Razem z około czterdziestką gości weselnych wzięliśmy trzy dni urlopu i zadekowaliśmy się w Okataina Lodge. Pociągneliśmy za samochodami kilka łódek, bo ślub ślubem, a pstrągi w jeziorze są jeszcze bardziej atrakcyjne. Nota bene nasze pierwsze pstrągi złowiliśmy z Ineczką właśnie tutaj ze trzy lata temu.
Ponieważ od chwili przyjazdu zajęliśmy się poważnie treningiem i degustacją przed właściwą imprezą, a jeszcze na dodatek pierwszego dnia całkiem nieźle lało, więc planowane wędkowanie w pierwszym dniu się nie odbyło. Następnego ranka widok z okna był zachęcający choć łeb bolał, oj bolał.
Dowlekliśmy się szeptem do pomostu, gdzie wieczorem zostawiliśmy nasze łódki. Widoczek z pomostu dopiero dech zapierał - a tu łeb boli.....
No ale cóż było robić, służba nie drużba. Silniki jakoś poodpalały i powlekliśmy się za pierwszy winkiel, do pierwszej zatoczki i szybko wyłączyliśmy silnik, no bo łeb bolał.
Tutaj słów kilka na temat wędkarskich metod dozwolonych w Nowej Zelandii. Głównie dla nie-wędkarzy.
No więc oczywiście podstawowa metoda, dla purystów, to metoda na sztuczną muchę. Z reguły z brzegu lub po jaja w wodzie, w ciepłych kalesonach i gumowych spodniach próbujemy rzucić muchę w miejsce, gdzie uważamy, że wyskoczy i złapie ją pstrąg. Z reguły w rzece, strumieniu lub ich ujściu do jeziora. Pomaga nam w tym bardzo lekki kij i długa jak cholera linka/żyłka, dzięki którym można tę muchę wyekspediować dość daleko i jeśli jest się wprawnym to z dość dużą precyzją. Zabawa polega trochę na wykonywaniu takich ruchów jak przy strzelaniu z bata (jeśli wiecie jak się z bata strzela). Metoda, jak wspomniałem dla purystów. Najbardziej zbliżona do prawdziwego polowania.
Następna metoda to na spinning, czyli rzucanie błystką jak na szczupaka. Kto dalej rzuci, a potem zwinie żyłkę na kołowrotku w jemu tylko znany sposób, tak aby błystka płynęła na właściwej głębokości i z właściwą prędkością i może się jakiś pstrąg na nią skusi. Metoda mało wydajna i rzadko tu stosowana, ale dozwolona.
Następna metoda to trolling, czyli ciągnięcie różnych, różnistych błystek, woblerów i czego tam się tylko da, za wolniutko poruszającą się łódką. W tym celu nasze motorówki mające z reguły ponad stukonnyme silniki wyposażone są w dodatkowe małe silniczki, które na niewielkich obrotach popychają dużą łódkę wolniutko i bez zbytniego hałasu. No i oczywiście taniej. Przydają się poza tym wtedy, gdy ten duży nie chce odpalić.
Przy trollingu najważniejsze jest by wobler poruszał się na właściwej głębokości. Często trzeba zejść na 20 metrów i więcej.
Osiąga się to na przykład używając linki/plecionki z ołowianym rdzeniem, która po prostu jest ciężka i tonie. Jak się płynie powiedzmy metr na sekundę to każde dziesięć metrów wypuszczonej linki daje nam głębokość 2 metrów. Czyli jeśli chcemy prowadzić woblera na 20 metrach trzeba wypuścić 100m linki. Aby było łatwiej linka taka jest farbowana na różne kolory co dziesięć metrów. Jak się linkę wypuszcza za łódką trzeba tylko liczyć ile razy kolor się zmienił. Uff.
Zapaleńcy inwestują w inny sprzęt zwany down-rigger. Jest to przykręcane do burty łodzi małe ramię, z którego na grubej, stalowej linie spuszcza się na odpowiednią głębokość spory ciężar, którego pęd łódki nie podnosi. Do ciężarka zamontowane jest specjalne ustrojstwo, które przytrzymuje żyłkę wędki i ciągnie wobler za sobą. Jak ryba się zahaczy ustrojstwo zwalnia żyłkę i można już dalej z rybą się szamotać.
No ale jak mówiłem nas bolał łeb i absolutnie nie w głowie nam było strzelanie z bata, czy słuchanie warkotu silnika - nawet małego. Więc wybraliśmy metodę inną zwaną tutaj jigging. Używamy zwykłej żyłki. Na ostatnich dwóch metrach mamy trzy 30 cm odnogi ze sztucznymi muchami a na samym końcu ciężarek, żeby to wszystko pojechało sprawnie w dół. Na odpowiedniej głębokości po prostu wykonujemy pionowe ruchy wędką, tak żeby muszki trochę sobie tam pod wodą podskakiwały. Jak się ma pijacką czkawkę to sprawa jest uproszczona.
No i rezultaty naszych trzech godzin jiggowania poniżej.
Ten największy pstrąg na przodzie miał ponad 4 kg. Oto i on.
Łeb od razu przestał boleć.
No i można było iść na ślub.
no ale nie dodales ze takie wedkowanie, libacja czy nie, odmaladza lepiej niz operacje plastyczne.
OdpowiedzUsuńej, Tomku, tych pstrągów to Wam naprawdę zazdroszczę! W całym oceanie Indyjskim znaleźliśmy zaledwie trzy ryby,,Pozostaje mieć nadzieję, że Atlantyk, co już za rogiem / jestesmy o rzut kamienia od Kapsztadu/ okaże się łaskawszy. Jestem pewna, ze pstrągi wszystkim smakowały, ja jeszcze zpolski pamięatam ich smak, przysmażonych na masełku, mniam mniam!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mira Sablik
No niestety tak to jest z tym tropikalnym wedkowaniem. Najlepiej jednak stacjonarnie nad gleboka rafa. Wleczenie za lodka przynosi malo efektow. Wedkowanie jest zawsze lepsze w zimnych klimatach, no tylko ze my tego zimna nie lubimy, oj nie. Prawda?
UsuńNo a ja Ci zazdroszczę realizacji Twych planów. Czytam Twoje sprawozdania i po cichutku zazdroszczę. Życzę pomyślnych wiatrów na Atlantyku. Płyniecie na Śródziemne czy na Karaiby i do Panamy? Pisz, pisz. To jak balsam.
OdpowiedzUsuńCzuwaj.
Tak was oglądam. .. zazdroszczę. .. ale cały czas tłucze mi się pytanie... gdzie wadze dzieci. .. zostawiliscie w Polsce? I przezywacie druga młodość jeśli tak to już absolutnie zazdroszczę. ... pozdrawiam Zbyszek
OdpowiedzUsuńTak was oglądam. .. zazdroszczę. .. ale cały czas tłucze mi się pytanie... gdzie wadze dzieci. .. zostawiliscie w Polsce? I przezywacie druga młodość jeśli tak to już absolutnie zazdroszczę. ... pozdrawiam Zbyszek
OdpowiedzUsuńCzesc Zbyszku, To moze nie druga mlodosc, ale z pewnoscia dobra alternatywa do moherowej starosci. Dzieci urodzone w NZ, a wychowane na Pacyfiku maja obywatelstwo swiata we krwi. Jedna na razie osiadla w Holandii, a druga dziala aktualnie w Chinach. Kto wie gdzie skoncza. Na razie realizuja swoje zycie odwiedzajac nas dosc regularnie. Pozdrowienia dla calej ekipy bylej Wladzi.
Usuń