Kochana ludzkość natłukła tych biednych wielorybów setki tysięcy, aż wreszcie puknęła się w czoło, zdając sobie sprawę, że za chwilę je wszystkie wytrzebi. W 1986 wprowadzono światowy zakaz połowu wielorybów, z którym nota bene ciągle nie mogą pogodzić się Japończycy, Norwegowie i Islandczycy. Populacja wielu gatunków pomału się odbudowuje i jedną z wielu atrakcji Nowej Zelandii są wyprawy na oglądanie wielorybów. Prawie zawsze się to udaje.
Niektóre gatunki wielorybów jednak mają coś nie tak pod kopułą i znane są z tego, że wysztrandowują na plażach - przeważnie zbiorowo. Jest na ten temat wiele teorii naukowych, naukawych i zupełnie głupich. Tak na prawdę to nikt do końca nie rozumie dlaczego te zupełnie inteligentne zwierzaki robią takie głupoty. Ponieważ jednak wszyscy kochamy wieloryby - tak jak wszyscy boimy się rekinów - więc w Nowej Zelandii, gdzie wypadki sztrandowania wielorybów są bardzo częste (no bo i wielorybów dużo i plaż też niemało) mamy taki ruch obywatelski, który nazywa się Project Jonah (oczywiście od Jonasza co to wg Biblii wytrzymał trzy dni w brzuchu wieloryba - jest tem jeszcze parę innych śmiesznych kawałków, ale to na inną okazję). Otóż Project Jonah zrzesza wolontariuszy, którzy są zawsze gotowi i dobrze wyszkoleni do ratowania wysztrandowanych wielorybów. Sztrandowanie dużych grup wielorybów jest tu traktowane na równi z obroną cywilną i sam brałem już udział w szkoleniu na ten temat.
No i właśnie w zeszłym tygodniu, ku rozpaczy wielu miłośników wielorybów, wielkie ich stado (pilot whales) wpłynęło, nie wiadomo po co, do naszego Ohiwa Harbour (tam, gdzie trzymamy Nardine). Jest to bardzo płytki zalew, który w 80 procentach odkrywa dno podczas odpływu. Jedna z teorii mówi, że wpłynęły za chorym, młodym, który stracił orientację. Oczywiście podczas odpływu wysztrandowały na płyciznach i została natychmiast zorganizowana olbrzymia akcja ratunkowa. Zamknięte drogi, dojazd tylko dla wolontariuszy i fachowców, zaprowiantowanie, namioty, dostawy, pompy, polewaczki. Większość stada udało się utrzymać przy życiu do przypływu i wyprowadzić z zatoki, ale niestety kilkanaście zdechło, albo trzeba je było dobić. Ogólnie wydawało się, że akcja raczej udana, bo większość ocalała. Jednak następnego dnia wieloryby wróciły i wysztrandowały na plaży kilka kilometrów od wejścia do zatoki. Tym razem wysztrandowały tak skutecznie, że kolejnej trzydziestki nie udało się już uratować. W sumie poległo ponad czterdzieści pięknych wielorybów. Niby normalne i zdarza się często, a jednak szkoda tych sympatycznych zwierzaków.
Ostatnie próby podtrzymywania życia |
Niestety już nic się nie da zrobić |
...w oczekiwaniu na koparkę |