Szukaj na tym blogu

09 lipca 2012

Kiwi housing

Kochani Nowozelandczycy są przemili, przesympatyczni i w ogóle naj…. Mają jednak jedną paskudną przypadłość, rodem z ich ojczystych wysp Brytyjskich – uwielbiają zimno. A może nie tyle uwielbiają zimno, ile uważają ciepło za luksus. Wszyscy ci, co spędzili trochę czasu na Wyspach Brytyjskich wiedzą o czym piszę. Mimo, że przez większą część roku temperatura w ich kraju z rzadka sięga 20 stopni, ale i nie spada też często poniżej zera, Brytyjczycy wbili sobie do głowy, że u nich jest w zasadzie ciepło i zachowują się tak, jakby faktycznie było. Dzieciaki w krótkich spodniach i spódniczkach, z gołymi nogami zasuwają do szkoły, w sypialniach żadnego ogrzewania, w łazienkach podczerwona lampka albo dmuchawka, żeby przy paru stopniach, o poranku para z ust za bardzo nie leciała, pojedyncze szybki w stalowych czy aluminiowych ramkach, całe mokre od środka od skraplającej się wilgoci, kominki z kominem poza obrysem domu, na ciepło których można tylko popatrzeć, bo reszta przez komin leci do nieba, itd.

W Nowej Zelandii jest w zasadzie tak samo. Temperatury może średnio o trzy cztery stopnie wyższe, ale ciągle nie takie, by budować domy w zasadzie bez izolacji i ogrzewania. A nie, przepraszam, w 2004 roku po dwudziestu latach debaty i kilku kryzysach energetycznych wprowadzono nowe normy budowlane, wymagające, by w nowo budowanych domach stosować podwójne szyby i pełną izolację ścian i dachów. W porównaniu do Europejskich standardów to jest tzw. pic na wodę, bo i ta izolacja jest mizerna i ta stolarka owszem ma dwie zespolone szyby, ale ramy są nieizolowane i cieniutkie, oj cieniutkie. No ale to i tak postęp w stosunku do starych czasów, kiedy o izolowaniu czegokolwiek nikt nie słyszał, w oknach często były uchylane „luwry” (takie ukośne płytki), przez które wiatr hulał w zasadzie bez przeszkód. Wszyscy po prostu inwestowali wtedy w elektryczne koce, elektryczne maty pod stopy, grube skarpetki i szlafmyce, żeby te części ciała, które od czasu do czasu wystają spod kołdry za bardzo nie marzły.
Teraz jest lepiej (w nowo budowanych domach), nieco przytulniej, ale i tak marzniemy tu okrutnie, bo jak tylko wyłączy się nawiewy z elektrycznych piecyków to szybko robi się w domu lodówa.

No i te właśnie aspekty mają coraz to większy wpływ na nasze decyzje o tym, co dalej – czy kupujemy coś gotowego, czy budujemy od podstaw. Coraz to bardziej skłaniamy się jednak ku tej drugiej opcji, łudząc się, że budując, dopilnujemy by nasz dom był ciepły.

Ale o tym już niedługo….

2 komentarze:

  1. a Wy co macie przeciwko:
    elektrycznym kocom, elektrycznym matom pod stopy, grubym skarpetkom i szlafmycom?
    brzmi jak Mexico, tyle ze u nas skorpiony wchodza zamiast zimna, a jak w koncu znalazlam obrzydliwy, ale uszczelniajacy system, to instalator powiedzial ze byloby latwiej miec kure na skorpiony i kota na myszy.
    Polecam salse z papryk Mexicanskich na rozgrzanie, imbir tez rozgrzewa, no i menopauzowe gorace uderzenia sa wysmienitym antidotum na zimno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szronek na scianach sypialni - egzotyka na calego. Ale zawsze uwazalem, ze przyzwoity chlodzik jest lepszy niz ciepelko, ktore wytapia mozg. Latwiej sie rozgrzac niz ochlodzic. Do salsy, imbiru i menopauzy dorzucilbym jeszcze takie wynalazki, jak stary, dobry grzaniec (tylko skad wziac jabola w NZ ?), tapeta z palmami na scianie albo przynajmniej obrazek, gorace rytmy z glosnikow, no i ta swiadomosc, ze zawsze moze byc jeszcze chlodniej. A nie jest. Wiec nie jest tak zle.

    OdpowiedzUsuń