Szukaj na tym blogu

01 sierpnia 2017

Dwa cyklony w tydzień

Cyklony, huragany czy tajfuny to jedno i to samo. Takie przerośnięte tornada. Nazwa zależy od oceanu nad jakim się tworzą. Na Pacyfiku to cyklony. Nad Indyjskim to tajfuny, a nad Atlantykiem huragany. Bestie to raczej przewidywalne. Tworzą się podczas lata, kiedy woda w oceanie najcieplejsza. Największy szwung mają w okolicach zwrotników (tak od 10 do 30 stopni od równika) i tam sieją zwykle spustoszenie. Jak wpadną nad ląd, to odcięte od dopływu energi jaką czerpią z cieplutkiej wody w oceanie, dość szybko gasną, choć z reguły zdążą narobić szkód wiatrem i falami na wybrzeżu, a powodziami w głębi lądu. I jeszcze jedna ciekawostka - na północ od równika kręcą się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, a na południe od równika zgodnie ze wskazówkami.

Jak wspominałem w poprzednim wpisie wszyscy rozsądni żeglarze naszym latem albo żeglują sobie wkoło Nowej Zelandii, albo siedzą na kotwicy w w Bay of Islands i piją, ewentualnie jeśli nie zdążą uciec na południe to płyną na północną stronę równika, gdzie cyklonów w tym czasie brak. Na Hawajach, Wyspach Marshalla, Kiribati jest wtedy zupełnie bezpiecznie. Dalej na północ nie warto, bo tam wtedy przecież zima.

Wszystko to działa jak w zegarku i co roku, gdzieś w połowie kwietnia (koniec naszego lata) można przyjąć, że cyklonów już na Południowym Pacyfiku nie będzie, stawiać żagle i płynąć na Fiji, Samoa, Tonga, Vanuatu itd aby pochlapać się w ciepłej wodzie. Byleby nie przekraczać równika na północ, bo tam wtedy  przecież cyklony. Trzeba tylko wrócić do NZ najdalej w połowie października, bo z nadchodzącą wiosną cyklony wracają na tę stronę. No i tak co roku trwa ta gonitwa. Ciekaw jestem ile z tego zrozumieliście.

Ostatnie lato było bardzo spokojne. Prawie żaden cyklon nie utworzył się na Południowym Pacyfiku i gdy już brać żeglarska zaczęła się przymierzać do wyjścia w morze, na początku kwietnia, w zasadzie już prawie po sezonie, cyklony dostały szajby. Chyba ze trzy utworzyły się w bardzo krótkim okresie. Dwa dotarły aż do nas.

Najpierw dotarła do nas Debbie. Utworzyła się gdzieś koło Papuy Nowej Gwinei, najpierw spustoszyła północne Queensland w Australii, a potem przypomniała sobie o nas. Dmuchać już wiele nie mogła, ale wilgoci przyciągnęła sporo. Byliśmy właśnie z naczalstwem na strategicznej naradzie nad Jeziorem Tarawera (no wiecie, trzeba się od czasu do czasu strategicznie naradzić łapiąc ryby z dala od biura i telefonów). W pierwszy dzień (poniedziałek) zaczęło lać niemożebnie - z ryb nici, a rano we wtorek, moja żeglarska apka stwierdziła, że Debbie leci na nas pełną parą. Przerwaliśmy więc narady i w panice pognaliśmy do domu, no bo jakby to wyglądało gdyby całe naczalstwo było nieobecne podczas gdy dystrykt dewastowany jest przez cyklon. Dotarliśmy do Whakatane w samą porę, żeby pod wieczór otworzyć biuro obrony cywilnej tutaj zwane pieszczotliwie EOC czyli Emergency Operations Centre. A tu dopiero wtedy zaczęło poważnie lać. Wylało się na nas 240mm wody w 24 godziny.

EOC w sali narad
Z godziny na godzinę robiło się coraz mniej wesoło. Na ekranach w naszym EOC  mieliśmy podgląd poziomu naszej rzeki, która płynie przez Whakatane. Najwyższy historyczny, poziom zanotowany był 7,8 metra. Koło północy mieliśmy już 8 potem 8,2 potem  8,5 potem 8,6 potem 8,7.

Czy wały wytrzymają?
Włosy stawały nam na głowie, bo calutkie miasto leży na płaskim terenie pomiędzy wałami i pasmem wzgórz. Gdyby wały się przelały lub przerwały byłby spory kłopot. Wały wytrzymały i nad ranem pomalutku woda zaczęła opadać.

Niestety o 8 rano nagle gruchnęła wiadomość, że w niewielkim miasteczku Edgecumbe (nad inną rzeką) wały za chwilę puszczą i trzeba ogłosić ewakuację. Było już jednak za późno. Wały puściły niemal w tej samej minucie. Na szczęście ludzie właśnie wstali i zdołali uciec.  Jakimś cudem obyło się bez ofiar. Gdyby wydarzyło się to w nocy, po ciemku, mielibyśmy prawdziwą tragedię.
Wał broniący Edgecumbe nie wytrzymał i woda z rzeki wylała się do miasta
Miasteczko utonęło w mętnej wodzie
No cóż, kilkaset domów zalanych, miasteczko zdewastowane, trzeba się było wziąć ostro do roboty. Na szczęście za ochronę powodziową i wały odpowiedzialna jest inna organizacja, a nie my, więc mogliśmy się skupić na udzielaniu pomocy raczej, niż zastanawianiu się jak się z tego bałaganu wytłumaczyć. Ogłosiliśmy w dystrykcie stan wyjątkowy, zjechało się z całej NZ mnóstwo różnych fachowców (którzy lepiej by zrobili dając po prostu kasę, a nie mądrząc się) i ruszyła akcja pomocy powodzianom, usuwania bałaganu, oceniania strat, przyjmowania premiera, oganiania sie od dziennikarzy itd. itd. A w reszcie dystryktu też nie było wesoło.

Na drogach, w górach $10 milionów strat





Odciętym wsiom w górach trzeba było dowozić żarcie helikopterami

EOC działało teraz non stop. Zmienialiśmy się z Inką, żeby od czasu do czasu nakarmić w domu kota. Przez pierwszych kilka dni spaliśmy po dwie godziny. Niestety moja pogodowa apka, pokazywała, że dokładnie tydzień po Debbie dotrze do nas kolejny cyklon Cook. Nie chciało się nam wierzyć w takie szczęście, ale z każdym dniem prognoza była coraz bardziej precyzyjna. Debbie to była olbrzymia fala deszczu, a Cook miał dotrzeć jako prawdziwy cyklon, z 7 metrowymi falami, wiaterm do 160km na godzinę, podczas przypływu (czyli zalewając domy nad brzegiem) no i z deszczem. Na kilka godzin przed jego nadejściem ciągle nie było wiadomo którędy przejdzie oko. Przeszło jakieś 80 km od nas na zachód. Na szczęście ani fale nie były tak dewastujące ani deszcz zbyt wielki. I dobrze, bo w przeciągu pół godziny mieliśmy zwalonych setki drzew i lini energetycznych. To oznaczało, że wszystkie nasze pompy i oczyszczalnie i stacje uzdatniania wody stanęły i zaczęło się nerwowe przestawianie generatorów od stacji pomp do stacji, żeby miasta nie utopić za przeproszeniem w gównie i zapewnić jakie takie dostawy wody. Łatwo nie było, ale się udało. Znowu seria nieprzespanych nocy. No a  potem wielka akcja oczyszczania miasta.



Ech, ciężkie jest życie magistrackiego urzędnika.

9 komentarzy:

  1. a juz chcialam sie z Ciebie nabijac ze zamieniles podpisywanie na ryby, a tu walczysz z huraganami na skale Katriny i naszek osobistej Kena, wiec chyle czapki.
    absolutnie wszystko co opisales jest podobne do tego kiedy Kena w nas walnela 5-tka w 2002. Powiem Ci, ze tydzien bez wody i gowno kanalizacyjne to byl oddech po strachu walacych sie palm, ktore lamaly sie jak zapalki. Swietna skala w ujeciach Waszych tragicznych wydarzen. Opowiadaj, opowiadaj. Uwielbiam Twoje kroniki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie w tamtym miejscu musieliście mieć trochę emocji. Zapomniałem o Kenie. Pamiętałem natomiast o tym cyklonie sprzed dwóch czy trzech lat jak Was nagle najechał. No ale wy jednak kawałek od brzegu.

      Usuń
  2. kolejny ciekawy odcinek, Tomaszu, dziękuję za żywy opis końcówki lata, tym bardziej ciekawy, że po raz kolejny wybieramy się do NZ, tym razem na poważny remont łódki i cyklony nie są nam do niczego potrzebne...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej Mira, Dajcie znać jak dotrzecie. Trzebaby się wreszcie spotkać. Pomyślnych przeciągów i kilo wody pod stopą!

    Czuwaj. Tomek

    OdpowiedzUsuń
  4. Okropna tragedia..aż serce boli jak ogląda się te zdjęcia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Skoro już o tragediach mowa to zaprasza m na "potrzęsieniowe"oblicze nowozelandzki ego Christchurch: http://www.szlakiempodrozy.pl/oblicza-trzesacego-sie-christchurch/

    OdpowiedzUsuń
  6. n.z. 95% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Anonimowy,
      Straszną kupę kasy wydałeś na przylot tutaj a tu takie rozczarowanie. Bardzo mi przykro. Pamiętaj, nie wybieraj się czasem do Patagonii bo tam to mostów ani supermarketów wogóle nie ma a meszki to nie meszki - to w zasadzie wielkie mchy. Niemców pewnie też co nie miara. Nastepnym razem, zanim wydasz kasę poczytaj trochę przewodników a jeszcze lepiej poucz się trochę geografii. To pomaga. Pozdrawiam....z kampingu na dziko, bez meszek i zaprzyjaźnionymi młodymi Niemcami. Pijemy Twoje zdrowie.

      Usuń
  7. Naprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń