Szukaj na tym blogu

13 stycznia 2015

Realia pod żaglami

Po prawie trzech tygodniach żeglunku powoli zdobywamy kwalifikacje do opisania żeglarskich, a może bardziej wodniackich realiów Nowej Zelandii. Czyli niniejszym wpis dla żeglarzy

Dojście do Great Mercury Island - na spinakerze, bo wiaterek leciutki

























Kiedyś pisałem, że w zasadzie większość mieszkańców  NZ ma jakieś wodniackie doświadczenia i potrafi sobie ze sprzętem pływającym radzić. I tak faktycznie jest, choć olbrzymia większość z nich to motorowodniacy i z reguły kilkugodzinni. Niewielu w sumie ma doświadczenia z większych przelotów czy rejsów wielodniowych. Nasze z Ineczką pływanie ciągle wzbudza lekki podziw wśród naszych kiwiskich znajomych, bo mimo, że na liczniku mają pewnie wiele więcej czasu spędzonego na wodzie niż my to jednak niewielu z nich ma za pasem kilkutygodniowe rejsy pod żaglami czy choćby na jachcie motorowym. Większość ludzi traktuje tu łodzie jako sprzęt wędkarski lub najwyżej nurkowy, choć nie brakuje oczywiście oddanych sprawie żeglarzy, czasem nawet tak ortodoksyjnych jak nasze polskie zuchy, które nawet w dzisiejszych czasach próbują wchodzić do mariny i cumować na żaglach ku przerażeniu bosmanatów portu czy szefa mariny. W końcu głównie z tego, wiązania supłów, wykrzykiwania komend i świateł jakie musi nieść pogłębiarka wlokąca kotwicę musieli zdawać egzaminy na wszystkie siedem koljnych stopni żeglarskich czy motorowodnych, więc nie bardzo mogą zrozumieć, że wszystko to było na darmo.

Jeden z prawdziwych zeglarzy zaprezentował nawet galę flagową

Whangaparapara Bay - Great Barrier Island - normalnie cicha i idylliczna - w Sylwestra pełna sprzętu pływającego
W Nowej Zelandii ochotnicza organizacja opiekująca się wodniakami - Coastguard - też prowadzi kursy dla wodniaków z podstawowych zasad bezpieczeństwa, nawigacji, zasad poruszania się po wodzie i radiooperatorki, ale ukończenie takiego kursu jest tylko zalecane, a nie obowiązkowe. Formalne kwalifikacje są tu potrzebne tylko, jeśli jest się skipperem komercyjnym. Nawet wypływając w świat odprawa graniczna dotyczy sprawności łódki - nie skippera.

Nie brak oczywiście i tutaj kretynów, którzy wsiadają na trzymetrowy pontonik i w pięciu płyną na ryby zapominając dolać benzyny do 3 konnego silniczka, a wiosła po pijaku gubią. To właśnie takim głównie pomaga Coastguard, który prowadzi ciągły nasłuch radiowy i dysponuje flotą i zespołami SAR (Search and Rescue).

Ratowanie nieodpowiedzialnej wodniaczki
Większość z nas - odpowiedzialnych wodniaków - jest członkami Coastguard. Płacimy składki na tę organizację, by mogła funkcjonować, co również daje nam przywilej zholowania do portu dwa razy do roku za darmo, gdyby nam się łódka z jakiegoś powodu schrzaniła.

Za każdym razem, wychodząc z portu, czy kotwicowiska, przez radio lub telefon komórkowy zgłaszamy Coastguard Radio nasz Trip Report (nazwa łódki, numer radiaostacji, ilość członków załogi, dokąd się wybieramy i kiedy zamierzamy wrócić). Po powrocie się odmeldowujemy i dzieki temu Coastgurd wie ile łódek i gdzie jest na morzu i jak któraś nie wróci to może zacząć jej szukać. Jak któraś nie może odpalić silnika w drogę powrotną to zgłasza to do Coastguard Radio, które wysyła wiadomość do innych, zeby ją zholowali, a jak nie znajdzie ochotników to wysyła łódkę SAR. Przy dobrej pogodzie, w okolicach Whakatane wychodzi w morze ze sto łódek więc operator Coastguard Radio ma sporo roboty zbierając od wszystkich raporty wyjścia i powrotów.

A tu taż sama za sterem
W czasie letniego sezonu urlopowego, oprócz normalnych jednoniowych wędkarzy i lobsterowych nurków, najlepsze miejsca żeglarskie NZ wypełniają się takimi jak my awanturnikami, którzy wybierają się na dłuższe rejsy. Wbrew pozorom tych miejsc przyjaznych żeglarstwu nie ma tutaj znów tak wiele. Praktycznie są to okolice Auckland, z Hauraki Gulf i jego wieloma wyspami i zatoczkami. Dalej na wschód Little i Great Barrier Islands oraz zatoczki i wysepki wokół Półwyspu Coromandel (to tam właśnie byliśmy). Poza tym mekka żeglarzy długodystansowych czyli Bay of Islands na północy Północnej Wyspy oraz Marlborough Sounds, czyli lekko fiordowate okolice północy Południowej Wyspy, niedaleko Nelson. Wszędzie indziej warunki żeglarskie są zbliżone lub gorsze do polskich wybrzeży Bałtyku - to znaczy ryczące czterdziestki, zimna woda i niewiele miejsc do schronienia - zabawa dla twardzieli.

Przepiękne i ciche kotwicowiska na Great Barrier Island w ciągu stycznia wypełniają się dziesiątkami jachtów. W lutym cały ten tabun odpływa i wyspiarze prze kolejny rok mają wyspę i plantacje marychy tylko dla siebie. Ale o tym innym razem.


29 grudnia 2014

Bez polskich czcionek.....czyli jak zrobic komus laske na Pacyfiku

Tak, trzeba byc odwaznym, by pisac bloga bez polskich czcionek. Laska panska na pstrym koniu jezdzi i niektorzy moga sie pare razy zdziwic. No ale coz, jestesmy na wakacjach, z dala od cywilizacji, mam ze soba tylko firmowy laptop, na ktorym polskich czcionek brak. Pisanie na tablecie to jednak tylko dla mlodych. Wiec musicie sie na razie pomeczyc. Jak wrocimy, to moze w ramach laski przerobie to na polski.

Nasza aktualna pozycja 36st 38.2817S 175st 47.494E . W praktyce wyglada to tak. Nasza Nardine trzecia z lewej.

 Miejsce nazywa sie Momona Bay i miesci sie na poludniowej stronie Great Mercury Island. Ambitni sobie znajda w Google, a mniej ambitni zadowola sie wspolrzednymi ;-)

Tak wiec jak widac wreszcie plywamy. Wybieralismy sie w ten trzytygodniowy rejs prawie jak na w rejs dookola swiata.  W nawale aktywnosci przedswiatecznych wszystko szlo pod gorke. A to jeszcze triathlon, a to imprezy, a to wariackie zakupy, pomysly jak wybrac i zabezpieczyc zarcie na te trzy tygodnie, bo szanse moga byc, ze z zakupami bedzie krucho. W koncu w przedwigilijna niedziele dotarlismy do mariny w Tauranga, gdzie zostawilismy Nardine po malowaniu. Zapakowalismy to wszystko na lodke i w poniedzialek rano ruszylismy na polnoc. Zeglowanie bylo spokojne, ale to nie byl nasz dzien. Najpierw Ineczka odebrala alarmujaca wiadomosc, z ktorej wynikalo, ze sprawy na jej projekcie sie nagle bardzo pokomplikowaly. Po chwili, jej jedyna para okularow rozlozyla sie na dwie czesci, ktorych nawet ja - wspierany przez prawie wszystkie mozliwe narzedzia, jakie musze miec na pokladzie naszej weteranki Nardine - nie mialem szans naprawic. Po nocy spedzonej w pieknej Opo Bay na Mayor Island zdecywalismy sie wracac do cywilizacji by zamowic nowe okulary i do domu, by odszukac stare. Bez mozliwosci czytania, Ineczka moglaby zaczac  byc agresywna w czasie tych trzech tygodni. We wtorek wrocilismy wiec do Taurangi, zamowilismy nowe okulary, obrocilismy samochodem do domu, przywiezlismy stare, ale najwazniejsze to ustalilismy (dzieki powrotowi w zasieg telefonii komorkowej), ze sprawy na Inki projekcie wcale nie byly takie zle. Moglismy wakacje zaczynac od nowa. Srodowy przelot na Mayor Island juz nie byl taki przyjemny - duzo fal, malo wiatru a kurs na wiatr.  Zeglarzom nie musze tlumaczyc, a pozostalym powiem, ze jest takie stare zeglarskie powiedzenie - gentelmeni nie plywaja pod wiatr- i ma ono bardzo wiele sensu.  No ale pod koniec dnia wszystko sie uspokoilo i nawet udalo nam sie w miare spokjnie skonsumowac Wigilijna kolacje. Od tego czasu zeglujemy sobie bardzo komfortowo. Wczorajsza noc spedzilismy w marinie w Whitianga, aby nabrac wody i zaznac troche rozkoszy restauracyjnych. Sesja odchamiania nawet mi sie podobala. No a teraz mamy popoludniowa sieste jak powyzej.  Za dwa dni Sylwester, ktory planujemy spedzic na Great Barrier Island. Ponizej kilka obrazkow z rejsu.


Wieczor na Slipper Island
Ineczka sprawdza kurs

Rybka na obiad






11 grudnia 2014

Przekręty

Zapytał Janusz w komentarzu jak to jest z korupcją, jako że w rankingu percepcji braku zachowań korupcyjnych Nowa Zelandia zajmuje drugie miejsce na świecie - zdaje się, że za Finlandią.

Powiem tak, w życiu codziennym tematu korupcji w zasadzie brak. Nigdy nie słyszałem tu o jakiejkolwiek próbie dawania albo brania łapówki przez kogokolwiek. Czasem się zastanawiałem, czy to tylko taka anglosaska świętobliwość, a tak naprawdę, gdzieś tam ktoś kogoś przekupuje. Jak narazie jednak nic takiego nie znalazłem, w żadnej dziedzinie życia. W rozmowach towarzyskich temat się wogóle nie pojawia.

Mój dział w magistracie organizuje największe przetargi na roboty i usługi i nie zdarzyła się najmniejsza próba "załatwiania" spraw. Zasady przetargowe są bardzo luźne. Ustawy o zamówieniach publicznych nie ma. Są tylko zalecenia rządowe, co do przeprowadzania przetargów. A o ustawianiu przetargów nie słyszałem.

Nawet firmy farmaceutyczne czy medyczne chyba nikogo do Kenii na safari stąd nie wożą. Natomiast często zdarza się, że firmy zapraszają kontrahentów na małe imprezy, czy mecze rugby. Takie rzeczy w wielkim świecie są uważane za przekupstwo - tutaj to spotkania towarzyskie i do niczego nikogo nie zobowiązują, choć oczywiście fajnie jest dostać bilet na mecz za frico.

Młodzi, krewcy kierowcy, przyłapani na jakimkolwiek wykroczeniu drogowym prędzej wdadzą się w bójkę z policją niż pomyślą o "załatwieniu sprawy". Każda próba skończyłaby się i tak aresztem więc już lepiej dać glinie w mordę - przynajmniej sobie można ulżyć.

W szpitalach też nikt nigdy nie słyszał o przynoszeniu kwiatów czy koniaku. No chyba, że pacjentowi.

Tak więc percepcji korupcji faktycznie nie ma i nie dziwie się temu rankingowi. Czy jednak korupcji w świecie wielkiego biznesu na prawdę brak to nie wiem. Nie bywam. Czuwaj.