Szukaj na tym blogu

30 sierpnia 2013

Wielkie pucowanie

Nie wiem, czy wielu moich byłych '"załogantów" pamięta, co mi podarowali na odjezdnym z Warszawy. Prezenty te, sercu bliskie, wpasowały się w nasze otoczenie idealnie. Niektórzy pewnie pamiętają, że nad moim biurkiem, w Warszawie tkwiła mapa atolu Funafuti. Prominentne miejsce w moim obecnym biurze wygląda tak.


Słabo to trochę widać, ale wyjaśniam, że jest to średniowieczna mapa Europy ze strojami narodowymi różnych nacji (między innymi Polaków), podarowana mi przez tzw. Dyrekcję, już po odjeździe kontenera, przez co było trochę zachodu z dostarczeniem jej tutaj, bo nijak do walizki by już nie weszła. Tak jak kiedyś goście w Warszawie, na widok mapy atolu Funafuti pytali, co to za czort, tak teraz wszyscy pytają o tą mapę.

Często wpada mi ostatnio w ręce wspaniały album fotograficzny z naszych kajakowych spływów, wydany przepięknie przez "modelarzy transportowych". Oglądamy go sobie czasem z Inką, rozmyślając czy Wacek już przytył wreszcie czy nie.





W jednej z naszych sypialni znalazł miejsce wspaniały obraz starego Gdańska, od dzielnej ekipy Trójmiejskiej.

W zupełną nostalgię wpadłem jednak dopiero, gdy zdałem sobie sprawę z tego, jak prorocze były pozostałe prezenty i jak świetnie  będą się teraz  komponować z wnętrzem Nardine. Rozpocząłem właśnie projekt odpucowywania mosiężnych lamp i innych elementów wystroju Nardine. Dzwon okrętowy i busola, które przyjechały z Warszawy są właściwie jakby z kompletu. Sami popatrzcie (na razie jeszcze w garażu w trakcie pucowania).

Powinienem w zasadzie utrzymywać, że Nardine została kupiona właśnie pod te prezenty, no ale to już bym trochę przegiął.

Tak czy siak, fajnie będzie mieć na pokładzie pamiątkę z poprzedniego życia.

Hej stara załogo, dzięki raz jeszcze. Ahoj!

 


 


26 sierpnia 2013

Skarb narodowy - Dame Kiri Te Kanawa

Nowozelandczycy nie mają jakiejś ogromnej liczby znamienitych nazwisk czy dzieł artystycznych, znanych w całym świecie. Był oczywiście Sir Edmund Hillary, którego zna każde dziecko na świecie. Był Peter Blake - zdobywca Pucharu Ameryki, którego zna każdy żeglarz na świecie. Jest Peter Jackson - twórca Tolkienowskich filmów, którymi rozsławił piękno Nowej Zelandii. Jest jeszcze Russell Crowe, o którym mało kto wie, że jest Nowozelandczykiem. I to właściwie wszystko. Ale w świecie muzyki jest jeszcze jeden skarb narodowy,  - Dame Kiri Te Kanawa, którą zna cały świat miłośników opery i bel canto.

Kiri w przyszłym roku dobije siedemdziesiątki, ale ciągle wygląda świetnie, a i śpiewa ciągle fenomenalnie.

Bel canto nigdy nie było moją ulubioną dziedziną muzyki. Mimo, że za młodu odebrałem przyzwoitą edukację muzyczną, muzyka ciągle przewijała się przez moje życie i w zasadzie lubię jej każdy nurt to akurat opera nigdy mnie specjalnie nie pociągała. Cały ten cyrk operowy zawsze mnie śmieszył bardziej niż zachwycał i za diabla nie mogę zrozumieć co ludzie widzą w tym w sumie jarmarcznym widowisku. Często mam nieprzeparte wrażenie, że u wielu to raczej snobizm niż prawdziwa miłość. Zauważyłem również przez lata, że jest pewna zależność między brakiem słuchu czy talentów muzycznych i uwielbieniem dla opery. Pewnie jak zwykle jestem wredny.

Dla mnie poszczególne arie czy uwertury są faktycznie wspaniałe, ale wolę ich słuchać podczas normalnego koncertu.  Mam jeszcze jedną słabość - do baletu. To znaczy balet mnie słabi. Jak wielu znajomych wie, bardzo lubię tańczyć, ale balet klasyczny mnie po prostu śmieszy. Naprawdę, jezioro Łabędzie czy Dziadek do orzechów to taka przepiękna muzyka. Genialna. Ale jak widzę panów w gaciach fikających nóżkami to mi to cały odbiór psuje.  No cóż - wiem, że jestem w olbrzymiej mniejszości i polecą na mnie gromy, ale co tam.

Biorąc powyższe pod uwagę  zrozumiecie dlaczego wybrałem akurat te poniższe linki aby przedstawić Kiri. Jak ktoś musi sobie posłuchać Ave Maria w wykonaniu Kiri to zapraszam na youtube. Mnie podobają się te bardziej krwiste rzeczy. Na przykład ta modernistyczna muzyka maoryska:

http://www.youtube.com/watch?v=WV88zD55_zc

czy te próby śpiewania standardów jazzowych, które w sposób oczywisty nie są jej domeną

http://www.youtube.com/watch?v=RxhjmfGAoDk

A na koniec historyczny już kawałek. Na powitanie trzeciego tysiąclecia, które jak wiadomo do Nowej Zelandii zawitało dużo wcześniej niż do Europy czy Stanów, Kiri śpiewa jedną z najpopularniejszych piosenek maoryskich Pokarekare Ana. Jest to nieomalże nieoficjalny hymn Nowej Zelandii. Coś jak Walzing Matilda w Australii.

http://www.youtube.com/watch?v=qPvyZfH8OZM


Madness

Dzisiaj rano Kiwi Fly Emirates Team wygrał  Louis Vuitton Cup z włoską Luna Rosa. Tym samym przez ładnych parę dni, we wrześniu, większość z nas będzie obgryzać paznokcie i spędzać więcej czasu w zakładowej kantynie (gdzie jest telewizor i można śledzić to na żywo) dopingując Kiwis w bezpośrednich wyścigach z Team Oracle, któremu będziemy chcieli wydrzeć America's Cup.

Nie przyćmi to z pewnością narodowej obsesji, którą jest tutaj rugby (przedwczoraj All Blacks znowu dołożyli Wallabies, czyli Australijczykom), ale teraz te wariackie wyścigi szalonych katamaranów z pewnością będą oglądane nie tylko przez żeglarzy.

Muszę powiedzieć, że jako właściciel 12 tonowej, żelbetowej łodzi, oglądam te wyścigi z niejakim obrzydzeniem, bo to już z klasycznym żeglarstwem ma mało wspólnego. Katamarany te są tak wyżyłowane, że jak tylko mocniej powieje to trzeba odwoływać wyścig, żeby się chłopaki nie pozabijali. Nota bene jeden już niestety zginął, podczas treningowych rejsów.  Dzisiaj, w San Francisco, wiało tylko 10-12 węzłów, a chłopaki wykręcili 40 węzłów prędkości (czyli 70 km/h dla nieżeglarzy). To już w zasadzie nie są katamarany tylko wodoloty, które balansują na szczudłach. Strach na to patrzyć. Trzeba jednak przyznac, że dzięki doskonałej jakości transmisji telewizyjnej, kamerom ulokowanym wszędzie, gdzie tylko możliwe, komputerowej grafice, która tłumaczy co się dzieje na torze regatowym, jest to całkiem widowiskowe.

Pewnie, pokazywano to we wszystkich telewizjach na świecie, ale oto jak Kiwis trochę przeszarżowali w jednym z wyścigów. W zasadzie nie musieli się już śpieszyć, bo Luna Rosa miała awarię.

http://www.youtube.com/watch?v=04ZOMuAg2bA

Trzymajcie kciuki za tych szleńców, żeby się nie pozabijali podczas właściwych regat z Oracle. To naprawdę jest madness.