Szukaj na tym blogu

28 kwietnia 2013

Flying to Middle Earth

Hej,

Już tęsknimy za kolejnymi gośćmi. By zachęcić Was do odwiedzin - tak będzie wyglądać początek lotu do nas. Oczywiście, jeżeli będziecie lecieć Air New Zealand.

http://www.youtube.com/watch?v=cBlRbrB_Gnc

A teraz jeszcze to, żeby Was zachęcić. (Może ktoś podpowie tym sztywniakom z LOTu jak zachęcać do zwiedzania Polski?)

http://www.youtube.com/watch?v=u4cXwCWt7iM

Czekamy

27 kwietnia 2013

Już jesień jest niestety, deszcz chlupie chlup, chlup, chlup....

.... no wreszcie! Trzy i pół miesiąca deszczu nie było. Wszystko wyschło na pył. Goście na Wielkanoc przyjechali oglądać piękną, zieloną Nową Zelandię, a tu zamiast zielonych pagórków szara, wypalona pustynia. Szkielety padniętego bydła walają się po polach, pijani z rozpaczy farmerzy leżą i rzężą po rowach, no dramat. Jak zwykle koloryzuję nieco, ale naprawdę takiej suszy jaka dopadła nas tego lata nawet najstarsi Maorysi nie pamiętali.

No ale już po suszy. Polało ostatnio całkiem nieźle. Rzeka trochę wezbrała. Podałem przez radio, że już wolno sobie ogródki podlewać. (Ale ja jestem wredny! Wolno podlewać - tylko po co,  jak i tak deszcz pada.)

U nas, w Whakatane jednak wcale tak bardzo nie pada, by my jesteśmy w końcu "Sunshine Capital of New Zealand". Ciągle ciepło, ale wreszcie wilgotno, jesień....no to co? No wiadomo - grzyby! Grzybów w Nowej Zelandii nikt nie zbiera, więc jak tylko już zaczną rosnąć to wcale nie trzeba cichcem, o świcie, tylko kulturalnie, po południu, na pół godzinki i cały bagażnik pełen. Problem tylko taki, że prawdziwki to tylko na Południowej Wyspie. Na Północnej podobno gdzieś rosną rydze, ale jeszcze na nie nie wpadliśmy. W sosnowych lasach najwięcej maślaków, trochę jakichś takich podgrzybkowatych, czasem, w gęstszych chaszczach trafi się kania,  a pod brzozami i osikami trochę kozaków.

No to wybraliśmy się dziś po raz pierwszy na grzyby. Zbieranie było takie jak to zwykle, czyli w zasadzie z samochodu. Nie wiem jak inni grzybiarze to widzą, ale moje doświadczenia z Polski są takie, że grzybów zawsze najwięcej jest przy drogach. Im głębiej w las - tym mniej. Czyli najlepiej jechać wolniutko samochodem i zatrzymywać się jak się coś  pojawi. Wyskakujemy na chwilę, przelatujemy 50 metrów w te i na zad i dalej. Dziś nic poza maślakami nie było, ale tych maślaków mieliśmy w pół godziny pół bagażnika.

A z grzybami jest tak jak z rybami. Po frajdzie zbierania następuje żmudny i długi proces obróbki. Oto i fotoreportaż.

Najbardziej malownicze są zawsze muchomory

Maślaki z okien samochodu też wyglądają nieźle
 
Jest ich mnóstwo i odwrotnie niż w Polsce im większe, tym zdrowsze i jędrniejsze

Po prostu siada się w trawie i obrabia całe poletka układając grzyby na kupki do zabrania do samochodu

W ciągu godziny mamy o wiele za dużo

... a po powrocie trzeba to wszystko obrobić

... duszone grzybki na dziś

Trzy słoiczki zamarynowane, reszta wypełniona tymi duszonymi....
 
Trzeba było tylko podziwiać muchomory. Na cholerę nam były te maślaki?















20 kwietnia 2013

Miasteczko z blachy falistej

W Nowej Zelandii brak zabytków. Najstarszy kamienny dom ma zaledwie 200 lat. Najbardziej monumentalne rzeczy w tym kraju nie są zrobione przez człowieka tylko są dziełem natury. To one stanowią o atrakcyjności tego kraju. Np. Tane Mahuta, najstarsze ciągle rosnące drzewo kauri. Jego wiek szacowany jest na gdzieś między 1250 a 2500 lat. Dopóki się go nie zetnie nie ma jak policzyć słoi,  ale ponieważ są zachowane przekroje podobnych drzew ścinanych jeszcze do lat 60-tych ubiegłego stulecia można ze średnicy pnia (prawie 5 metrów) wywnioskować ile tych słoi może tam być. Szkoda, że takich drzew zachowało się niewiele, bo na prawdę robią wrażenie.
Inka z Samanthą pod Tane Mahuta, czyli Władcą Lasu
No to czym się mają chwalić biedni Nowozelandczycy? W Polsce, prawie w każdej wsi stoi jakiś tam kościół, co to przynajmniej czasy Napoleona pamięta, a często i Kazimierza. Jak kiedyś próbowałem wytłumaczyć młodemu Australijczykowi, że Kościół Mariacki wybudowano w XIV w a i przedtem jakiś drewniany tam stał, to biedak rachował w głowie długo, a potem wszystko mu się pokiełbasiło. 700 lat to straszna kupa czasu. To pewnie jeszcze dinozaury po świecie biegały?

A tak będąc przy temacie kościołów to muszę pomarudzić. Przed wyjazdem do NZ, wiedząc, że od czasu do czasu dobrze jest mieć prezent dla kogoś, kto Polski nie zna, postanowiliśmy zabrać ze sobą parę albumów fotograficznych o Polsce. Chodziło o to, by znaleźć album, który nie jest stricte przyrodniczy (takich jest już sporo i na prawdę niezłych) tylko taki co pokazuje trochę zwyczajnego kraju, ludzi, architektury itd. Po przeczesaniu księgarni warszawskich, jak zwykle okazało się, że w takich albumach 40-60% zdjęć to zdjęcia kościołów. Z zewnątrz, wewnątrz, od tyłu, od przodu, z dewotkami, bez dewotek, z organami, bez organów. Ja rozumiem, że to zawsze były prominentne budowle, ale przecież jest jeszcze trochę innych starych i nowych budowli w Polsce. Przeciętny mieszkaniec anglosaskiego świata po obejrzeniu dziewiątego renesansowego ołtarza i barokowego zdobienia traci zainteresowanie.  Za komuny takie albumy miały jeszcze hutników przy piecach i uśmiechniętą młodzież przed trybuną pochodu pierwszomajowego. Kochani fotograficy już nie musicie być politycznie poprawni.

Wracajmy do Nowozelandczyków, którzy chcieliby się czymś pochwalić. Niestety nie mają takich ślicznych barokowych budowli, więc kombinują po swojemu. Przy głównej trasie z Auckland do Wellington jest miasteczko zwane Tirau. Mieścina maleńka, jakieś tam centrum rolnicze, ale głównie żyjąca z tego, że kiedyś był to popas dla dyliżansów, a dziś dla utrudzonych kierowców. Kasy z tego nigdy wielkiej nie było więc architektura oparta była głównie na blasze falistej. No i mieszkańcy doszli do wniosku, że taka blacha może stać się symbolem ich miasteczka. Z biegiem lat przybywało różnych przybytków, a dzisiaj przy głównej ulicy, prawie każdy sklep czy knajpa ma przynajmniej szyld z blachy falistej. Śliczne to to nie jest, ale jednak kolejna ciekawostka.

Główna ulica Tirau. Pies i owca mieszczą centrum handlowe i knajpy



Każdy szyld z blachy

Szkoła też nie ustępuje

Pasterz przed kościołem też w stylu

Warsztat samochodowy



A poza tym, jak większość miasteczek postojowych, sporo tu sklepów z antykami, rzemiosłem i rękodziełem. Te antyki też takie na miarę Nowej Zelandii, ale proszę mi się tu nie nabijać.