Ostatni miesiąc był więc dla mnie trudny. Trzeba było się przez kilka tygodni zadowolić smyrofonem i padem. A one tak się mają do pełnowymiarowego komputra, jak rower do samochodu. Niby też da się przemieścić z A do B, ale ani prędkość nie ta, ani wygoda. Ponieważ ja cierpiałem to i moi wierni czytelnicy też musieli pocierpieć. Wybaczcie, ale pisanie bloga na padzie czy smyrofonie to jak picie espresso z kartonowego kubka. Dobre dla twitterowców i fejsbukowców.
Już jakiś czas temu pojawił sie więc następca mojego wiernego, starego, Vobisowego składaka. Mam teraz i trochę "speeda" i trochę "RAMu". Powoli większość oprogramowania się wgrała i jest się wreszcie czym bawić.
Dla wprawki zrobiłem szybki filmik z zeszłorocznej wyprawy na Tarawerę (patrz wpis Tarawera). Nic takiego. Pstrąg się, żaden nie złapał. Fajne natomiast były oposy, które pozowały w świetle latarki.