Szukaj na tym blogu

04 maja 2014

Waikaremoana, lepiej późno niż wcale

Wnikliwi czytelnicy być może pamiętają wpis pod nazwą Profesjonalista. To było o tym jak pewna oferma wybrała się w ciekawą podróż i nie dość, że zapomniała zabrać kartę pamięci do aparatu, to jeszcze nawet nie zauważyła, że jej w aparacie nie ma. Trochę czasu upłynęło, zanim udało się odtworzyć trochę ze straconych wtedy zdjęć. Odbyło się to w styczniu tego roku, podczas podróży z Samanthą do Hawkes Bay.

Co tu dużo pisać. Jezioro Waikaremoana jest chyba najpiękniejszym jeziorem na Północnej Wyspie.

Po kilkudziesięciu kilometrach piekielnie malowniczej i krętej szutrówki, prowadzącej przez lasy deszczowe gór Te Urewera, przejeżdżąjąc pod i nad wodospadami, oczom naszym ukazują się takie oto widoki.

Jeden z dopływów jeziora Waikaremoana


A otóż i ono.


Niby to tylko 650 m npm ale jednak zimno, 12 stopni
Trzeba ubrać cieplejsze buty
A tuż obok kolejny wodospad

A te trawy z pióropuszami nazywają się toe-toe - bardzo charakterystyczne dla Nowej Zelandii, z ich łodyg Maorysi robili koszyki
Jezioro Waikaremoana powstało na skutek trzęsienia ziemi, które zablokowało naturalne odpływy szeregu strumieni w górach Te Urewera. Później cwani ludzie, podłączyli się do tego naturalnie spiętrzonego jeziora z rurą i zbudowano na tej bazie sporą hydroelektrownię. 



A poniżej elektrowni, wije się dalej piękna rzeczka, wzdłóż której zjeżdża się (ciągle szutrówką) do Hawkes Bay. O Napier i Hastings już kiedyś pisałem, a o reszcie Hawkes Bay będzie niedługo.




30 kwietnia 2014

Anzac weekend

Wspominałem już, że 10 dniowy rejs diabli wzięli, przez wredną pogodę, a później podtopienia w mieście. Mocno zawiedzeni, sprzątając miasto po powodzi, ciągle jednak obserwowaliśmy pogodę. No i wyszło, że w Anzac weekend jednak mogliśmy przynajmniej na trzy dni wypłynąć.

Ale najpierw o Anzac Day, który wypada 25 kwietnia, jest świętem narodowym w Nowej Zelandii i Australii, a w tym roku wypadł w piątek, czyli dał trzy dniowy weekend. Trochę jak w Polsce, tutaj też świętujemy głównie przegrane bitwy. 25 kwietnia to rocznica rozpoczęcia kampanii o zdobycie kontroli nad Dardanelami, między innymi przez ANZACs czyli przez Australian and New Zealand Army Corps. Wszystko działo się w 1915 roku, gdy na zachodnim froncie I Wojny Światowej wszystko się zakorkowało i Alianci doszli do wniosku, że trzeba pomóc Rosji wyłączyć z gry Turków (którzy byli po stronie niemiecko/austriackiej) to może później Rosjanie dobiorą się Niemcom do d... od wschodu. Wymyślili, że opanują Bosfor i Dardanele i w ten sposób zapewnią łączność z Rosją, a i Turków podzielą.  Pochrzanili całą akcję jednak pięknie myśląc, że Turków rozgonią z łatwością. Najpierw próbowali wygrać na morzu, ale nic z tego nie wyszło. Wyładowali więc kilkadziesiąt tysięcy chłopaków pod Gallipoli, na zachodnim brzegu Dardaneli. Turcy, na górce dawali im popalić, a nasi okopani na brzegu próbowali się nie dać zepchnąć do morza. Jedna i druga strona dowoziła nowych i do grudnia, kiedy Alianci zdecydowali się wycofać, po obu stronach było 250 tys ofiar, w tym 46 tys zabitych Aliantów i 60 tys zabitych Turków. Te dzisiejsze wojny na drony i komputery jednak chyba mają więcej sensu.

No więc w tych tysiącach ofiar było 8700 Australijczyków i 2700 Kiwis.
Od tamtego czasu, co roku, obydwa tak chętnie rywalizujące kraje, łączą się we wspólnej zadumie nad chłopakami, którzy zginęli pod Gallipoli.

 W wielu krajach Wspólnoty Brytyjskiej, w tym okresie, wszyscy wpinają w klapy, małe czerwone maki, symbol pamięci o poległych w obu wojnach światowych. Tak, czerwone maki to nie tylko nasz polski symbol.


No, a my świętowaliśmy na pokładzie Nardine. Nigdzie dalej oczywiście nie dało się już popłynąć. więc spędziliśmy jedną noc koło Whale Island, a drugą w Otarawairere Bay (bo zaczęło duć z południa). Wnikliwi mogą sobie sprawdzić gdzie to.

stoliczek pasuje znakomicie

Ineczka lubi stoliczek

płyniemy

Ineczka nadzoruje autopilota

Trochę pożeglowaliśmy, trochę powalczyliśmy ze skręconym łańcuchem kotwicy. Przetestowaliśmy nowy stolik, przetestowaliśmy wyciąganie grota kabestanem kotwicznym (luzik). Niestety trochę za mocno wiało na testowanie spinakera. Solar panel działa pięknie i ogólnie było gites. A na koniec, w niedzielę, jak wróciliśmy na naszą boję, zwaliła się z wizytą szóstka gości i odbyła się pierwsza większa imprezka na pokładzie. Zapasy trunków, troszkę się uszczupliły, ale jeszcze na parę imprez wystarczy.



23 kwietnia 2014

Zajęcia garażowe

No cóż, zamiast żeglować siedzimy w domu. Akcja ratowania powodzian już prawie zakończona. Może jeszcze uda się w piątek, na trzy dni chociaż wyjść na morze. Tyle nowych rzeczy poinstalowanych i ciągle nie sprawdzonych. System do stawiania grota i spinakera przy użyciu windy kotwicznej, rękaw do spinakera, solar panel, nowy stolik etc.

A propos nowego stolika to oto on. Jeszcze w garażu, oparty o krzesełko. W praktyce będzie oparty o próg zejściówki (w pozycji wewnątrz) lub z przodu koła sterowego (w pozycji w kokpicie). Uniwersalny taki. Choć jak widać raczej nie wodoodporny, bo z mahoniu.


Zwracam nieśmiało uwagę na dodtakową półeczkę z prawidełkami na wszelakie buteleczynki. Może być bardzo użyteczna.


A poniżej kolejny projekt, jaki właśnie rozpoczynam. Projekt ma code name "Stradivarius" i będzie testem mojej wytrwałości i hartu ducha.

Pewna meksykańska księżniczka podarowała mi przed kilku laty drogi jej sercu instrument, który obiecałem odrestaurować. Należał on kiedyś do pewnego bardzo zdolnego konstruktora lotniczego, który zdobył serce jej matki grając na tym instrumencie romanse cygańskie. Trzeba więc brać się do roboty.



Instrument jest w stanie raczej opłakanym, ale pudło rezonansowe trzyma się tak zwanej kupy. Dusza jest w odpowiednim miejscu, gryf pochylony właściwie. Kiedyś,  zmuszano mnie, młode pacholę, do przepiłowania całego szeregu podobnych instrumentów, więc trochę się na tym znam.


































Na razie, studiuję poprzez internet wszytkie możliwe tajniki lutnictwa, gromadzę odpowiednie mikstury i odczyszczam biedne skrzypce z warstw farby, którą ktoś je kiedyś brutalnie potraktował, pewnie po tym jak straciły swój pierwotny blask. Za parę tygodni, a może miesięcy pokażę Wam wynik mojej lutniczej przygody. Ciekaw jestem jak one zabrzmią. Kto wie, może nawet zagram jakiś romans Ineczce.