dotarli do Londynu. W pierwszej relacji nie mogli się nadziwić, że w Londynie ani śladu wielkiej fety. Nikt nawet nie wie o mistrzostwach. Zgroza.

Przestarszymy ich haką.

https://www.youtube.com/watch?v=yiKFYTFJ_kw





09 września 2015

Koniec zimowej hibernacji

Melduję posłusznie, że jeszcze żyję. Po prostu mi wena zamarzła. Zima w tym roku u nas długa i prawie, że mroźna. Przy nowozalandzkiej jakości izolacji cieplnej budynków jest to odpowiednik -20 stopni w Polsce mimo, że tak na prawdę najniższa zanotowana temperatura tej zimy w Whakatane była +2 stopnie. Jednak jak się wchodzi do biura, w którym w nocy ze względów p/poż wyłacza się ogrzewanie i w związku z tym temperatura tamże jest jakieś 12 stopni, to zanim się człowiek dogrzeje herbatką i grzejniczkiem elektrycznym to ze dwie godziny dygotania trzeba zaliczyć. Dziś już 9 września, a ocieplenia ciągle nie widać. Najsroższa zima od naszego powrotu. Trzeba się wynosić szybko w te tropiki. Całe szczęście, że Kićka na kolanach grzeje, a i w nocy pod kołdrą mruczy.

Cała przyroda czeka na wiosnę. Niedawno na plaży w Ohope napotkaliśmy pana fokę, który też doszedł do wniosku, że woda zimna i mokra. Wlazł na wydmę, na słoneczko i grzał się fucząc na nas, żeby mu nie przeszkadzać.



Malowanie Nardine też czeka cierpliwie na ocieplenie, bo mimo najleszych chęci prace malarskie w tej temperaturze i związanym z nią zawilgoceniem są raczej niemożliwe.

W tej sytuacji trzeba sie ratować gorącą strawą, więc do łask wróciły kołduny. Do klejenia nie mam zdrowia, ale odkryłem najnowszy patent, który na prawdę przyspiesza robotę. Polecam.

Na taki patent kładziemy placek ciasta. Paluszkiem robimy wgniecenia. Wrzucamy w nie nadzienie. Potem kładziemy drugi placek i wałkujemy tak długo aż się pierożki skleją i rozdzielą. Potem odwracamy i pyk - spadają na stolnicę. A ze stolnicy na tacki, do zamrażalnika i voila... poniżej. Pyszności.