Szukaj na tym blogu

04 lutego 2013

Coromandel

Coromandel to miejsce, które wspominamy zawsze z wielką nostalgią. W 1981 roku, po trzech miesiącach pobytu w Nowej Zelandii pojechaliśmy tam na pierwsze wakacje w nowym świecie. Pojechaliśmy na rowerach i z namiotem - kupionych na raty, bo tylko na to nas było wtedy stać. Jednak były to wakacje, które pamiętamy do dzisiaj.

plaże Coromandla - Boże Narodzenie 1981

Tomuś na Judahu skale (Coromandel) - wiele lat temu

Coromandel to górzysty półwysep na wschód od Auckland - ulubione miejsce wakacyjne dla wielu Kiwis. Piękne plaże i zatoki otoczone skałami, wysepki, raj dla wodniaków, wędkarzy, nurków i zwykłych plażowiczów.

Kiedy byliśmy tam na rowerach, większość głównych dróg była jeszcze szutrowa, a nasze rowery wcale nie były górskie. Trochę było przepychanek z samochodami ciągnącymi łodzie i przyczepy, ale jakoś przejechaliśmy te kilkaset kilometrów.

Dziś wszystkie drogi są już asfaltowe i szersze (nie żeby jakieś autostrady, nie). Plaże i przyroda wygląda tak samo a miejscowości nadmorskie są bardzo spokojne.

Jest tutaj również Hot Water Beach czyli plaża, gdzie podczas odpływu kopie się dołki w piasku, z których wypływa cieplutka woda. I wszyscy mają uciechę.


łopaty można wypożyczyć za 5 dolców w sklepie przy plaży....



 


zamiast w zimnym i ciemnym kościele śluby bierze się w takiej scenerii .... te skały w tle nazywają się Cathedral Cove, żeby nie było, że tak zupełnie na rżysku

02 lutego 2013

Groch z kapustą

Dziś będzie trochę o wszystkim. Po pierwsze donoszę, że w konkursie na Blog Roku zadziałaliście znakomicie i dzięki Waszym głosom niniejsze wypociny uplasowały się gdzieś w okolicach 90 miejsca, co jak na stawkę 555 blogów zgłoszonych w tej kategorii uważam za wielki sukces. Dzięki wszystkim, którzy zagłosowali. Czuję się naprawdę wyróżniony. Blogerem roku i tak nie mogłem zostać, bo musiałbym jechać do Polski na galę wręczania nagród, a do tego zupełnie się nie nadaję.

Wracając na ziemię to donoszę, że warzywniak dalej szaleje. Pierwszy PYSZNY pomidor został zeżarty bez fotografowania, ale drugi się już czerwieni i został uwieczniony poniżej. Papryczki, co to miały po 4 mm teraz są już w zasadzie pełnowymiarowe. Czekam jednak na to, co z nich dalej będzie, bo  jak je kupowałem to w opisie stało, że rodzą owoce zielone do czerwonych, no więc czekam, czy się która zaczerwieni.
pomidorki są mlachu, mlachu

pochowane w krzakach ale pomalutku dojrzewają

papryczki z 4mm doszły do 10cm

stary koperek kwitnie Ineczce pod nosem

nowy koperek jeszcze nie tak wysoki ale już całkiem solidny

a ogórki wsadzone dopiero dwa tygodnie temu już się czają do skoku
Kolejny plon rzodkiewki został zeżarty. Koperek jest już wielkości Ineczki. Są więc plany by dorabiać kolejne metry kwadratowe tarasu ogrodniczego. Muszę sobie tylko kupić taki wietnamski stożek na łeb, nosidełka, przykrótkie spodenki i pomalutku całą tę skarpę przerobimy na malownicze tarasy. Może nawet ryżowe.

Od rolnictwa do kultury. W zeszłym tygodniu, w naszej magistrackiej galerii/muzeum odbył się uroczysty wernisaż dzieł wielu nowozelandzkich artystów, którzy zgłosili swoje prace w dorocznym konkursie. Było miło i ciekawie, ale największą furorę zrobił główny juror konkursu, były kustosz Narodowej Galerii w Auckland, pan 91 letni, taki trochę zasuszony staruszek, który mimo, że głosem już trochę słabym palnął tak błyskotliwą mowę, bez kartki i z takimi ciekawymi pointami, że niejeden w sile wieku mógłby się uczyć.




A poza tym to ciągnie się teraz całe pasmo różnych imprez w ramach tzwn Arts Festivalu. Rzeźbiarze, których poprzednio pokazywaliśmy pokończyli swoje dzieła. Występują różnego rodzaju przyjezdni i lokalni artyści. Jak na tak niewielkie miasteczko dzieje się na tyle dużo, że nie na wszystko nadążamy pójść. Podarowaliśmy sobie na przykład występ podobno zupełnie przyzwoitych śpiewaków operowych (ja za bel canto nie przepadam) a dziś nie poszliśmy na plenerowe przedstawienie Shakespeare'a, bo mam kupę roboty firmowej, w której dzielnie pomaga mi Ineczka.

z dwóch nimf jednak nic nie wyszło, pozostała jedna syrena która robi jako ława




28 stycznia 2013

Baśka - nasz ulubiony gringo

Wnikliwi zauważą, że dołączyłem jeszcze jeden link do ważnej strony. Baśka, to moja koleżanka ze szkolnych lat i muza, która natchnęła mnie do pisania tego bloga. Natchnęła mnie swoimi świetnymi projektami, jakie realizowała w życiu, świetnym pisaniem i genialnymi wręcz zdjęciami. Obejrzyjcie zajawkę tego, do czego jest zdolna i napiszcie do niej by udostępniła innym więcej swoich dzieł. Na prawdę klasa.