Szukaj na tym blogu

03 czerwca 2014

Zagubiony szlak Zapomnianego Świata

Wspominałem już kiedyś, że historia współczesnej Nowej Zelandii jest bardzo krótka. Maorysi zasiedlili ten ląd prawdopodobie w XIII wieku, a historia białego osadnictwa zaczyna się na początku XIX wieku. W starym świecie wrażenie robią budowle średniowieczne, a jeszcze lepiej z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Reszta to w zasadzie chleb powszedni. Tutaj wszystko, co ma więcej niż kilkadziesiąt lat to już atrakcja. Najciekwasze są jednak wszystkie poczynania białych pionierów, którzy w znoju zakładali ten kraj. Niewiele z ich osiągnięć zachowało się do dzisiaj w miastach i terenach rozwiniętych. Natomiast są jeszcze takie miejsca, gdzie można sobie łatwo wyobrazić jak takie życie pionierów wyglądało.

Zabiorę Was dziś w podróż do Zapomnianego Świata. State Highway 43 rozpoczyna swój bieg w Taumarunui, miasteczku położonym w centrum Północnej Wyspy.


To taki nowozelandzki odpowiednik Koluszek. Taumarunui znane jest z tego, że leży na skrzyżowaniu głównych linii kolejowych. Poza tym, nic tam nie ma. SH43 nosi nawet oficjalnie nazwę Forgotten World Highway, bo prowadzi przez tereny prawie zupełnie dziś niezamieszkałe, które jednak kiedyś tętniły życiem pionierów. Część z nich za wszelką cenę, próbowała się tam osiedlić, ale większość znalazła się tam w celu zbudowania drogi i linii kolejowej, które miały połączyć Taranaki (region wokół malowniczego wulkanu o tej samej nazwie), z centrum Północnej Wyspy.


Z każdym kilometrem coraz to mniej ludzi, i coraz to ciekawsze widoki.


Wybielałe na słońcu krzewy, które straciły liście na zimę.



Na początku SH 43 to w miarę przyzwoita droga asfaltowa. Dość szybko jednak przechodzi w coraz to węższą szutrówkę, prowadzącą, przez coraz to gęstszy las.


Widoki wokoło robią się coraz to bardziej niesamowite. Aż wreszcie dojeżdżamy do tunelu o wdzięcznej nazwie Hobbit's Hole. Inżynierowie z pewnością będą zachwyceni rozwiązaniami technicznymi



Tunel nie jest długi. Ma jakieś 250 metrów.


Po drugiej stronie rozpoczyna się inny kraj.


Mieszkańcy są bardzo gościnni i zapraszają do powiększania ludności Republiki Whangamomona. Nie wiem czy chodzi o osiedlanie się, czy może o inne metody zwiększania ich liczebności. Jest ich tam w tej chwili osiemnastka stałych mieszkańców. Wśród nich kilka kobiet - więc może jednak....?

Mają swoje własne godło.


Mają również własne paszporty.


Stolica Whangamomona wygląda okazale.


Dominującą budowlą jest widniejący w oddali hotel.


W hotelowym pubie obowiązkowo należy zatrzymać się na lunch (to trzon gospodarki Republiki Whangamomona) i lokalne piwo (bardzo dobre).


Lokalne czworonogi są również bardzo życzliwie nastawione do turystów.


Jest tu również stacja kolejowa. Niestety ostatni pociąg przejechał tędy w 2009 roku.

Jadąc dalej, w kierunku Taranaki, widoki stają się jeszcze piękniejsze.


Czasem widać Mt Ruapehu - najwyższy wulkan, w centrum Północnej Wyspy. To tam jeździliśmy na nartach.


Po kilkunastu kilometrach opuszczamy Republikę Whangamomona


A w oddali majaczy już przed nami stożek Mt Taranaki.



Jeszcze tylko kilka kilometrów i wjeżdżąmy do Stratford, jednego z wielu miasteczek regionu Taranaki, gdzie napotkać można wiele swojsko brzmiących angielskich brzmień.


O Taranaki następnym razem.




30 maja 2014

Szkaradek obskurny


Po maorysku Tuturiwhatu pukunui, po angielsku New Zealand dotterel, po łacinie Charadrius obscurus, a po polsku sieweczka jakaś tam, a po mojemu tak jak w tytule (prosto z łaciny przetłumaczone z wprawą).

"Pitaszek" to jak widać wielce sympatyczny. Uwielbia piaszczyste plaże naszych okolic. Ponieważ zostało ich na świecie tylko 1700 sztuk, więc staramy się je chronić jak się da. Oto kilka fotek z ulotki informacyjnej, przypominającej, by nie jeździć samochodami po wydmach, pilnować psów i ogólnie trzymać się z daleka od miejsc lęgowych szkaradka.

Szkaradek dorosły
Szkaradek pisklaczek
Pisklaczek z jajcem
Prawda, że ładny?

20 maja 2014

Feijoa

W Nowej Zelandii wymawiają to "fidżoa" (pewnie wszystko się tu kojarzy z Fidżi), ale roślinka ta pochodzi z Południowej Ameryki i pewnie po hiszpańsku powinna być zwana "feihoa".

Nasz krzaczek. Już wszystkie owoce opadły. Swoją drogą, przez cholerne jukki za dużo ich nie było. Jukki to te dwie po prawej z tyłu. Reszta wycięta.
W naszej okolicy prawie każdy ma krzak feijoa w ogrodzie i w sezonie (czyli teraz) mamy zatrzęsienie tych "owocyków". Ludzie przynoszą do pracy, dzieci sprzedają przy drogach, tak trochę jak polskie truskawki w sezonie.

ostatni Mohikanin na naszym krzaku
Owocyki nie są jakoś bardzo widowiskowe. Ot takie zielone, niepozorne, podłużne jajca.

Jajko dla porównania

Je się to najkulturalniej przecinając w poprzek i łyżeczkując zawartość. W praktyce fachowcy jakoś to przełamują i wyciskają zawartość wprost do gęby.




Smakuje toto no jak.... feijoa.,trudno określić, ale miło. Konsystencję ma lekko chropawą. Trochę leci ananasem, trochę jabłkiem, ale najbardziej guawą.  Wiem, że to ostatnie porównanie specjalnie ludności słowiańskiej nie pomaga, na ale jak kiedyś spróbujecie feijoa to już będziecie wiedzieć mniej więcej jak smakuje guawa albo na odwrót.

Czuwaj.