Szukaj na tym blogu

28 lipca 2012

Lekcja geografii...


Dla cierpliwych i wytrwałych….

Teraz, kiedy już decyzja co do zakupu domu zapadła i miejmy nadzieję, do transakcji wcześniej czy później dojdzie, możemy się wreszcie wziąć za pokazywanie Wam okolic i opowiadanie o Nowej Zelandii.

Na początek kilka fotek weekendowych z opisami, a potem zacznę systematyczne, tematyczne reportaże i opowiastki. Zakładam, że skoro to czytacie to umiecie również uruchomić maps.google.com jak również Google Earth. Tak więc mapek raczej pokazywać nie będę, bo możecie to sobie pięknie znaleźć (pewnie z jeszcze lepszymi, konkurencyjnymi zdjęciami) na Google Earth, używając nazw z tekstu.

Przypomnę zatem, że mieszkamy aktualnie w Ohope, miejscowości letniskowej, która, tak jak nasze Polskie wybrzeże, wypełnia się turystami od połowy grudnia do końca marca. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia kończy się bowiem w Nowej Zelandii rok szkolny i akademicki, a większość firm, które nie muszą podtrzymywać produkcji czy usług jest zamykana co najmniej na okres od Świąt do 3 stycznia (a często na dłużej). Gros obywateli zjada świątecznego indyka w pierwszy dzień Świąt, a drugiego dnia Świąt wyjeżdża na wakacje. Okres od Świąt do końca stycznia to odpowiednik naszej końcówki czerwca, lipca i sierpnia. Z końcem stycznia (jak u nas 1 września) dzieci wracają do szkół a dorośli do pracy.
Ohope Beach ciągnie się od niewielkiego pasma wzgórz (po którego zachodniej stronie leży Whakatane) aż po koniec piaszczystej mierzei osłaniającej Ohiwa Harbour.
Ohope Beach w całej okazałości.
Właśnie rozpoczyna się przypływ i Pacyfik zaczyna wlewać się do Ohiwa Harbour


Po wschodniej stronie wejścia do zatoki Ohiwa jest też pięknie. Plaża tam nazywa się Bryan’s Beach i szczerze powiedziawszy, gdybym chciał mieszkać przy plaży, to wolałbym tam niż w Ohope.



Na wzgórzu nad Bryan's Beach Ineczka spogląda na Ohope

Jadąc dalej na wschód dojeżdżamy do miasteczka Opotiki, które jest już naprawdę jak z poprzedniej epoki.
Kościółek w sercu Opotiki, chyba najstarszy budynek w mieście

Trochę młodszy hotel. Całe centrum miasteczka wygląda jak dekoracja do filmu

Wracając z Opotiki do domu


Gdy z Whakatane wyruszymy na zachód to w zasadzie każdą drogą musimy najpierw przejechać przez Rangitaiki Plains – równinę, przez którą wpływają do morza trzy rzeki: Rangitaiki i Tarawera po stronie zachodniej i Whakatane po stronie wschodniej. Cały ten teren jest płaski jak stół, świetny do hodowli bydła, a jeszcze lepszy do podtapiania. To jest moje główne pole bitwy, na którym z reguły będę przegrywał, bo wszystkie te rzeki wypływają ze sporych zlewisk górskich i wystarczy parę dni dobrego deszczu i powódź gotowa. Całe szczęście, że nikt tu nie spodziewa się cudów, tylko paru godzin ostrzeżenia, aby zabrać bydło wyżej i wynieść graty na górne piętra.
Od południa nad całą równiną góruje stożek Mt Edgecumbe – pięknego i na razie spokojnego wulkanu, u którego podnóża rozłożyło się miasteczko Kawerau.  Jest to ośrodek przemysłowy wykorzystujący wielkie pola geotermalne do zasilania szeregu papierni, celulozowni i wytwórni wszelakich płyt na bazie drewna.  Na południowy wschód od Kawerau, aż prawie po jezioro Taupo, rozpościerają się olbrzymie lasy produkcyjne, które dostarczają surowiec dla przemysłu w Kawerau i szeregu innych podobnych centrów przemysłu leśnego.
Mt Edgecumbe - w kraterze jest małe jeziorko

26 lipca 2012

Kupujemy dom....


No i jednak nie wytrzymaliśmy. Przed przyjazdem mowa była o tym, że pomieszkamy gdzieś z rok w wynajętym domu, rozejrzymy się i wtedy zdecydujemy o stałym kącie.
Wytrzymaliśmy pięć tygodni. Syndrom szarego kontenera nas przytłaczał (i ciągle przytłacza). Wszystkie nasze zabawki za chwilę przyjadą, a my mamy wsadzić je do jakiejś przechowalni i żyć na walizkach miesiącami? Na dodatek z wynajęciem czegoś spełniającego nasze oczekiwania też nie za wesoło, bo region to raczej wakacyjny i wynająć zimą, na parę miesięcy, owszem coś można, ale przed latem trzeba się wynosić – czyli kolejna przeprowadzka. No, do luftu.
Wybrzydzając na standardy lokalnego budownictwa próbowaliśmy przymierzyć się do budowania. OK, możemy jakoś przebiwakować z dziesięć miesięcy (tyle zajęłaby budowa) tylko, że znowu bez dostępu do zabawek. L Co jednak najważniejsze, rynek mieszkaniowy jest tu akurat taki sam jak w Polsce, czyli należy na razie do kupujących. Gotowy dom można kupić teraz sporo poniżej kosztów budowy nowego (a już szczególnie nowego w naszych izolacyjno-wentylacyjno-grzewczych standardach). No więc grzecznie wróciliśmy do wcześniej oglądanych domów, a szczególnie jednego, w którym zakochała się Inka. Podjąłem jeszcze nieśmiałą próbę odwrócenia jej uwagi na dom na wsi (2,5 ha), ale nie przeszło.
No więc złożyliśmy dziś ofertę (no potargować się trochę należy) i czekamy co z tego będzie. Dla wnikliwych, w jednym z poprzednich postów były dwa zdjęcia z podpisami: z tego tarasu…. taki widok. To właśnie na ten dom złożyliśmy ofertę.
I już kombinujemy co w nim zrobimy zaraz po „wprowadzce”. No na pewno log fire czyli wolno stojący piecyk (jak się da to z wet backiem czyli płaszczem wodnym, żeby ogrzać może wodę, a może sypialnie na niższym poziomie). Solarne ogrzewanie wody. Przerobimy nieco kuchnię, bo zabawki się wszystkie nie pomieszczą. I zapuścimy na tarasach ogrodu warzywniaczek, i winogronka i… kraniki, kafelki, dywaniki, ciepłe wodę osobno, zimne wodę osobno ….chamstwo!!!! chamstwo i drobnomieszczaństwo z nas wylazło…… jak mówił klasyk….
No ale może wreszcie trochę wrócę do blogu, bo przynajmniej jakaś decyzja zapadła i sprawy się uspokoją.

15 lipca 2012

Pierwszy sukces….




Trzeba Wam wszystkim wiedzieć, że Whakatane leży bezpośrednio na linii tzw. Pierścienia Ognia (Ring of Fire). Tuż obok miasta na zachód mamy jeden uskok tektoniczny trochę dalej na wschód drugi. Ok. 40 km na północ dymi na horyzoncie najbardziej aktywny z nowozelandzkich wulkanów zwany White Island. Whakatane jest bazą wypadową na tę wyspę-wulkan, naokoło której są najlepsze w tym kraju warunki do nurkowania. Jakieś 40 km na południowy zachód znajduje się Mt Tarawera, spokojny dzisiaj masyw wulkaniczny, którego ostatnia eksplozja nastąpiła w 1886 roku, grzebiąc pod wielometrowymi pokładami popiołów kilka Maoryskich wsi i wspaniałe Różowe Tarasy – na owe czasy wielką atrakcję turystyczną.
Mieszkając w takim miejscu trzeba cały czas mieć na względzie zagrożenie. Przyzwoity wybuch White Island może nie tylko zasypać wybrzeże popiołem i spowodować spore trzęsienie ziemi - na koniec może jeszcze spowodować falę tsunami, która cały ten bałagan zaleje.
Nasz magistrat jest współodpowiedzialny za obronę cywilną na wypadek takich kataklizmów i jako jedno z pierwszych zadań wykonałem właśnie nowatorski system ostrzegania przed tsunami.



Prawda, że ładny?
:-)