Szukaj na tym blogu

07 czerwca 2016

Znój armatora

Doświadczone wilki morskie powiadają, że są dwa najszczęśliwsze dni w życiu armatora, czyli właściciela łódki. Pierwszy - to dzień, w którym łódkę się kupuje. Drugi - to dzień, kiedy wreszcie uda się ją sprzedać. Wszystko pomiędzy nimi to ciężka niedola.

Mówi się również, że tylko kretyni kupują jachty. Rozsądni ludzie żeglują na jachtach kolegów.

No cóż,  sporo w tym prawdy, ale ja jednak wolę być niezależny.

Jak więc pamiętacie, podczas naszego ubiegłorocznego rejsu na Great Barier Island doszliśmy do wniosku, że na tle wypasionych łódek z Auckland nasza Nardine wyglądała jak uboga krewna. Farba się na niej łuszczyła. Tu i uwdzie drewno nadbudówki zaczynało butwieć. Drewniana belka odbojnicy się wykruszyła.... Po powrocie wziąłem się więc  ostro do roboty. Całą poprzednią zimę i większość tegorocznego lata (przypominam, że to oznacza całe Wasze lato i zimę) spędzałem na składaniu wszystkiego tego pomalutku do kupy, wycinaniu, dorabianiu, szlifowaniu, szpachlowaniu, fugowaniu, malowaniu...Pisałem już wcześniej nieco o pracach bosmańskich.

Poniżej pokazuję więc nieco więcej obrazków z tego heroicznego okresu, który na szczęście dobiega już końca. Moja weekendowa rutyna dawała mi już powoli w kość. Ptactwo wodne, które regularnie obsrywało owoce mojej pracy stało się moim wrogiem numer jeden. Ukojenie przynosiło jedynie piwko i widoki pięknego Ohiwa Harbour naokoło. Moje męskie lunche przy buteleczce piwka tylko niekiedy nabierały cywilizowanego blasku, kiedy odwiedzała mnie Ineczka, która jak to każda kobieta łagodzi obyczaje (choć ptaszkom też by chętnie nóżki z dupy powyrywała). 

No a w czasie tego weekendu, dzięki pomocy Ineczki, zakończyliśmy najbardziej żmudne prace przy fugowaniu pokładu i teraz można wreszcie zacząć myśleć o niewyobrażalnym - powrocie do żeglowania. Celebrowaliśmy to wiekopomne osiągnięcie przy ostrygach i przepysznym mieczniku w niebywałym sosie, o zachodzie słońca, w knajpce z widokiem na Nardine.










02 czerwca 2016

Tata kupi mi auto....

... nie Fiata, nie BMW
tata kupi mi grata,
Mikrusa lub DKW....

No teraz to dopiero widać z jakiej ery pochodzę. Tylko nasze pokolenie wie co to Mikrus, a co niektórzy może i pamiętają co to była tzwn Dekawka, czyli wspomiane DKW. Ciekaw jestem kto pamięta tę piosenkę, której kawałek polskiego tekstu zacytowałem? Ivo Robic, który ją popełnił zrobił później sporą karierę komponując takie rzeczy jak La Paloma czy Strangers in the night. 

W każdym razie jej oryginału możecie posłuchać w linku poniżej, jako tła do kolejnego lokalnego festynu. Tym razem lokalna rozgłośnia radiowa zorganizowałą zlot Fordów Mustangów. No i gawiedź miała małą rozrywkę....



25 maja 2016

Damian, może byś tak wpadł popedałować

No tak, Kupa czasu. Nowy komputer się wreszcie pojawił więc jak zwykle wprawki muzyczno filmowe. Mam nadzieję, że Lech Janerka mi wybaczy tę bosanovę.

Jesień u nas nastała, a właściwie to już w zasadzie zima. Temperatury spadają wyraźnie poniżej 20 stopni. Kot się pcha pod kołdrę.

A my na rowery.

https://youtu.be/dK852vE9oB0