W Nowej Zelandii brak zabytków. Najstarszy kamienny dom ma zaledwie 200 lat. Najbardziej monumentalne rzeczy w tym kraju nie są zrobione przez człowieka tylko są dziełem natury. To one stanowią o atrakcyjności tego kraju. Np. Tane Mahuta, najstarsze ciągle rosnące drzewo kauri. Jego wiek szacowany jest na gdzieś między 1250 a 2500 lat. Dopóki się go nie zetnie nie ma jak policzyć słoi, ale ponieważ są zachowane przekroje podobnych drzew ścinanych jeszcze do lat 60-tych ubiegłego stulecia można ze średnicy pnia (prawie 5 metrów) wywnioskować ile tych słoi może tam być. Szkoda, że takich drzew zachowało się niewiele, bo na prawdę robią wrażenie.
 |
Inka z Samanthą pod Tane Mahuta, czyli Władcą Lasu |
No to czym się mają chwalić biedni Nowozelandczycy? W Polsce, prawie w każdej wsi stoi jakiś tam kościół, co to przynajmniej czasy Napoleona pamięta, a często i Kazimierza. Jak kiedyś próbowałem wytłumaczyć młodemu Australijczykowi, że Kościół Mariacki wybudowano w XIV w a i przedtem jakiś drewniany tam stał, to biedak rachował w głowie długo, a potem wszystko mu się pokiełbasiło. 700 lat to straszna kupa czasu. To pewnie jeszcze dinozaury po świecie biegały?
A tak będąc przy temacie kościołów to muszę pomarudzić. Przed wyjazdem do NZ, wiedząc, że od czasu do czasu dobrze jest mieć prezent dla kogoś, kto Polski nie zna, postanowiliśmy zabrać ze sobą parę albumów fotograficznych o Polsce. Chodziło o to, by znaleźć album, który nie jest stricte przyrodniczy (takich jest już sporo i na prawdę niezłych) tylko taki co pokazuje trochę zwyczajnego kraju, ludzi, architektury itd. Po przeczesaniu księgarni warszawskich, jak zwykle okazało się, że w takich albumach 40-60% zdjęć to zdjęcia kościołów. Z zewnątrz, wewnątrz, od tyłu, od przodu, z dewotkami, bez dewotek, z organami, bez organów. Ja rozumiem, że to zawsze były prominentne budowle, ale przecież jest jeszcze trochę innych starych i nowych budowli w Polsce. Przeciętny mieszkaniec anglosaskiego świata po obejrzeniu dziewiątego renesansowego ołtarza i barokowego zdobienia traci zainteresowanie. Za komuny takie albumy miały jeszcze hutników przy piecach i uśmiechniętą młodzież przed trybuną pochodu pierwszomajowego. Kochani fotograficy już nie musicie być politycznie poprawni.
Wracajmy do Nowozelandczyków, którzy chcieliby się czymś pochwalić. Niestety nie mają takich ślicznych barokowych budowli, więc kombinują po swojemu. Przy głównej trasie z Auckland do Wellington jest miasteczko zwane Tirau. Mieścina maleńka, jakieś tam centrum rolnicze, ale głównie żyjąca z tego, że kiedyś był to popas dla dyliżansów, a dziś dla utrudzonych kierowców. Kasy z tego nigdy wielkiej nie było więc architektura oparta była głównie na blasze falistej. No i mieszkańcy doszli do wniosku, że taka blacha może stać się symbolem ich miasteczka. Z biegiem lat przybywało różnych przybytków, a dzisiaj przy głównej ulicy, prawie każdy sklep czy knajpa ma przynajmniej szyld z blachy falistej. Śliczne to to nie jest, ale jednak kolejna ciekawostka.
 |
Główna ulica Tirau. Pies i owca mieszczą centrum handlowe i knajpy |
 |
Każdy szyld z blachy |
 |
Szkoła też nie ustępuje |
 |
Pasterz przed kościołem też w stylu |
 |
Warsztat samochodowy |
A poza tym, jak większość miasteczek postojowych, sporo tu sklepów z antykami, rzemiosłem i rękodziełem. Te antyki też takie na miarę Nowej Zelandii, ale proszę mi się tu nie nabijać.