Szukaj na tym blogu

02 kwietnia 2016

Nieobecność usprawiedliwiona


Znowu dłuższa przerwa się nam zrobiła. Uprzejmie proszę o usprawiedliwienie. Wybraliśmy się na dłuższy urlop i to między innymi do Polski. Tak więc sami rozumiecie.

Urlop był wypoczynkowo (narty) / roboczy (doprowadzanie do ładu kilku spraw w Polsce, które cztery lata temu pozostawiliśmy w nieładzie) oraz oczywiście mocno przetykany towarzyskimi spotkaniami. Rezultat jest taki, że bardzo chwalimy sobie naszą decyzję, aby nie iść do pracy prosto po przylocie. Musimy po tych wakacjach trochę dojść do siebie, nie tylko po bezpośrednim, 16 godzinnym locie z Dubaju.

Wrażenia z Polski? Delikatnie mówiąc mieszane. Poruszaliśmy się samochodem, więc autostrady i ekspressówki robią wrażenie. Warszawska zachodnia obwodnica jest cudowna. Poza tym nie przypominam sobie wpadania w zachwyt nad czymś nowym. Wszystko w zasadzie po staremu. No, ale naprawdę niewiele widzieliśmy.

Spotkania z przyjaciółmi - bezcenne. Miejmy nadzieję, że zaowocują nową falą wizyt w NZ.

Ze zgrozą posłuchaliśmy naszej ukochanej Trójki.  No cóż, poprzednia ekipa, przejdzie do historii jako ta, która dostała chyba niepowtarzalny mandat na przekształcenie Polski w nowoczesny kraj i tę szansę bezpowrotnie zmarnowała. W zasadzie to faktycznie należy im się zgnić w lochach inkwizycji Ziobry i Maciarewicza.  Wielka szkoda, no ale cóż - naród zagłosował, ciągle popiera, niech więc wola narodu się spełnia. Miejmy tylko nadzieję, że wszyscy nasi sojusznicy i wrogowie, którym Waszczykowski tak sprawnie ubliża, nerwowo to wytrzymają.

Na szczęście w NZ nikt tego nie śledzi. Nie musimy się  więc wstydzić i odpowiadać na trudne pytania. Najbardziej ideologiczny tutaj problem ostatnich miesięcy, czyli ewentualna zmiana flagi się rozstrzygnął - stara flaga pozostaje. I wszyscy żyją  nadal w zgodzie.

Nardine ciągle stoi przy bojce. Kićka miała niedorównaną opiekunkę i nie wygląda na to by za nami tęskniła.

Wracamy do normalności. Dobrze być znów w domu.






06 lutego 2016

Zamiast Mazurka Dąbrowskiego

Pisałem ostatnio trochę o próbach zmiany nowozelandzkiej flagi. To referendum jeszcze ciągle przed nami i pewnie nie weźmiemy w nim udziału, bo nas po prostu tutaj akurat nie będzie. Pozostawimy tę decyzję dla starszych stażem współobywateli Nowej Zelandii.

Kontynuując jednak dalej wątki patriotyczno-symboliczne nie sposób nie zapoznać Was z innym ważnym elementem z tej dziedziny. Oto nasz przybrany hymn narodowy. Śpiewany zawsze w dwóch językach i w angielskim mający sporo tekstu, o którym nawet do niedawna nie wiedzieliśmy.

Ciekaw jestem jak Wam sie spodoba.

https://www.youtube.com/watch?v=j6qmdqvItkM

25 stycznia 2016

Chlebek nasz powszedni

Spotykamy w świecie wielu podobnych nam expatów, czyli emigrantów. Wielu z nich często wyraża swoje tęsknoty za rzeczami, które pozostawili w swoich ojczyznach.  I często bezowocnie poszukuje ich w nowym kraju. Zauważyliśmy, że różne nacje mają inne tęsknoty, ale prawie wszystkie tęsknia za smakami dzieciństwa.  Wiekszość swoich narodowych potraw jakoś sobie ludzie zaczynają przyrządzać, nawet jeśli kiedyś byli kulinarnymi nieukami (patrz moje sukcesy w przygotowaniu flaków, które w Polsce znałem tylko z knajp - no ewentualnie z takiej wielkiej, plastikowej rolki w supermarkecie). Problem zaczyna się jednak z jedzonkiem, które w domu przygotować trudno. Na przykład przyzwoity chlebek. No oczywiscie geniusze w stylu Baśki są w stanie go zrobić, ale normalni ludzie, którzy jeszcze na dodatek chodzą na cały dzień do pracy to już nie bardzo. A Polacy i Francuzi są do swojego pieczywka bardzo przywiązani. Anglosasi, dla których porządne pieczywo jest od święta, a na codzień żrą namiętnie grzanki z waty pociętej w kromki i zawiniętej w woreczek plastikowy, takich problemów nie mają. To znaczy niektórzy mają, jak nie znajdą w sklepiej tej waty. No ale ta wata to już jest wszędzie, nawet w Polsce, jak instant noodles. Pycha.

No więc jak wspomniałem Francuzi tęsknią za swoimi bagietkami, a my za naszym zwykłym, najlepiej żytnim chlebkiem z pachnącą i chrupiącą skórką. Sprawa nie jest prosta i w różnych sklepach napotkaliśmy wiele podróbek, które podszywały się pod chleb polski powszedni, ale żadna z nich nawet nie była zbliżona do oryginału.

Rok temu nasz problem rozwiązał się sam.

Co niedziela, w parku, nieopodal naszego teatru odbywa się tzwn Sunday Market. Taki pchli targ, gdzie różni artyści, hobbyści, rzemieślnicy i inni sprzedają swoje wyroby.



I jakiś rok temu na targu pojawił się nowy stragan pod szyldem Bread Asylum. Tak więc przedstawiam Wam Mourice'a, naszego najzdolniejszego piekarza, od którego religijnie, co niedzielę kupujemy pieczywko.


Maurice piecze pyszny chlebek i wie, że Inka lubi dobrze wypieczony.




Chlebek i bagietki są pycha, choć niestety tylko pszenne, ale z watą nie mają nic wspólnego. A skórki mają jeszcze lepsze niż wiekszość chlebków w Polsce. Wygladaja prawie tak jak te Baśkowe. Niedościgniony wzór.