Szukaj na tym blogu

13 lutego 2015

Rocky Horror Show

Tak jak Rejs czy Miś  mają już w Polsce kilka pokoleń swoich wyznawców, którzy mogą oglądać te produkcje setki razy i znają każdy niuans tekstu czy obrazu, tak i w świecie anglosaskim
jest szereg kultowych produkcji, których popularność wydaje się nigdy nie spadać. Tworzą się naokoło nich swego rodzaju subkultury czy fan-kluby i często stają się one na przykład tematami przewodnimi fancy dress parties. Jednym z czołowych spektakli/filmów, które ciągle powracają jest Rocky Horror Show.  Jest to musical mocno zakorzeniony w epoce wczesnych lat siedemdziesiątych, zdobywania doświadczeń wolnej miłości, transeksualności, urozmaiconej dodatkowo wampirami, szalonymi naukowcami i całą zgrają zupełnie porąbanych i kiczowatych charakterów.

Widzę z Googla, że Warszawa doczekała się niedawno jego premiery w Och-Teatrze. Nie wiem jak został przyjęty, ale podejrzewam, że w dzisiejszych czasach kultową pozycją w Polsce się nie stanie.
Tutaj natomiast powraca na deski teatralne regularnie, a filmowa adaptacja zwana "Rocky Horror Picture Show" ciągle sprzedaje się w sklepach wideo za przyzwoite pieniądze.

Tak, jak w zasadzie nie możliwe jest wytłumaczenie kultowości Misia komuś z poza polskiej kultury, tak i tłumaczenie na czym polega fenomen Rocky Horror Show komuś, kto go nie widział i nie zna angielskiego jest raczej w kategorii "mission impossible".

My znamy Rocky Horror Show tylko z filmu, który studiowaliśmy dogłębnie w Honiarze, bo przymierzaliśmy się do wystawienia go w tamtejszym teatrze. Wtedy jednak zdecydowaliśmy się wystawić The Little Shop Of Horrors, bo trochę łatwiej było znaleźć chętnych do obsady (brak roznegliżowanych strojów i odważnych scen).

Jak pamiętacie nasz magistracki social club organizuje dwa razy do roku różne przebierane imprezy - a to lata 20te, a to Western Party, a to Tango w Paryżu. W tym roku przebieranka była pod hasłem Rocky Horror Show i oczywiście wśród uwielbiających przebieranki anglosasów była kupą uciechy. Niestety nie wzięliśmy w niej udziału, bo w ostatniej chwili Ineczka się dość mocno rozchorowała. Ale może i dobrze. Oto kilka zdjęć z imprezy.




W Nowej Zelandii jest jeszcze jeden powód dlaczego Rocky Horror Show cieszy się taką popularnością. Jest nim Richard O'Brien, autor musicalu, który co prawda urodzony w Wielkiej Brytanii jednak spędził sporo wczesnej młodości w NZ, a ostatnio osiadł tu na stałe. W oryginalnym musicalu w Londynie i później w adaptacji filmowej grał postać Riff-Raff'a. Dziś, w jego rodzinnym Hamiltonie, stoi pomnik Riff Raffa, z kamerą internetową oraz instrukcjami jak tańczyć jeden z kultowych tańców z musicalu zwany "the time warp".



To trochę tak, jakby ktoś zamontował guzik w ścianie, gdzie można sobie nagrać pochwałę dla prezesa naszego klubu. Łubu dubu, łubu dubu....

 A ten "time warp" rozpoczyna w filmie właśnie Riff Raff (Richard O'Brian) i wygląda tak:




Rozpoznacie tam również młodziutką Susan Sarandon w roli Janet.




08 lutego 2015

Powrót Szkaradka Obskurnego

Patrząc na zdjęcia wspaniałych krajobrazów Nowej Zelandii większość uważa, że wśród tych niesłychanych gąszczy, palm, paproci, burzy zieleni znależć można bogactwo fauny. Niestety - nic bardziej mylnego. Idąc przez ten tropikalnie wyglądający busz ma się wrażenie, że wszystkie zwierząta są na urlopie albo coś w tym rodzaju. Chodzimy po buszu sporo i prócz kilku dzikich królików (których podobno jest tutaj plaga) ,świni (niby dzikiej) z warchlakami i skromnej ilości ptaków (niektóre bardzo ładnie spiewają) nie spotkaliśmy w zasadzie niczego. Nawet dla nas, pochodzących ze środka zurbanizowanej Europy, te lasy są zatrważająco puste.

Jak już kiedyś pisałem w Nowej Zelandii poza nietoperzami nie było nigdy ssaków lądowych. Dominowały ptaki, w tym sporo nielotów, które nie miały naturalnych wrogów. Przybycie Maorysów, a wraz z nimi psów i szczurów zachwiało równowagę poważnie. Już jak pojawili się pierwsi Europejczycy ptactwo było mocno przetrzebione i wiele gatunków bezpowrotnie straconych, łącznie z olbrzymim moa. Europejczycy dokończyli dzieła zniszczenia sprowadzając wiele egzotycznych i hodowlanych zwierząt. Niektóre z nich zdziczały (norki, tchórzfretki, oposy itd) i są głównym zagrożeniem dla sporej ilości gatunków ptaków, które jeszcze przetrwały. Dziś, w imię ratowania habitatu, walczy się z tymi drapieżnikami czasami bardzo radykalnymi metodami, a rezultat jest taki, że ptaków i tak niewiele, a w buszu pustki. Inaczej się ma sprawa z ptactwem morskim. Tych jest tutaj mnóstwo choć, jak kiedyś pisałem, jest kilka zagrożonych gatunków, które są mocno wspomagane by przetrwały.

Pamiętacie Szkaradka Obskurnego? Pisałem o nim w maju zeszłego roku. Tak na prawdę nazywa się New Zealand Dotterel. Zdjęcia wtedy zamieszczone pochodziły z broszurki Department of Conservation, która prosiła, by nie jeździć po wydmach i nie starszyć Szkardków. My do niedawna Szkaradka nie widzieliśmy. Ale oto, podczas naszego ostatniego rejsu dopadliśmy Szkaradka w Momona Bay na Great Mercury Island. Chodził sobie po plaży i przyglądał się nam uważnie.


Plaża jak widać nie specjalnie zatłoczona.  Wylądowaliśmy na niej naszym żółtawym pontonikiem. Ineczka przysiadła na kamieniach.


A Szkaradek bardzo ładnie zapozował.





Szkaradkowej nie widzieliśmy. Pewnie się opalała na drugim końcu plaży.

21 stycznia 2015

Tam,gdzie hipisi przeszli na emeryturę....

Od prawdziwych hipisów z lat 60-tych jesteśmy trochę młodsi. (No przynajmniej od kogoś jesteśmy) Oni mieli wtedy koło dwudziestu lat, a my dopiero wchodziliśmy w nastoletność. Bardzo nam, gówniarzom z PRLu, cały ten psychodeliczny świat imponował i pamiętam, jak wraz z moim przyjacielem Erazmem i o głowę od nas wyższymi koleżankami (no jak to w szóstej klasie bywa) urządziliśmy sobie hipisowską prywatkę. Polagała ona na tym, że poprzebieraliśmy się w kwieciste stroje, obwiesili łąńcuchami i bibelotami i siedząc w kucki, przy świecach, słuchaliśmy w namaszczeniu Beatlesów. Dziś to się nazywa fancy dress party dla dzieci. Zanim weszliśmy na poważnie w wiek sub-kultur młodzieżowych ruch hippie przemijał, powoli wchodząc w erę punk, która anarchistyczna była  już w inny sposób, bardziej powiedziałbym agresywny.

Gdy przyjechaliśmy do Nowej Zelandii w roku 1981 nagle okazało się, że hipisi dalej istnieją, już mocno dojrzalsi, często z dziećmi osiedli w Nowej Zelandii (w innych krajach pewnie też, ale nam się wydawało, że głównie tutaj). W różnych miejscach, położonych z dala od cywilizacji, funkcjonowały ciągle komuny hipisów z garncarzami, dzieciakami z gołymi tyłkami, wolną miłością i paleniem marychy i czego tam jeszcze. Szczególnie sporo było ich na Półwyspie Coromandel i na Wyspie Waiheke nieopodal Auckland. Były to w tamtych czasach dość ustronne miejsca, do których podróż była raczej uciążliwa, a więc hipisi mieli tam święty spokój.  Z czasem jednak cywilizacja zaczęła ich doganiać. Dziś na Waiheke w pół godziny dopływa z centrum Auckland szybki prom i w rezultacie jest to jedna z bardzo porządanych dzielnic Auckland, zasiedlona już nie przez hippies ale przez yuppies. Hippies wycofali się dalej - na Great Barrier Island.

Tutaj tylko raz dziennie dopływa prom z Auckland. Zajmuje mu to 4 godziny i jak porządnie duje to po prostu nie płynie. No i świetnie. To jest wymarzone miejsce dla garstki ostatnich oryginalnych hipisów oraz małej garstki innych podobnie myślących ludzi, którym cywilizacja do życia jest zbędna. Żyją sobie więc oni w tym raju spokojnie i tylko w lecie, nawiedza ich chmara żeglarzy takich jak my. Ale najazd ten trwa tylko parę tygodni, a potem znowu cisza i spokój. Zobaczcie sami jak ten raj wygląda.

Whangaparapara Bay, przy molo można nabrać wody za darmo i paliwa (nie za darmo) jak pan paliwowy zechce wpaść i wydać
Awana Bay, po wschodniej stronie

Kaitoki Beach, tuż przy lotnisku, tez po wschodniej stronie

Awana Bay znowu

Windy Canion, faktycznie gwiździ tam non-stop

Whangapoua Beach

Mount Hobson, po prawej, najwyższy szczyt wyspy

Port Fitzroy, a w oddali Little Barrier Island, która jest ścisłym rezerwatem przyrody



Widoczek z kotwicowiska w Whangaparapara Bay
Biblioteka w Tryphena Bay

Rodacy?

Ten domek jakoś górlaszczyzną trąci.... ale był za daleko, żeby sprawdzać.

Hotel a la hippie

Lokalne budownictwo

Tomuś wreszcie znalazł wodę o temperaturze możliwej do zanurzenia. Gorący strumyczek w górach.

Pozostałości po stacji wielorybniczej w Whangaparapara Bay

Tryphena Bay - tam dopływa prom z Auckland
Ot jak ciężko być hipisem na emeryturze.