Szukaj na tym blogu

09 sierpnia 2012

Wybuchowe atrakcje

Nie wiem czy to na naszą cześć, czy ot tak sobie, bez powodu, ale ku wielkiemu zaskoczeniu lokalnych wulkanologów, po 115 latach drzemki wybuchł jeden z trzech wulkanów, które widać ośnieżone na zdjęciach z poprzedniego wpisu. Wulkan ten, zwany Tongariro, już od kilku tygodni troszkę się trząsł i pomrukiwał, ale ponieważ robił to regularnie wcześniej, więc raczej za bardzo na to nie zwracano uwagi. Aż tu nagle, tuż przed północą, jakże ci nie p…. huknie! Podobno to nie była lawa tylko taka głównie hydrotermalna bańka, ale parę kamieni i sporo popiołu w górę poleciało. Pospadały owe kamienie na szałasy schroniskowe w okolicy szczytu, podziurawiły dachy. Na szczęście nikogo w szałasach nie było i strat w ludziach brak. Górę zamknięto (cytuję the „Mount Tongariro was closed”) – rozumiem, że zamknięto szlaki turystyczne. Zamknięto również parę kilometrów głównej State Highway 1 nieopodal, bo spadło na nią parę centymetrów popiołu. Wstrzymano ruch lotniczy i odwołano parę lotów do Gisborne i Napier, bo chmura popiołu poleciała w tamte okolice. A potem wzięto się do czyszczenia samochodów i dachów z popiołu, bo jak go trochę zmoczy to zastyga jak beton i jeszcze jest mocno kwaśny, więc żre wszystko jak leci. Potem wulkanolodzy występowali w telewizji i z bardzo uczonymi minami mówili, że owszem wybuch był zaskoczeniem no, ale teraz są przed nami trzy scenariusze: albo skończy się na tym pojedynczym wybuchu i wulkan się uspokoi, albo przed nami okres całej serii podobnych wybuchów, no albo to wstęp do dużego i poważnego w skutkach wybuchu. Pomyślałem, że to z pewnością jest odkrywcze. Sam bym tego nie wymyślił a teraz przynajmniej już mogę spać spokojnie, bo wiem, że tylko te trzy scenariusze są możliwe.

Mt Tongariro to ten płaski krater z małą ilością śniegu po prawej stronie


zasypane popiołem szlaki turystyczne

i posypane popiołem owce


 No i to było cztery dni temu. A w między czasie już parę dni wcześniej ogłoszono, że tkwiący na naszym horyzoncie, wystający z morza wulkan zwany White Island również wzmógł swoją aktywność i lepiej do niego za blisko nie podpływać.  No a wycieczki morskie na White Island są główną atrakcją turystyczną Whakatane, więc klops. Na szczęście to środek zimy i ruch turystyczny niewielki. 

No i wczoraj w nocy White Island też podobno z lekka p…. wybuchła - ot tak tylko trochę błota, siarkowodoru i popiołu. Nasi sąsiedzi nad Ohiwa Harbour mówili, że w nocy czuli siarkowodór (wulkan jest ponad czterdzieści kilometrów od brzegu). No ale nam zawsze jest w nocy zimno i trzymamy okna zamknięte, tak więc całą atrakcję po prostu przespaliśmy. Teraz już nie słuchamy opinii wulkanologów, bo już wiemy jakie scenariusze są możliwe. Od siebie dodam jeszcze tylko, że oprócz nich może jeszcze wystąpić na naszym wybrzeżu tsunami , które może być małe (kilka centymetrów), średnie (do dwóch metrów) lub duże (8-10 metrów). I znowu możemy spać spokojnie wiedząc, że nic innego się raczej nie wydarzy.

White Island
 

„ No worries, she’ll be right mate”, jak mówią miejscowi. I to mi się podoba.


28 lipca 2012

Stare kąty


Już nie musimy szukać działek i domów, więc ruszamy zwiedzać okolice. W zasadzie to odwiedzamy stare kąty, bo przecież 25 lat temu mieliśmy to wszystko nieźle rozpoznane. No ale wtedy byliśmy 25 lat młodsi, z dziećmi przy cycu i z zupełnie innym spojrzeniem na świat. No więc jedziemy do Taupo.

Z Whakatane najlepiej jest pojechać przez region zwany Galatea. To jest taka rolnicza kotlina w górach. Ponieważ kotlina i w górach to zimą, szczególnie rano spowita jest mgłą.
Ustępujące mgły nad Galateą
Do południa mgły się podnoszą ukazując malownicze tereny dzisiaj wykorzystywane głównie jako farmy bydła mlecznego. W Nowej Zelandii jest w tej chwili bardzo mało owiec. Teraz wszędzie widać krowy a wiodącym produktem eksportowym Nowej Zelandii są produkty mleczarskie.  
Na południowym krańcu Galatei leży Murupara. Niewielkie miasteczko, które 25 lat temu tętniło życiem, gdyż było centrum produkcji leśnej.
Dziś jest cieniem tamtej świetności, prawie wymarłym ghost town, które ledwie zipie i boryka się z problemami socjalnymi. Wrócę niedługo do przyczyn tego stanu rzeczy w moich bardziej tematycznych opowiastkach. Tymczasem mijamy Muruparę i jedziemy do Taupo.
Tuż przed wjazdem znajduje się jedna z największych elektrowni geotermalnych zasilana przez Wairakei Geotermal Field.

Wszystkie te tereny od leżącego niedaleko nas Kawerau,  aż po jezioro Taupo obfitują w pola geotermalne i gdzie nie spojrzeć to coś paruje lub śmierdzi zgniłymi jajami. Na lewo gejzer, na prawo gotujące błota a między nimi gorące źródła.






















Na wjeździe do miejscowości Taupo jest punkt widokowy.

Olbrzymie jezioro jest kraterem, jaki powstał tysiące lat temu w wyniku gigantycznej erupcji wulkanicznej. Krater ten wypełniony jest wodą tak czystą jak woda w Morskim Oku, a po południowej stronie jeziora stoją trzy wielkie wulkany - zimą zawsze w czapie śniegu. Tam, na Mt Ruapehu, na najwyższym z trzech wulkanów, mamy nadzieję, jeszcze tej nowozelandzkiej zimy pojeździć na nartach.

Jezioro Taupo to też bardzo popularne miejsce wakacyjne. Pstrągi dochodzą do 10 kilogramów i jest ich zatrzęsienie. Plaże są żwirowe lub kamieniste. Widoki zapierają dech....


Nowa Zelandia jest pełna ptaków. Jednym z bardzo charakterystycznych jest fantail. Niewielki ptaszek, mniejszy od wróbla, za to z długim wachlarzowatym ogonem (stąd nazwa). Ptaszek ten jest niesamowicie ciekawski i napotykając człowieka podlatuje bardzo blisko, zaczepia, krąży tuż koło nosa, siada i charakterystycznie kręci ogonem. jest strasznie sympatyczny.

ciekawski fantail

Mt Ruapehu, tam będziemy jeździć na nartach
A w drodze powrotnej do domu kilka typowych widoczków z Nowej Zelandii, kraju Długiej Białej Chmury czyli Aotearoa.












Lekcja geografii...


Dla cierpliwych i wytrwałych….

Teraz, kiedy już decyzja co do zakupu domu zapadła i miejmy nadzieję, do transakcji wcześniej czy później dojdzie, możemy się wreszcie wziąć za pokazywanie Wam okolic i opowiadanie o Nowej Zelandii.

Na początek kilka fotek weekendowych z opisami, a potem zacznę systematyczne, tematyczne reportaże i opowiastki. Zakładam, że skoro to czytacie to umiecie również uruchomić maps.google.com jak również Google Earth. Tak więc mapek raczej pokazywać nie będę, bo możecie to sobie pięknie znaleźć (pewnie z jeszcze lepszymi, konkurencyjnymi zdjęciami) na Google Earth, używając nazw z tekstu.

Przypomnę zatem, że mieszkamy aktualnie w Ohope, miejscowości letniskowej, która, tak jak nasze Polskie wybrzeże, wypełnia się turystami od połowy grudnia do końca marca. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia kończy się bowiem w Nowej Zelandii rok szkolny i akademicki, a większość firm, które nie muszą podtrzymywać produkcji czy usług jest zamykana co najmniej na okres od Świąt do 3 stycznia (a często na dłużej). Gros obywateli zjada świątecznego indyka w pierwszy dzień Świąt, a drugiego dnia Świąt wyjeżdża na wakacje. Okres od Świąt do końca stycznia to odpowiednik naszej końcówki czerwca, lipca i sierpnia. Z końcem stycznia (jak u nas 1 września) dzieci wracają do szkół a dorośli do pracy.
Ohope Beach ciągnie się od niewielkiego pasma wzgórz (po którego zachodniej stronie leży Whakatane) aż po koniec piaszczystej mierzei osłaniającej Ohiwa Harbour.
Ohope Beach w całej okazałości.
Właśnie rozpoczyna się przypływ i Pacyfik zaczyna wlewać się do Ohiwa Harbour


Po wschodniej stronie wejścia do zatoki Ohiwa jest też pięknie. Plaża tam nazywa się Bryan’s Beach i szczerze powiedziawszy, gdybym chciał mieszkać przy plaży, to wolałbym tam niż w Ohope.



Na wzgórzu nad Bryan's Beach Ineczka spogląda na Ohope

Jadąc dalej na wschód dojeżdżamy do miasteczka Opotiki, które jest już naprawdę jak z poprzedniej epoki.
Kościółek w sercu Opotiki, chyba najstarszy budynek w mieście

Trochę młodszy hotel. Całe centrum miasteczka wygląda jak dekoracja do filmu

Wracając z Opotiki do domu


Gdy z Whakatane wyruszymy na zachód to w zasadzie każdą drogą musimy najpierw przejechać przez Rangitaiki Plains – równinę, przez którą wpływają do morza trzy rzeki: Rangitaiki i Tarawera po stronie zachodniej i Whakatane po stronie wschodniej. Cały ten teren jest płaski jak stół, świetny do hodowli bydła, a jeszcze lepszy do podtapiania. To jest moje główne pole bitwy, na którym z reguły będę przegrywał, bo wszystkie te rzeki wypływają ze sporych zlewisk górskich i wystarczy parę dni dobrego deszczu i powódź gotowa. Całe szczęście, że nikt tu nie spodziewa się cudów, tylko paru godzin ostrzeżenia, aby zabrać bydło wyżej i wynieść graty na górne piętra.
Od południa nad całą równiną góruje stożek Mt Edgecumbe – pięknego i na razie spokojnego wulkanu, u którego podnóża rozłożyło się miasteczko Kawerau.  Jest to ośrodek przemysłowy wykorzystujący wielkie pola geotermalne do zasilania szeregu papierni, celulozowni i wytwórni wszelakich płyt na bazie drewna.  Na południowy wschód od Kawerau, aż prawie po jezioro Taupo, rozpościerają się olbrzymie lasy produkcyjne, które dostarczają surowiec dla przemysłu w Kawerau i szeregu innych podobnych centrów przemysłu leśnego.
Mt Edgecumbe - w kraterze jest małe jeziorko