Szukaj na tym blogu

26 sierpnia 2013

Skarb narodowy - Dame Kiri Te Kanawa

Nowozelandczycy nie mają jakiejś ogromnej liczby znamienitych nazwisk czy dzieł artystycznych, znanych w całym świecie. Był oczywiście Sir Edmund Hillary, którego zna każde dziecko na świecie. Był Peter Blake - zdobywca Pucharu Ameryki, którego zna każdy żeglarz na świecie. Jest Peter Jackson - twórca Tolkienowskich filmów, którymi rozsławił piękno Nowej Zelandii. Jest jeszcze Russell Crowe, o którym mało kto wie, że jest Nowozelandczykiem. I to właściwie wszystko. Ale w świecie muzyki jest jeszcze jeden skarb narodowy,  - Dame Kiri Te Kanawa, którą zna cały świat miłośników opery i bel canto.

Kiri w przyszłym roku dobije siedemdziesiątki, ale ciągle wygląda świetnie, a i śpiewa ciągle fenomenalnie.

Bel canto nigdy nie było moją ulubioną dziedziną muzyki. Mimo, że za młodu odebrałem przyzwoitą edukację muzyczną, muzyka ciągle przewijała się przez moje życie i w zasadzie lubię jej każdy nurt to akurat opera nigdy mnie specjalnie nie pociągała. Cały ten cyrk operowy zawsze mnie śmieszył bardziej niż zachwycał i za diabla nie mogę zrozumieć co ludzie widzą w tym w sumie jarmarcznym widowisku. Często mam nieprzeparte wrażenie, że u wielu to raczej snobizm niż prawdziwa miłość. Zauważyłem również przez lata, że jest pewna zależność między brakiem słuchu czy talentów muzycznych i uwielbieniem dla opery. Pewnie jak zwykle jestem wredny.

Dla mnie poszczególne arie czy uwertury są faktycznie wspaniałe, ale wolę ich słuchać podczas normalnego koncertu.  Mam jeszcze jedną słabość - do baletu. To znaczy balet mnie słabi. Jak wielu znajomych wie, bardzo lubię tańczyć, ale balet klasyczny mnie po prostu śmieszy. Naprawdę, jezioro Łabędzie czy Dziadek do orzechów to taka przepiękna muzyka. Genialna. Ale jak widzę panów w gaciach fikających nóżkami to mi to cały odbiór psuje.  No cóż - wiem, że jestem w olbrzymiej mniejszości i polecą na mnie gromy, ale co tam.

Biorąc powyższe pod uwagę  zrozumiecie dlaczego wybrałem akurat te poniższe linki aby przedstawić Kiri. Jak ktoś musi sobie posłuchać Ave Maria w wykonaniu Kiri to zapraszam na youtube. Mnie podobają się te bardziej krwiste rzeczy. Na przykład ta modernistyczna muzyka maoryska:

http://www.youtube.com/watch?v=WV88zD55_zc

czy te próby śpiewania standardów jazzowych, które w sposób oczywisty nie są jej domeną

http://www.youtube.com/watch?v=RxhjmfGAoDk

A na koniec historyczny już kawałek. Na powitanie trzeciego tysiąclecia, które jak wiadomo do Nowej Zelandii zawitało dużo wcześniej niż do Europy czy Stanów, Kiri śpiewa jedną z najpopularniejszych piosenek maoryskich Pokarekare Ana. Jest to nieomalże nieoficjalny hymn Nowej Zelandii. Coś jak Walzing Matilda w Australii.

http://www.youtube.com/watch?v=qPvyZfH8OZM


Madness

Dzisiaj rano Kiwi Fly Emirates Team wygrał  Louis Vuitton Cup z włoską Luna Rosa. Tym samym przez ładnych parę dni, we wrześniu, większość z nas będzie obgryzać paznokcie i spędzać więcej czasu w zakładowej kantynie (gdzie jest telewizor i można śledzić to na żywo) dopingując Kiwis w bezpośrednich wyścigach z Team Oracle, któremu będziemy chcieli wydrzeć America's Cup.

Nie przyćmi to z pewnością narodowej obsesji, którą jest tutaj rugby (przedwczoraj All Blacks znowu dołożyli Wallabies, czyli Australijczykom), ale teraz te wariackie wyścigi szalonych katamaranów z pewnością będą oglądane nie tylko przez żeglarzy.

Muszę powiedzieć, że jako właściciel 12 tonowej, żelbetowej łodzi, oglądam te wyścigi z niejakim obrzydzeniem, bo to już z klasycznym żeglarstwem ma mało wspólnego. Katamarany te są tak wyżyłowane, że jak tylko mocniej powieje to trzeba odwoływać wyścig, żeby się chłopaki nie pozabijali. Nota bene jeden już niestety zginął, podczas treningowych rejsów.  Dzisiaj, w San Francisco, wiało tylko 10-12 węzłów, a chłopaki wykręcili 40 węzłów prędkości (czyli 70 km/h dla nieżeglarzy). To już w zasadzie nie są katamarany tylko wodoloty, które balansują na szczudłach. Strach na to patrzyć. Trzeba jednak przyznac, że dzięki doskonałej jakości transmisji telewizyjnej, kamerom ulokowanym wszędzie, gdzie tylko możliwe, komputerowej grafice, która tłumaczy co się dzieje na torze regatowym, jest to całkiem widowiskowe.

Pewnie, pokazywano to we wszystkich telewizjach na świecie, ale oto jak Kiwis trochę przeszarżowali w jednym z wyścigów. W zasadzie nie musieli się już śpieszyć, bo Luna Rosa miała awarię.

http://www.youtube.com/watch?v=04ZOMuAg2bA

Trzymajcie kciuki za tych szleńców, żeby się nie pozabijali podczas właściwych regat z Oracle. To naprawdę jest madness.

Mudness

Melduję posłusznie, że na starość bardzo poważnie odbiła nam szajba.

Gdy byliśmy piękni i młodzi nigdy takich rzeczy nie robiliśmy, no bo i po co. Teraz, to albo nam się ten nowozelandzki styl życia zaczyna udzielać, albo chcemy sobie coś udowodnić, no albo ta szajba.

W zeszłym tygodniu dołączyliśmy mianowicie do głównie młodzieżowej grupy ok 30 magistrackich urzędników i wzięliśmy udział w wariactwie, które zwie się Tough Guys and Gals Challenge. Jest to jeden z wielu szalonych wyścigów, które organizowane są coraz częściej dla znudzonych normalnymi maratonami, Iron Menami czy zmaganiami na rowerach górskich bądź szosowych. Tutaj chodzi o to, żeby było niekonwencjonalnie.

Sunny Whakas (przypominam, "wh" wymawiamy jako "f")

Seniorzy, jeszcze przed biegiem, uwaga na twarzowe legginsy
Jest to praktycznie bieg przełajowy na 6 lub 12 km (do wyboru, my oczywiście wybraliśmy 6) nafaszerowany wszelkiego rodzaju przeszkodami, głównie wodno-błotnistymi. Biorąc pod uwagę, że jest to środek zimy i temperatury są rzędu 12 stopni, temperatura wody pewnie koło 8 stopni, a podczas naszego biegu dwa razy padał grad to faktycznie jest to zabawa dla tough guys and gals.

Jak taki bieg wygląda można zobaczyć tutaj. Choć ten bieg odbywał się tydzień wcześniej przy świetnej, słonecznej pogodzie. Nasz bieg był bardzo mokry, zimny i błotnisty z deszczem i gradem.

http://www.youtube.com/watch?v=G_hhCazMp3c&feature=youtu.be

Donoszę, że ukończyliśmy bieg dzielnie. Mniej więcej w połowie stawki ogólnej i w 1/3 stawki dziadów powyżej 40 lat. Jak na nasz pierwszy bieg to nieźle. Większość młodzieżowej grupy z magistratu zostawiłem z tyłu i teraz mam szacun jeszcze większy. Ha, ha.

i juz po....
No ale trzeba przyznać, że w głowach nam ta Nowa Zelandia pomieszała.

No dobra jeszcze z ostatniej chwili. Film z naszego biegu jest tutaj:

http://www.youtube.com/watch?v=o_X3MVLqCqU&feature=youtu.be

Mozna porownac o ile bylo mokrzej.