Prawie centrum, przed południem dnia powszedniego |
No więc Whakatane to przesympatyczna dziura. Jak już chyba wspominałem najkrócej opisuje ją krótkie stwierdzenie: "no traffic lights there" . Faktycznie, brak w mieście sygnalizacji świetlnej, która jest totalnie zbędna. Wszystkie większe skrzyżowania to ronda, a ruch na nich żaden. Wnikliwi, którzy obejrzą sobie Whakatane na Google Earth lub Google Maps przekonają się szybko jak to małe miasteczko wygląda, bo to i zdjęcie satelitarne i zdjęcia zwykłe zamieszczone przez konkurencję można tam znaleźć.
Bliżej centrum... |
Trzy czy cztery lepsze restauracje prawie codziennie mają pełne obłożenie (powinniśmy chyba jednak otworzyć Polską). Jest w zasadzie wszystko, co potrzebne do życia, ale nie ma tłoku i pośpiechu. Jeśli chcemy zobaczyć trochę wielkomiejskości to jedziemy do Rotorua lub Tauranga. Tam jest już trochę więcej zgiełku, knajp i rozpusty, ale tylko trochę. Jak chcemy się naprawdę "zeszmacić" (jak mawiał nasz niezrównany kolega Darek zwany Łukaszem) no to trzeba grzać do Auckland. Tam jest już wszystko: "sex'n'drugs'n'rock'n'roll" (jak mówi stara pieśń).
Główne nabrzeże portowe, w oddali za czerwonym daszkiem (pod którym trzymane są reprezentacyjne canoe najważniejszego lokalnego plemienia Ngati Awa) jest rampa do wodowania łodzi |
No a u nas, w Whakatane, mamy porcik w ujściu rzeki. Jednym z głównych elementów portu jest publiczna rampa do wodowania łodzi, która robi się całkiem zakorkowana, głównie w weekendy ale często również w dni powszednie. Powód jest prosty. W zasadzie prawie każdy posiada tutaj łódź motorową i wędkarstwo jest jednym z głównych zajęć towarzyskich. Tylko tacy frajerzy jak my (na razie) kupują ryby w supermarketach. Reszta łowi sobie sama i to nie są jakieś tam rybki tylko rybska. No więc jak pogoda jest ok, fale w ujściu rzeki nie za duże i odpowiednia pora przypływu czy odpływu, kilkadziesiąt łodzi próbuje się zwodować na raz i przy rampie jest tłok. Potem samochody z pustymi przyczepami czekają na wielkim pustym parkingu a wielka flotylla motorówek rusza na łowy. A w kolejnym dogodnym momencie wszyscy na raz wracają i znowu tłok się robi przy rampie. I to właśnie ta rampa i jej okolice, w pewnych okresach, są najbardziej zatłoczonym miejsce w mieście.
Łódki woduje się parami...co widać po mokrych śladach odprowadzanych na parking przyczep |
A na parkingu też tłoczno... wszyscy już na rybach |
W górę biegu rzeki jest nabrzeże dla bardziej prominentnych łodzi, których już na przyczepie wozić się nie da. Stoi tu trochę łodzi obsługujących różne urządzenia i pławy morskie, kilka większych łodzi oferujących wożenie na ryby za pieniądze i łódź naszego Council'a obsługująca urządzenia portowe tutaj i w Ohiwa Harbour (na drugim końcu Ohope Beach).
Flota cięższa a na lewo Fishing Club i knajpy portowe |
Prym wiodą tu dwie duże łodzie firmy White Island Tours, które zabierają hordy turystów na wycieczki tamże (White Island to ten wulkan wystający z wody na horyzoncie). Gawiedź wsiada na łódkę, gna 40 km po falach oceanu, głownie zarzygując pokład i okolice. Czasem przewieszona przez reling dostrzeże wieloryba czy delfina, ale tak na prawdę to marzy o szybkiej i bezbolesnej śmierci (choroba morska ma trzy stopnie: pierwszy, kiedy boisz się, że zaraz umrzesz; drugi, kiedy zaczynasz marzyć by umrzeć; i trzeci kiedy żałujesz, że jeszcze nie umarłeś). Potem gawiedź sama schodzi, a czasem błaga by ją znieśli na wyspę (aby trochę odetchnąć od rzygania). Tam szuka ukojenia w oparach siarkowodoru. Potem, zaganiana pejczami i psami, bardzo niechętnie wsiada z powrotem na łódkę, a na nabrzeżu w Whakatane czekają już karetki, które rozwożą wszystkich do ich moteli.
Nie, nie - żartowałem. Nie jest tak źle. W normalny dzień cała ekipa wraca uśmiechnięta. Sam widziałem. Ze dwa razy. :-)
Jeszcze szczęśliwi... dopiero wypływają |
Jak przyjedziecie to zabierzemy Was na White Island własną łódką. Przynajmniej będziemy mogli w porę zawrócić ;-). Problem tylko taki, że nam niestety nie wolno lądować na White Island, tylko oni i specjalne drużyny naukowców mają na to pozwolenie. Więc z nami możecie wyspę pooglądać z łódki, ale jak chcecie wejść do krateru to niestety, ale z nimi.
Zaraz przy nabrzeżu, skąd odpływają ci nieszczęśnicy, znajduje się jedna z lepszych rybnych knajp, klub wędkarski (też z knajpą) i Wally's fish'n'chip shop. Wally to wredna papuga, która uwielbia siedzieć ci na ramieniu i bezczelnie rozwalać ci swym krogulczym dziobem małżowinę uszną. Też przesadzam. Wally jest w porządku. Mojego ucha nie ruszył ( ale za to próbował rozmontować mój zamek błyskawiczny - dla wnikliwych zamek był w bluzie).
Wally's Fish'n'Chip Shop |
... i tytułowy Wally próbujący dobrać się do mnie |
Idąc dalej w górę rzeki mamy nabrzeże mini mariny Yacht Clubu, a potem to już tylko ścieżka wzdłuż wałów przeciwpowodziowych.
Yacht Club Whakatane. Na froncie zwykle stoi katamaran Barry'iego ale tym razem gdzieś sobie popłynął... |
Rollerskate park ... zdjęcia kaskaderskie przy innej okazji.... |
Dworzec Centralny w Whakatane |
Amfiteatr z atrakcją kolejową |
No i teraz dalej, w górę rzeki, to już tylko ścieżka faktycznie, całą drogę aż do jedynego w mieście mostu, który prowadzi na zachód, w kierunku Rangitaiki Plains a dalej w kierunku Taurangi, Rotoruy i Kawerau.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz