Szukaj na tym blogu

06 stycznia 2013

Trochę o muzyce - będą potrzebne głośniki

Tematy rozmów w magistrackiej kafeterii odzwierciadlają świetnie główne trendy życia pozazawodowego. Popijając kawę czy herbatę ludzie przekazują sobie wrażenia z różnych imprez. Dominują wydarzenia sportowe, bo jak już kiedyś pisałem większość coś sportowego w życiu robi. Sporo tu oczywiście kibiców telewizorowych, ale jeszcze więcej ludzi aktywnie biegających, pływających, pedałujących i uprawiających wszelkie gry zespołowe.

O dziwo jednak, sporo również dzieje się na niwie kulturalnej. Maleńkie Whakatane oczywiście ma niewielkie szanse na zobaczenie u siebie artystów z pierwszych stron gazet czy teatrów w Auckland, ale co chwile dojeżdżają tu chałturzyści różnego kalibru, czasem całkiem znośnego. Mamy więc prawie co tydzień jakiś koncert - a to brytyjska grupa udająca The Beatles z ich złotego okresu (coś jak Australian Pink Floyd Show, który podobno jest na prawdę niezły), a to Royal New Zealand Army Band, która jest oceniana jako jedna z najlepszych orkiestr wojskowych na świecie. Kiedyś pisałem o tym jakie poczucie humoru mają Nowozelandczycy. Zobaczcie:

Przyjeżdżają do nas zupełnie przyzwoici muzycy klasyczni - pianiści, skrzypkowie, fleciści itd. Lokalna brass band zajmuje regularnie czołowe miejsca w konkursach krajowych i gra na prawdę bardzo przyzwoicie wykonane i zaaranżowane utwory. Jest oczywiście sporo kapel rockowych, całkiem miło grających w różnych knajpach. Tutaj dominują oczywiście Maorysi, którzy są z natury bardzo muzykalni i świetnie "czują bluesa" . Ogólnie rzecz biorąc wśród tego usportowionego społeczeństwa mnóstwo jest ludzi utalentowanych artystycznie, którzy szczególnie w takim małym miasteczku udzielają się publicznie i są widoczni.

No a co się dzieje poza Whakatane? Jak na niespełna 4,5 milionowy kraj na końcu świata to całkiem sporo. Od stycznia do maja odbędą się koncerty takich dinzaurów jak Santana, Deep Purple, The Hollies, Brian Adams, Manhatan Transfer, Robert Plant, Ringo Starr. Poza tym sporo wszędzie rodzimych artystów, którzy w większości są całkiem profesjonalni.  W wielu miejscowosciach znajdziemy zwykle  muzyczny klub specjalizujący się w jakiejś kategorii muzyki (zwykle właściciel nadaje ton). Przeważają tu jazz, blues i reagge, ale można również wpaść na całkiem egzotyczne brzmienia etniczne (bałkańskie, hinduskie, klezmerskie itd.)

Poza kilkoma profesjonalnymi teatrami w kilku większych miastach pojawiają się również na gościnne występy zagraniczne grupy muzyczne i teatralne. I tak, na przykład, przez ostatnie trzy miesiące w Auckland można było oglądać australijską produkcję musicalu Mary Poppins czy Jeziora Łabędziego w wykonaniu Baletu Moskiewskiego.

A poza tym właśnie niedawno zakończyła się kolejna edycja New Zealand Got Talent i trzeba przyznać było tam kilkoro nieźle zapowiadających się artystów. Moje dwie faworytki znalazły się w pierwszej trójce. Wygrała Clara van Wel - piętnastolatka pisząca i śpiewająca swoje własne piosenki. Według mnie może z niej być kiedyś druga Tori Amos. Zobaczcie:



Podobała mi się również Mihirangi - maoryska "sekwenciarka", całkiem niezła:


A mówiąc o motywach maoryskich w muzyce to zostawię was z tym video klipem, który jest już trochę stary i lekko trąci disco polo, ale pokazuje trochę maoryskich klimatów.


Wszystkiego dobrego  w Nowym Roku.

30 grudnia 2012

dla kolejarzy...

Kiedyś przeszliśmy się trochę przez Whakatane. Wyprawa skończyła się przy torze mini-kolejki, co to dyszy i dmucha. Teraz wreszcie wiem już więcej na temat tego przybytku.

Tak jak sądziłem, po jakości torów, rozjazdów, obrotnicy i budynku stacyjnego sprawa jest dużo poważniejsza, niż jakaś tam kolejka co wozi dzieciaki na festynie. Tzn przejechać się faktycznie można, ale tylko co parę tygodni przez parę godzin, a cały przybytek jest przede wszystkim klubem modelarskim, zrzeszającym fanów kolei parowej.

W Nowej Zelandii, tak jak i na świecie, jest sporo ludzi zafascynowanych parowozami. Wielu z nich jeździ po świecie w miejsca, gdzie parowozy ciągle pracują (przede wszystkim Indie i Chiny, ale i polski Wolsztyn jest również bardzo znany). Nie kończy się tylko na oglądaniu i przejażdżkach, ale tworzą się grupy restaurujące stare lokomotywy jak również kluby takie, jak u nas, zrzeszające tych, co majstrują bardzo wierne i pracujące modele.



oryginał tego parowozu pracował kiedyś u nas w Whakatane


żeby nie było złudzeń co do skali, ale lokomotywa waży ponad 200kg



maszynista siedzi na pierwszym wagoniku i prowadzi parowóz przez wycięty dach


oczekiwanie na pasażerów

W lipcu, na naszym torze w Whakatane będzie większy zlot takich modeli, a podczas ostatniej naszej wizyty podziwialiśmy dwie lokomotywki przecudnej urody. Wszystko w nich w zasadzie takie jak w oryginałach. Opalane są specjalnie z Australii sprowadzanym jakimś takim chyba koksem zrobionym z antracytu (panowie opowiadali, że jest świetny i nie kopci tak, jak nowozelandzki). Wszystko mini, ale pracuje dokładnie tak jak oryginał. Fascynujące. A jak powiedziałem, że jestem z Polski to panowie zdjęli czapki z głów, bo wiedzieli o Wolsztynie choć tam jeszcze nie byli, ale większość parowozów, jakie widzieli w Chinach wyprodukowana była w Polsce i w zasadzie już mnie prawie przyjęli do klubu. Muszę poczytać więcej o parowozach, żeby Wam wstydu nie przynieść....

Zabawy ludowe


Przybyszom z Europy Nowa Zelandia  kojarzy się z czymś pomiędzy Stanami i Wielką Brytanią. Nam, kiedy przybyliśmy tu po raz pierwszy, kojarzyła się bardziej ze Stanami z dwóch powodów. Po pierwsze na Wyspach Brytyjskich nigdy przedtem nie byliśmy, a po drugie w latach 60-tych i 70-tych naoglądaliśmy się sporo westernów (a tak nawiasem mówiąc zauważyliście, że dzisiejsze młode pokolenie nie bardzo wie co to są westerny?).

Nowozelandzkie małe miasteczka i niewielkie, dzielnicowe centra handlowe kojarzyły nam się z miasteczkami z westernów. Proste, z reguły przecinające się prostopadle uliczki, zabudowane  parterowymi, no najwyżej piętrowymi budynkami mieszczącymi sklepy, banki, saloony i inne takie. Wzdłuż chodników, nad każdym sklepem daszki - werandy by chronić klientów od słońca i deszczu. Tylko kowboi w kapeluszach było brak.




Simon i Sheila też stwierdzili, że wygląda to wszystko z lekka amerykańsko. No tak, mówiąc to byli tu dopiero trzeci dzień i jeszcze nie poznali zbyt wielu Kiwis, a to właśnie ludzie stanowią o tym, że jest tu bardziej brytyjsko (na Południowej Wyspie bardziej szkocko a na Północnej bardziej angielsko) niż amerykańsko. Zwyczaje i styl życia są dużo bardziej brytyjskie niż amerykańskie. Nowozelandczycy bardzo hardo stawiali się niegdyś Wujkowi Samowi i nawet spowodowali, że wojskowy pakt ANZUS w praktyce przestał działać, bo nie chciano w tym kraju gościć okrętów z napędem atomowym i bronią atomową na pokładzie.

Nowa Zelandia jest członkiem Wspólnoty Brytyjskiej i głową państwa jest tutaj Królowa Brytyjska (tak, tak my również jesteśmy wiernymi poddanymi Her Majesty - nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś będę miał nawet swoją królową). Obchodzimy więc hucznie urodziny Królowej, puszczamy sztuczne ognie na Guy Fawkes Day itd. Natomiast amerykański Halloween przeszedł tutaj prawie niezauważalnie. Na wszelki wypadek zakupiłem trochę słodyczy, żeby częstować nimi dzieciaki łażące po domach w celu "Treat or Trick", co już nawet w Polsce się pomału przyjmuje, a tutaj pies z kulawą nogą do drzwi nie zapukał. Cukierki do dziś leżą w szufladzie. Ciekaw jestem, jak będą wyglądały Walentynki.

Tak więc jest raczej brytyjsko, ale jednak Nowa Zelandia stoi farmerami, którzy potęgą są i basta. No a jak farmerzy, to byki i konie, czyli rodeo. Jest kilka miejsc, gdzie takie zabawy są rozgrywane i jednym z nich jest Opotiki, ta mała mieścinka na wschód od nas. Taka impreza odbywa się raz do roku, a na rodeo nigdy nie byliśmy. Przywdzialiśmy zatem odpowiednie stroje, na wszelki wypadek wsadziliśmy na dach rowery (gdyby okazało się, że nas to nie bawi) i dwa dni po Świętach wyruszyliśmy do Opotiki.

No a tam impreza na całego. Cowboys and cowgirls. Byki z tymi, no.... rogami (nie, w zasadzie bez rogów, żeby nikogo nie ranić). Konie piękne, jeźdźcy z lasso i trzeba przyznać jeżdżący po kowbojsku, ale bardzo wprawni. Obejrzeliśmy trzy, czy cztery dyscypliny (ujeżdżanie byka, ujeżdżanie konia bez siodła, ujeżdżanie konia w siodle oraz konny przejazd na czas dziewcząt) i trochę nawet było ciekawie. Komentator przez mikrofon przeplatał reklamy firm sponsorskich z opisywaniem tego co się właśnie komu stało lub nie. Pan DJ przeplatał Johnny'ego Casha'a, Macarenę, Dolly Parton, Gangnam Style i jeszcze parę innych. Publika na trybunach odbywała piknik. Byki udawały skaczące króliki. Konie też. Ale najbardziej podobały nam się Matylda i Daisy, dwie poczciwe krowy, które pośpiesznie wyprowadzano z zagrody by uspokoić byka, który właśnie zrzucił swojego jeźdźca i miast wrócić do bramki to hasał po arenie nie dając się zagonić jeźdźcom. Matylda i Daisy spokojnie wychodziły, robiły sexy oczy i byk grzecznie za nimi wracał do zagrody. Kobieta jednak faktycznie łagodzi obyczaje.....

stan nieważkości....


... i lądowanie miękkie, podsiębierne, zasięrzutne

próbował jechać po damsku?


sztuka polega na tym aby utrzymać się na wierzgającym byku 8 sekund a potem .... byk bierze odwet

złaź..... mówię po dobroci...

no widzisz lebiego, a teraz kopnę cię w tyłek


najpierw naucz się jeździć a potem próbuj dosiadać rumaka... zarżał koń

co oni w tym wszystkim widzą? jestem głodna....

dwa hotdogi i frytki już w drodze

dziewczyny przynajmniej umiały jeździć

dookoła beczki i gazu do następnej

czekaj, chwilę, w którą stronę okrążamy tę beczke?

 
Wytrzymaliśmy do lunchu a potem wyruszyliśmy na wycieczkę rowerową. Opotiki District Council skończył niedawno budowę trasy rowerowej, która tak prawdę mówiąc jest dla prawdziwych "górali" czyli rowerów górskich. Trasa ta nazywa się Motu Trails ( www.themotutrails.co.nz ). My na naszych podrasowanych spacerówkach pewnie byśmy całej trasie rady nie dali, ale zaliczyliśmy pierwsze 9 km tzwn Dune Trail. Na więcej, po rodeo, i tak nie było czasu, ale już wiemy, że niedługo wybierzemy się na całą trasę .

szczerze mówiąc najwygodniej (bo płasko) jest jechać plażą, tyle, że łańcuch tej soli i piachu za bardzo nie kocha 

nawiasem mówiąc te tłumy na plaży, w środku sezonu są wkurzające....


I takie oto ludowe rozrywki zafundowaliśmy sobie tuż przed Sylwestrem.