Szukaj na tym blogu

24 października 2012

Pudelek kłamie....


 
Wbrew plotkom rozpowszechnianym na kilku renomowanych portalach wcale nie zjedli nas ludożercy ani nie zasypał nas popiół wulkaniczny. Po prostu, jak mówi stare polskie przysłowie: "nie miała baba kłopotu - kupiła sobie dom". Znaczy kłopotów to na razie nie widać, ale końca roboty też nie. Tak więc - " by popular demand" - nie będę Was zanudzał pisaniem, ale pojadę ostro ze zdjęciami, które ilustrują tę trudną sytuację, jaką powoli staramy się opanować.

Jeszcze niedawno nasz garaż wyglądał tak.... co pięć minut przewalałem te pudełka, żeby coś znaleźć - no i pudełek powoli ubywało...
Dziś garaż wygląda trochę lepiej, umeblowany został wykwintnie, wszelkimi szafami i szafkami, stoi tu nawet nasza nowiutka lodówka (czeka na przeróbki w kuchni, bo jest klempa za duża). Cośmy się naklęli, kładąc tę wykładzinę, to nasze. Kupiliśmy taniochę i się nam marszczyła, no ale w końcu to tylko garaż, a wygląda jednak nieco lepiej niż ta poplamiona sklejka. Na prawej krawędzi zdjęcia dzieło ostatniej niedzieli - jeżdżący stojaczek pod silnik do naszego pontonu, który (znaczy silnik) jest ciężki i zawsze mi kręgosłup chrzęści, jak go dźwigam, więc będzie teraz jeździł na stojaczku. A poza tym, dzięki stojaczkowi mogłem wykonać bezproblemowo wymianę olejów i zanurzyć go w beczce z wodą celem rozruchu i sprawdzenia czy jeszcze po tej podróży w kontenerze (do góry nogami) zadziała. Wykonałem również stół warsztatowy (niewiele go widać, ale co tam) a biurko Samanthy jest jakby stworzone do drobnych prac elektroniczno - klejniczych.
Urządzanie kuchni i jadalni przeprowadzała siła fachowa, która do dzisiaj nie może mi wytłumaczyć logiki co i gdzie zostało umieszczone na półkach, szufladach i schowkach. No ale ja już robię postępy. Już mniej więcej wiem, gdzie znaleźć talerze, czasem trafiam na kubki, zupełnie bezbłędnie znajdują szufladę ze sztućcami i tylko nigdzie nie mogę znaleźć mikrofalówki. Ineczka mi ostatnio wyjaśniła, że została w Zalesiu, a tutaj jeszcze nie kupiliśmy, ale ja nie daję za wygraną i wierzę, że ją kiedyś znajdę - bez kupowania. Dla wnikliwych: Ineczka zajmuje się prostowaniem trzydziestu tysięcy arkuszy papierów, w które całe to badziewie było pozawijane, a które wymagały rozprostowania, bo w formie zmiętej, nigdy byśmy ich nie pomieścili - nawet w garażu.
Ineczka, kochana robi dobrą minę do złej gry. Zresztą widać, że ten uśmiech raczej nieszczery, prawda?
Gabinet, w którym aktualnie piszę, wyglądał jeszcze dwa tygodnie temu tak....
Teraz zaczyna już wyglądać trochę jak gabinet, choć jak widać jeszcze trzeba łokciami sporo rzeczy po biurku rozepchnąć, żeby dostać się do klawiatury
Kompleks kuchenno-jadalno-tarasowo-salonowy wygląda już nieco lepiej choć ilość foteli i kanap, które przyjechały z Zalesia, stwarza nastrój lobby hotelowego. Zdecydowaliśmy jednak nic nie wyrzucać, no bo liczymy na tabuny gości utrudzonych długą drogą.
Pianinko zostało wciśnięte w róg, bo już zupełnie nie było go gdzie wstawić. A o mały włos mielibyśmy jeszcze w garażu fortepian…. :-)
Z kanap w salonie to nawet wygląda nieźle (szczególnie w szerokim obiektywie)
Na tarasie jest nieźle, na horyzoncie nasza Whale Island...
A jak wyjrzeć przez balustradę to na pierwszym planie nasz ogród, a dalej, ta trawa, to lokalny skwer, wzdłuż którego płynie sobie pod krzaczkami niewielki strumień. Na tymże strumieniu, który na koniec, niewielkim wodospadem wpada w środek miasta, zbudowane są trzy zapory retencyjne, żeby spowolnić spływ wody i nie podtapiać miasta. Tak więc podczas dużego deszczu przez godzinkę lub dwie miewamy pod oknami widok na dodatkowy akwen wodny, tworzący się powyżej widocznej w oddali tamy. Problem tylko taki, że dzieje się to zwykle w czasie takiej pogody, że normalni ludzie siedzą przed telewizorami z kubkiem herbaty - tylko inżynierowie, odpowiedzialni za ochronę przed powodzią gapią się przez okno...
A grając sobie na pianinku, na wschód mam taki widok (poprzez drewniane ptaszki)...
A Ineczka, zmęczona rozpakowywaniem (i moim kaleczeniem pianina) ma już dosyć...
...właśnie posadziła pierwsze zieleninki w donicach na tarasie....
...i pomagała mi dzielnie powiesić to cholernie ciężkie lustro przy wejściu....
...które to wejście udekorowane zostało komódką z Samanthy pokoju.
No a teraz to już oboje marzymy tylko o naszym sławnym, wodnym łóżeczku, które w te chłodne noce daje nam cieplutki komfort.
No, to już wiecie, dlaczego tak długo nie pisałem. Teraz będę się starał nadrobić wszystkie błędy i wypaczenia.

















2 komentarze:

  1. Bardzo mi się wszystko podoba, super się urządziliście! :-) A widoki z okna i tarasu przepiękne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochani, zacznijcie już choć troszeczkę odpoczywać. Jest cieplutko, domowo w środku, a widoki na zewnątrz cudne, do tego wiosna ... ach!
    buziaczki Kasia

    OdpowiedzUsuń