Wielkanoc miała być pod żaglami. Nardine zasztauwana niepsującymi się produktami czekała tylko na nas i ładunek owoców i warzyw. No ale niestety, dwa głębokie niże połączyły się w jeden, jeszcze głębszy i zrobiło się raczej nieprzyjemnie. 55 węzłów wiatru i dużo wilgoci. Nie było nawet co wychodzić w morze, a i wyjść by się nie dało, bo na wejściu do zatoki kipiel przeokropna.
Co było robić, wzięliśmy się więc za świąteczne pichcenie. Do zakiszonego kilka dni wcześniej żureczku dorobiliśmy drobiowe, białe kiełbaski. Lepsze od prawdziwych, bo nietuczące.
Już mieliśmy zasiąść do spożywania tych pyszności. aż tu nagle w piątek wieczorem przyszła nawałnica i zalała nam pół miasta. Nie było rady, trzeba było uruchomić sztab kryzysowy i wrócić do roboty. Zawsze takie rzeczy muszą się dziać w nocy i w święta, gdy nikogo nie można znaleźć. Wszyscy jednak, którzy z Whakatane nie wyjechali stawili się w magistracie prawie bez proszenia i w sobotę sytuacja była w miarę opanowana. Inka ratowała eksponaty zalanego muzeum a ja dowodziłem akcją podtrzymywania przy życiu wszystkich stacji pomp, których automatyka, po otrzymaniu paru piorunów, troszkę się pogubiła. Skończyło się na ewakuacji tylko 30 domów. Teraz niestety trzeba cały ten bałagan posprzątać. No i tyle żeglowania.
Dziś już poniedziałek, słoneczko świeci, wziąłem się więc za strzyżenie trawy, którą zaniedbałem ostatnio poważnie. Skosiłem 1/3 trawniczka i kosiareczkę trafił szlag. No to wkurzony zaproponowałem Ineczce, że się pocieszymy wyprawą na maślaki, bo po tych deszczach pewnie wyrosły. Zapakowaliśmy skrzyneczki, nożyki i do lasu. A w lesie pustynia. Chyba jednak jeszcze nie wyrosły, bo starych nie było widać. No żesz!!!!
Wróciliśmy więc do domu i obaliliśmy butelczynkę czerwonego wina. Dzisiaj jest w końcu Śmigus Dyngus. Trzeba było tę świetną passę oblać. Ech ....
O Nowej Zelandii i wyspach Pacyfiku, realiach życia codziennego, kulturze, obyczajach i aktualnych wydarzeniach.
Szukaj na tym blogu
21 kwietnia 2014
17 kwietnia 2014
Muttonbirds
Muttonbirds to takie morskie ptaszyska. W zasadzie to kilka gatunków podobnych ptaszysk, występujących w różnych morskich regionach świata.
W przeszłości miały raczej przegwizdane, bo ich młode, dopiero co wypierzające się, były przysmakiem wielu nacji. Pewnie dlatego dostały miano mutton birds, bo kolegom brytyjczykom kojarzyły się z ich ulubionym mięskiem.
Dzisiaj, odławianie bezbronnych piskląt i ich wyżeranie jest mocno ograniczone i w wielu miejscach są pod ochroną. W Nowej Zelandii występują głównie na południu, w okolicach Stewart Island, ale o dziwo mamy je również w Whakatane, na naszej Whale Island (po maorysku zwanej Moutohora) i jesteśmy z tego bardzo dumni.
Jeszcze jedna ciekawostka. To właśnie muttonbirds, które żyją w olbrzymich koloniach i latają wielkimi stadami, stały się inspiracją do filmu Hitchcocka "Ptaki" po tym, jak kiedyś narąbały się zatrutych algami skorupiaków i grupowo narozrabiały w Monterey Bay, w Kalifornii.
No ale dlaczego ja o ptaszyskach? Wprowadzam w zupełnie inny temat. Temat, który nieco wyjaśnia dlaczego byliśmy ostatnio tacy zajęci.
Otóż co roku, w Nowej Zelandii i Australii, wśród organizacji samorządowych, organizowany jest konkurs pod nazwą "Management Challenge". Konkurs polega na tym, że uczestniczący w nim magistrat wystawia sześcio-osobowy zespół, który ma do wykonania cały szereg zadań. Część z nich wykonuje jako zadanie domowe, jeszcze przed dniem konkursu i dostarcza jurorom wcześniej (krótkie video, scenopis do niego i raport pisemny na zadany temat), a pozostałe zadania (debata, prezentacja, dyskusja z negocjacą, raporty, wyprodukowanie plakatów, przeprowadzanie wywiadów, zbieranie informacji itd) wykonuje w dniu zawodów, w bardzo ograniczonych ramach czasowych. Brzmi fatalnie, prawda? Kto i po jaką cholerę, chciałby w czymś takim uczestniczyć?
Kiedy nasz stosunkowo nowy szef od HR zaproponował, aby wystawić zespół do konkursu poparliśmy go tylko my - dyrekcja (wiedząc, że to nie my będziemy musieli w tym uczestniczyć). Reszta pochowała się szybko po kątach. No ale cóż, decyzja zapadła i zespół został wyznaczony. Załapała się na to również i Ineczka. Po pierwszych drętwych próbach wydawało się, że nic z tego nie będzie, ale nagle w szóstce challengerów coś się zaczęło kiełkować. Przełomową chwilą było spotkanie z grupą z innego magistratu, która w poprzedniej edycji wygrała finał konkursu w Australii, bijąc wszystkie australijaskie zespoły. O, to już jakaś propozycja. Nagle okazało się, że całe te zawody to może być kupa uciechy. Prace ruszyły z kopyta. I teraz wyjaśnienie po co był cały ten wstęp. Otóż nasz zespół przybrał nazwę Moutohora Muttonbirds.
Na początku kwietnia, w Taupo odbył się finał konkursu w ramach Nowej Zelandii. Moutohora Muttonbirds, które nigdy wcześniej nie brały w tym udziału wypadły świetnie, ale dopiero wczoraj przyszły oficjalne wyniki. No i okazuje się, że Motouhora Muttonbirds są mistrzami Nowej Zelandii i w czerwcu jadą do Australii zmierzyć się z finalistami ze wszystkich Australijskich stanów. No i teraz dopiero apetyt rośnie. A na razie wczoraj oblewaliśmy zwycięstwo.
I takie są małe radości magistrackich urzędników.
W przeszłości miały raczej przegwizdane, bo ich młode, dopiero co wypierzające się, były przysmakiem wielu nacji. Pewnie dlatego dostały miano mutton birds, bo kolegom brytyjczykom kojarzyły się z ich ulubionym mięskiem.
Dzisiaj, odławianie bezbronnych piskląt i ich wyżeranie jest mocno ograniczone i w wielu miejscach są pod ochroną. W Nowej Zelandii występują głównie na południu, w okolicach Stewart Island, ale o dziwo mamy je również w Whakatane, na naszej Whale Island (po maorysku zwanej Moutohora) i jesteśmy z tego bardzo dumni.
Jeszcze jedna ciekawostka. To właśnie muttonbirds, które żyją w olbrzymich koloniach i latają wielkimi stadami, stały się inspiracją do filmu Hitchcocka "Ptaki" po tym, jak kiedyś narąbały się zatrutych algami skorupiaków i grupowo narozrabiały w Monterey Bay, w Kalifornii.
No ale dlaczego ja o ptaszyskach? Wprowadzam w zupełnie inny temat. Temat, który nieco wyjaśnia dlaczego byliśmy ostatnio tacy zajęci.
Otóż co roku, w Nowej Zelandii i Australii, wśród organizacji samorządowych, organizowany jest konkurs pod nazwą "Management Challenge". Konkurs polega na tym, że uczestniczący w nim magistrat wystawia sześcio-osobowy zespół, który ma do wykonania cały szereg zadań. Część z nich wykonuje jako zadanie domowe, jeszcze przed dniem konkursu i dostarcza jurorom wcześniej (krótkie video, scenopis do niego i raport pisemny na zadany temat), a pozostałe zadania (debata, prezentacja, dyskusja z negocjacą, raporty, wyprodukowanie plakatów, przeprowadzanie wywiadów, zbieranie informacji itd) wykonuje w dniu zawodów, w bardzo ograniczonych ramach czasowych. Brzmi fatalnie, prawda? Kto i po jaką cholerę, chciałby w czymś takim uczestniczyć?
Kiedy nasz stosunkowo nowy szef od HR zaproponował, aby wystawić zespół do konkursu poparliśmy go tylko my - dyrekcja (wiedząc, że to nie my będziemy musieli w tym uczestniczyć). Reszta pochowała się szybko po kątach. No ale cóż, decyzja zapadła i zespół został wyznaczony. Załapała się na to również i Ineczka. Po pierwszych drętwych próbach wydawało się, że nic z tego nie będzie, ale nagle w szóstce challengerów coś się zaczęło kiełkować. Przełomową chwilą było spotkanie z grupą z innego magistratu, która w poprzedniej edycji wygrała finał konkursu w Australii, bijąc wszystkie australijaskie zespoły. O, to już jakaś propozycja. Nagle okazało się, że całe te zawody to może być kupa uciechy. Prace ruszyły z kopyta. I teraz wyjaśnienie po co był cały ten wstęp. Otóż nasz zespół przybrał nazwę Moutohora Muttonbirds.
![]() |
| Oficjalny plakat naszego zespołu |
I takie są małe radości magistrackich urzędników.
07 kwietnia 2014
Poloniki
Ogólnie rzecz biorąc przypadkowo spotkać innych Polaków w Nowej Zelandii jest raczej trudno. Będąc wycieczkowo w Auckland, mowa ojczysta doprowadziła do spotkań z czterem osobami. Miły chłopak z plecakiem, pracujący jako trener tenisa w Australii, pokłonił się nam na ulicy. Młoda panienka, córka podobnych jak my emigrantów z lat 80-tych, zaczepiła nas w jakiejś knajpie. Usłyszałem rónież na głównym, portowym deptaku parę rodzimych turystów, wymieniających soczyste uwagi na temat tego, które z nich zawiniło, że uciekł im prom na jedną z wysp. Fryzura, a raczej jej brak, mięsiste zwały na karku gentlemana, złoty łańcuch oraz dyskotekowy styl madame spowodowały, że szybko zawróciłem ku właśnie nadchodzącej z naszymi gośćmi Ince instruując ich, by szybko przeszli na angielski.
Dzięki blogowi spotkaliśmy się z Martą i Tomkiem, którzy działają w Auckland oraz poznaliśmy Małgosię, która właśnie kilka miesięcy temu popełniła ten sam czyn, czyli zdecydowała się osiąść na emeryturę w NZ.
| Historic Village w Tauranga gościła Tauranga Multicultural Festival |
| Sercu bliskie dziewczyny z Kiribati (to tuż obok Tuvalu) |
| Pączki, faworki, makowiec i inne pyszności |
| Magda - dyrektorka, nauczycielka wszystkiego, woźna, ale przede wszystkim talent muzyczny i trzon małej polskiej szkoły w Tauranga, wraz ze swoimi pupilami |
| Grupa rosyjska Matrioszka |
| Brasilian sensation Ely DeLautour wraz z lokalną grupą perkusyjną samby |
Następnego dnia w Taurandze odbyła się kolejna impreza, już tylko polonijna. Szkoda, bo uważam, że można było tę reprezentację Brazylii też zaprosić. A nie, przepraszam, reprezentacja Brazylii była obecna, w postaci przemiłej młodej osoby tyle tylko, że odzianej już nie tak efektownie jak Ely.
W foyer centrum kulturalnego Taurangi, nasza Pani Ambasador dokonała odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej Fryderykowi Chopinowi. Wszystko to w ramach programu Polish Trails in New Zealand, którym Polska Ambasada próbuje uczcić 40-to lecie nawiązania stosunków dyplomatycznych z NZ.
| Her Excellence Beata Stoczyńska |
| Magda (ta od polskiej szkoły) już w stroju wieczorowym, z wirtuozerią zaprezentowała mini-recital dzieł Fryderyka |
Z wybranymi poszliśmy więc później na lunch i było całkiem miło.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)




