Szukaj na tym blogu

22 sierpnia 2012

Maori...




Podczas Maoryskiego powitania wojownik próbuje najpierw gościa zastraszyć,
badając jego odwagę, potem kładzie przed jego nogami liść paproci na znak zgody,
akceptacji i powitania
Spośród wszystkich ludów tubylczych które stały się poddanymi monarchii brytyjskiej nowozelandzcy Maorysi potraktowani byli chyba najlepiej. Może dlatego, że byli jednymi z ostatnich, których na początku XIX wieku obejmowało Imperium Brytyjskie, a może dlatego, że byli narodem o całkiem wysokim stopniu rozwoju i nie bardzo można było ich traktować jak zwykłych „dzikusów”. Ich przodkowie przybyli do Nowej Zelandii prawdopodobnie pomiędzy X i XIV wiekiem gdzieś z wysp Polinezji. Ich wspaniały kunszt nawigacji pozwolił na to, że pierwszym żeglarzom, którzy znaleźli Aotearoa (kraj długiej białej chmury) czyli Nową Zelandię udało się wrócić na zapewnie przeludnione wyspy ich starej ojczyzny i przekazać innym wiedzę jak dotrzeć do tego nowego, wielce obiecującego lądu. Gdy Brytyjczycy i inne Europejskie narodowości rozpoczęły osadnictwo w Nowej Zelandii Maorysi zostali potraktowani z relatywnym szacunkiem i zamiast zwykłego podboju jak to było w Amerykach czy Australii prowadzono z nimi rozmowy i doprowadzono do tego, że większość wodzów plemiennych podpisała z przedstawicielem korony brytyjskiej Układ z Waitangi (Treaty of Waitangi). W wielkim skrócie, na mocy tego traktatu Maorysi przyjęli status poddanych korony brytyjskiej, ale zachowali swoje prawa do ziemi i zasobów naturalnych.
Witany gość dostaje swoją obstawę, która oprócz dodania mu otuchy jest jego chórem, bo po każdym przemówieniu
odśpiewywana jest jakaś maoryska piosenka

W praktyce, sprawy później mocno się pokomplikowały. Wielu białych osadników w mniej lub bardziej zorganizowany sposób, z większą lub mniejszą pomocą oficjalnych władz odebrała im co najlepsze ziemie.  Doprowadziło to nawet do całkiem krwawej wojny domowej, ale Treaty of Waitangi obowiązuje do dziś i teraz, w dużo bardziej cywilizowanych czasach poszczególne plemiona Maoryskie, na jego mocy, odzyskują to, co zostało im zabrane. Maorysi nigdy nie zostali zamknięci w rezerwatach i nikt nie przepędzał ich gdzieś w niedostępne regiony, żeby nie musieć się nimi martwić.  
Jak już gość jest powitany inni wojownicy tańczą haka - ten znany już w świecie maoryski taniec wojenny

Nowa Zelandia rozwijała się podobnie jak USA, jeśli chodzi o przywiązanie do prywatnej własności i przedsiębiorczości, ale ponieważ przyjechało tu również stosunkowo dużo białych pracowników najemnych (wielorybnictwo, pozyskiwanie drewna, rolnictwo, hodowla) młode społeczeństwo przesycone było ideami równości, sprawiedliwości społecznej, równego dostępu do bogactw naturalnych itd. Polinezyjki dość szybko wpadły w oko białym osadnikom (Pakeha) i nastąpiło dość duże wymieszanie rasowe. Dziś, prawie w każdym potomku pierwszych białych osadników płynie jakaś część krwi maoryskiej, mimo że na pierwszy rzut oka to typowy Szkot, Anglik czy Walijczyk.  

Zastraszanie polega na faktycznie groźnie wyglądającej "pantomimie",
wybałuszaniu oczu i strojeniu strasznych min
30 lat temu, kiedy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, społeczeństwo było oficjalnie jednorodne, ale praktycznie widać było wyraźny podział na tych, którzy czuli się bardziej Maorysami i na tych, którzy woleli status Pakeha.  Ci pierwsi żyli w tradycyjnych maoryskich grupach rodzinnych, skupionych wokół marae (domów spotkań) w wielkich, wielopokoleniowych rodzinach, które niespecjalnie sprzyjały rozwojowi jednostki, edukacji i robieniu kariery zawodowej w świecie Pakeha. Reszta społeczeństwa funkcjonowała w świecie normalnej, tzw. zachodniej cywilizacji uważając Maorysów za społeczny balast.  Złe wyrażanie się o Maorysach było politycznie niepoprawne, ale prywatnie, duży odsetek Pakeha miał do Maorysów stosunek podobny jak stosunek wielu białych Amerykanów do Murzynów.
Dzisiaj sytuacja mocno się zmieniła. Programy edukacyjne wśród Pakeha i Maorysów doprowadziły do tego, że kultura Maoryska stała się symbolem dumy narodowej wszystkich Nowozelandczyków. Taniec wojenny haka tańczony przez Nowozelandzkie zespoły sportowe robi wrażenie na całym świecie.  Język Maoryski jest nauczany w szkołach i w praktyce każde dziecko zna go nieźle. Ze starszym pokoleniem jest różnie, ale wiele Maoryskich zwrotów i słów jest na co dzień wplatanych w angielski. Szczególnie te frazy, słowa i pojęcia, które dość trudno tłumaczą się na język Pakeha. Maoryskie powitanie Kia ora jest często używane zamiennie z jego angielskimi odpowiednikami i w zasadzie nie ma żadnej oficjalnej uroczystości, która odbyłaby się bez Maoryskich obrządków. 30 lat temu było podobnie, ale wyczuwało się w tym wszystkim przymus politycznej poprawności. Dzisiaj przeważająca większość społeczeństwa odnosi się do tego z sympatią, a poza granicami Nowej Zelandii nawet z niekłamaną dumą. Maoryska kultura stała się wyróżnikiem Nowej Zelandii w świecie. Ani USA, ani Kanada, ani Australia nie potrafiły doprowadzić kultury swoich rdzennych mieszkańców do takiego statusu i powszechnej akceptacji.
His Worship Mayor of Whakatane czyli Burmistrz Tony Bonne
Mój szef czyli CEO Marty Grenfell
Maoryski radny a zarazem mistrz ceremonii Pouroto Ngaporo
Strona witająca i haka tańczona przez wojowników

Dla nas, mających wiele miłych wspomnień z różnych kontaktów z Maorysami, Tuvaluańczykami czy mieszkańcami Wysp Salomona, ten obrót stosunków międzykulturowych jest bardzo sympatyczny.
Straszni wojownicy już bardziej mili

Ilustrację do tego wpisu stanowi kilka fotek z mojego powhiri  czyli oficjalnego powitania w gronie pracowników mojego magistratu, które dobyło się 15 czerwca, jeszcze przed moim oficjalnym rozpoczęciem pracy.
A dla ciekawskich mały filmik ilustrujący jak to brzmi:

20 sierpnia 2012

Profesjonalista...


W piątek zabrałem Inkę na wyprawę, daleko, w okolice Lake Waikaremoana. Leży ono w fantastycznych górach zwanych Te Urewera. Wspaniały rainforest w najlepszym nowozelandzkim wydaniu. Jedzie się tam drogą, która rozpoczyna się niedaleko Rotorua jako SH38, czyli State Highway 38. Niedaleko za Murupara droga ta wchodzi w góry i zaczyna być krętą wąską dróżką wijącą się przez dzicz. 25 lat temu wybraliśmy się tam naszym niewielkim samochodzikiem i trochę zwątpiliśmy, gdy okazało się, że SH38 to szutrowa dróżka, na której w wielu miejscach ciężko się minąć z innym samochodem. Po prawie 200 km takiej jazdy dotarliśmy wtedy nad Lake Wakaremoana, które było przepiękne, prze-czyste i w ogóle prze… Wtedy nie bardzo zwracaliśmy uwagę na niewielkie osady Maoryskie, które się w tej dziczy pojawiały. Byliśmy przede wszystkim zainteresowani przyrodą i widokami.
Tym razem cel piątkowej podróży był zupełnie inny. Pojechaliśmy do małej osady Maoryskiej zwanej Ruatahuna na spotkanie komitetu sterującego, w skład, którego nieopatrznie wszedłem parę tygodni wcześniej. O tym na co ten komitet i po co napiszę oddzielnie. Dziś tylko zajawka, bo muszę się najpierw z siebie ponabijać.
Wiedząc mianowicie w jak ciekawe i piękne miejsce jadę, po pierwsze zabrałem z sobą Inkę a po drugie, oczywiście, cały plecak sprzętu fotograficznego, żeby mieć co wkleić do bloga. Objechaliśmy z Inką najpierw całą osadę, narobiliśmy sporo zdjęć a potem nastrzelałem sporo zdjęć podczas spotkania. Z moim Canonem i lampą robiłem na tym odludziu wrażenie i nawet jedna z sympatycznych Maorysek spytała, czy ja jestem profesjonalnym fotografem. „No, nie, oczywiście, że nie” odparłem skromnie z moim ego oczywiście połaskotanym i kontynuowałem strzelanie całych serii z fleszem jak przy wejściu na rozdanie Oscarów. Potem, zamiast wracać prosto do domu (wnikliwych zapraszam do Google maps  - i wcale nic za reklamę nie dostaję), pojechaliśmy dalej, wzdłuż Lake Waikaremoana, do Wairoa, potem aż pod Gisborne aby wrócić przez Opotiki  do domu. Po drodze zbaczaliśmy we wszystkie możliwe ścieżki, fotografowaliśmy wspaniałe miejsca, wodospady, urwiska, jezioro, genialną rzeźbę terenu – setki zdjęć.
Zmordowani dotarliśmy wieczorem do domu i po dojściu do siebie złapałem aparat, aby zgrać zdjęcia i zobaczyć co tam z tego profesjonalnego fotografowania wyszło. Hmmm…. moja karta SD tkwiła w komputerze. W aparacie było puste gniazdo. Myślałem, że umrę z histerycznego śmiechu. Profesjonalista!
Tak więc na zdjęcia z Te Uruweras będziecie musieli poczekać do połowy września – do kolejnego posiedzenia komitetu sterującego. Mam tylko nadzieję, że pogoda dopisze tak jak tym razem, bo to przecież rainforest, czyli częściej leje niż nie.
Pozdrawiam, Wasz profesjonalista….
A na pocieszenie załączam kilka fotek z niedzielnej wycieczki do Te Kaha.







14 sierpnia 2012

Prawie jak Christmas...


O rany, prawie jak Christmas - jak mówią angielskojęzyczni. Pierwsze 44 paczki z naszego szarego kontenera pojawiły się dzisiaj w naszym garażu. Wnikliwi czytelnicy będą pamiętać te charakterystyczne, białe pudełka z pierwszego wpisu. Oto jak wyglądają one do góry nogami, równiutko pod spodem tego miejsca, gdzie były fotografowane równo dwa miesiące temu.

Jak widać kontener dotarł, przeszedł wszystkie odprawy i ponieważ nie mamy jeszcze naszego domu to poprosiliśmy, aby przywieziono nam malutką część dobytku, a resztę zatrzymano w magazynach portowych do dostarczenia prosto do nowego domu. Bardzo uważnie przestudiowałem listę ładunkową i wybrałem 46 numerów, w których miałem nadzieję znaleźć te rzeczy, które by nam się już przydały. Sukces jest raczej połowiczny, bo pakunki były opisywane dosyć oszczędnie i efekt na razie jest taki: ciuchy są (w większości), narty są (ale nie ma kijków), snowboard jest (ale nie ma butów) buty narciarskie są, rękawice, czapki, gogle raczej są (na razie nie napotkałem kasków), spodnie narciarskie są, ale nie ma kurtek, komputer jest ale nie ma drukarki, za to są dwa ekrany (ale bez kabli), są głośniki komputerowe, nawet z kablami, ale bez zasilacza, są trzy puste walizki (na cholerę nam one) jest sporo kuchennych bambetli (ale za dużo, żeby je wyciągać więc wyciskarki do czosnku na razie nie znaleźliśmy). Sto pociech. Tym niemniej fajnie jest pogrzebać w tych w większości bzdurnych rzeczach, które nie wiadomo po co pakowaliśmy. Jutro mają dowieźć jeszcze dwie paczki, których dzisiaj w tym bałaganie nie mogli znaleźć. Podobno są oznaczone jako "ski stuff" więc może akurat zawierać będą brakujące kijki, kaski albo kurtki. Pożyjemy, zobaczymy. She'll be right, mate.

Mając w ręku nożyk do rozcinania paczek przypomniałem sobie, że parę dni wcześniej dotarł wspaniały obraz jaki dostałem wieczorem przed odjazdem od szefostwa. Do tej pory go nie otwierałem, bo myślałem, że do dalszych przewozów będzie bezpieczniejszy opakowany. No ale jak Christmas to Christmas więc dopadłem również i do obrazu. No a tam, oprócz obrazu, całego, niezniszczonego, załączono jeszcze dla mnie odznakę bliską sercu. Kochani, wielkie dzięki, wreszcie zostałem należycie doceniony.


Ku chwale Ojczyzny!

Jak ja to teraz wytłumaczę kolegom w magistracie?