Szukaj na tym blogu

29 października 2012

Whakatane

Po Maorysku wymawia się to "fakatane". Dawniej, purytańscy Anglicy wymawiali to jako "łakatane" i to "f" na wszelki wypadek zapisali jako "wh",  żeby złego nie kusić i żeby mieć wytłumaczenie dla tego ich "ł" zamiast "f". Jednak najbardziej podoba mi się amerykański głos z syntezatora mowy w moim telefonie, który oczywiście wymawia to jako "łakatejn". Bomba.

Prawie centrum, przed południem dnia powszedniego

No więc Whakatane to przesympatyczna dziura. Jak już chyba wspominałem najkrócej opisuje ją krótkie stwierdzenie:  "no traffic lights there" . Faktycznie, brak w mieście sygnalizacji świetlnej, która jest totalnie zbędna. Wszystkie większe skrzyżowania to ronda, a ruch na nich żaden. Wnikliwi, którzy obejrzą sobie Whakatane na Google Earth lub Google Maps przekonają się szybko jak to małe miasteczko wygląda, bo to i zdjęcie satelitarne i zdjęcia zwykłe zamieszczone przez konkurencję można tam znaleźć.
Bliżej centrum...
A dla nas Whakatane to taka mała, fajna i cicha baza. Znamy tu już sporo ludzi, a pewnie całe miasteczko zna nas. W końcu jesteśmy tu stosunkowo egzotyczną parą (brak jakichkolwiek innych Polonusów) i to na dodatek na dość prominentnym stanowisku.

Trzy czy cztery lepsze restauracje prawie codziennie mają pełne obłożenie (powinniśmy chyba jednak otworzyć Polską). Jest w zasadzie wszystko, co potrzebne do życia, ale nie ma tłoku i pośpiechu. Jeśli chcemy zobaczyć trochę wielkomiejskości to jedziemy do Rotorua lub Tauranga. Tam jest już trochę więcej zgiełku, knajp i rozpusty, ale tylko trochę. Jak chcemy się naprawdę "zeszmacić" (jak mawiał nasz niezrównany kolega Darek zwany Łukaszem) no to trzeba grzać do Auckland. Tam jest już wszystko: "sex'n'drugs'n'rock'n'roll" (jak mówi stara pieśń).
Główne nabrzeże portowe, w oddali za czerwonym daszkiem (pod którym trzymane są reprezentacyjne canoe najważniejszego lokalnego plemienia Ngati Awa) jest rampa do wodowania łodzi

No a u nas, w Whakatane, mamy porcik w ujściu rzeki. Jednym z głównych elementów portu jest publiczna rampa do wodowania łodzi, która robi się całkiem zakorkowana, głównie w weekendy ale często również w dni powszednie. Powód jest prosty. W zasadzie prawie każdy posiada tutaj łódź motorową i wędkarstwo jest jednym z głównych zajęć towarzyskich. Tylko tacy frajerzy jak my (na razie) kupują ryby w supermarketach. Reszta łowi sobie sama i to nie są jakieś tam rybki tylko rybska. No więc jak pogoda jest ok, fale w ujściu rzeki nie za duże i odpowiednia pora przypływu czy odpływu, kilkadziesiąt łodzi próbuje się zwodować na raz i przy rampie jest tłok. Potem samochody z pustymi przyczepami czekają na wielkim pustym parkingu a wielka flotylla motorówek rusza na łowy. A w kolejnym dogodnym momencie wszyscy na raz wracają i znowu tłok się robi przy rampie. I to właśnie ta rampa i jej okolice, w pewnych okresach, są najbardziej zatłoczonym miejsce w mieście.

Łódki woduje się parami...co widać po mokrych śladach odprowadzanych na parking przyczep
A na parkingu też tłoczno... wszyscy już na rybach

W górę biegu rzeki jest nabrzeże dla bardziej prominentnych łodzi, których już na przyczepie wozić się nie da. Stoi tu trochę łodzi obsługujących różne urządzenia i pławy morskie, kilka większych łodzi oferujących wożenie na ryby za pieniądze i łódź naszego Council'a obsługująca urządzenia portowe tutaj i w Ohiwa Harbour (na drugim końcu Ohope Beach).

Flota cięższa a na lewo Fishing Club i knajpy portowe

  Prym wiodą tu dwie duże łodzie firmy White Island Tours, które zabierają hordy turystów na wycieczki tamże (White Island to ten wulkan wystający z wody na horyzoncie). Gawiedź wsiada na łódkę, gna 40 km po falach oceanu, głownie zarzygując pokład i okolice. Czasem przewieszona przez reling dostrzeże wieloryba czy delfina, ale tak na prawdę to marzy o szybkiej i bezbolesnej śmierci (choroba morska ma trzy stopnie: pierwszy, kiedy boisz się, że zaraz umrzesz; drugi, kiedy zaczynasz marzyć by umrzeć; i trzeci kiedy żałujesz, że jeszcze nie umarłeś). Potem gawiedź sama schodzi, a czasem błaga by ją znieśli na wyspę (aby trochę odetchnąć od rzygania). Tam szuka ukojenia w oparach siarkowodoru. Potem, zaganiana pejczami i psami, bardzo niechętnie wsiada z powrotem na łódkę, a na nabrzeżu w Whakatane czekają już karetki, które rozwożą wszystkich do ich moteli.

Nie, nie - żartowałem. Nie jest tak źle. W normalny dzień cała ekipa wraca uśmiechnięta. Sam widziałem. Ze dwa razy. :-)

Jeszcze szczęśliwi... dopiero wypływają


Jak przyjedziecie to zabierzemy Was na White Island własną łódką. Przynajmniej będziemy mogli w porę zawrócić ;-). Problem tylko taki, że nam niestety nie wolno lądować na White Island, tylko oni i specjalne drużyny naukowców mają na to pozwolenie. Więc z nami możecie wyspę pooglądać z łódki, ale jak chcecie wejść do krateru to niestety, ale z nimi.

Zaraz przy nabrzeżu, skąd odpływają ci nieszczęśnicy, znajduje się jedna z lepszych rybnych knajp, klub wędkarski (też z knajpą) i Wally's fish'n'chip shop. Wally to wredna papuga, która uwielbia siedzieć ci na ramieniu i bezczelnie rozwalać ci swym krogulczym dziobem małżowinę uszną. Też przesadzam. Wally jest w porządku. Mojego ucha nie ruszył ( ale za to próbował rozmontować mój zamek błyskawiczny - dla wnikliwych zamek był w bluzie).

Wally's Fish'n'Chip Shop
... i tytułowy Wally próbujący dobrać się do mnie


Idąc dalej w górę rzeki mamy nabrzeże mini mariny Yacht Clubu, a potem to już tylko ścieżka wzdłuż wałów przeciwpowodziowych.

Yacht Club Whakatane. Na froncie zwykle stoi katamaran Barry'iego ale tym razem gdzieś sobie popłynął...
A przepraszam, jest tam jeszcze skateboarding park, na którym młodzież szaleje na wszelakich urządzeniach wyposażonych w kółka: BMX-ach, hulajnogach, skateboardach wszelkiej maści, rolkach, wrotkach itp. Niektórzy są na prawdę dobrzy.


Rollerskate park ... zdjęcia kaskaderskie przy innej okazji....
Jeszcze kawałek dalej jest całkiem spory tor takiej mini kolejki, co to się siada na małych wagonikach i toto jedzie, dyszy i dmucha, a żar z rozgrzanego jej brzucha bucha.



Dworzec Centralny w Whakatane
Tor kolejki wiedzie wokół mini amfiteatru, który czasem używany jest do różnych artystycznych mini spektakli (które pewnie co chwile przerywane są przejazdem roześmianej gawiedzi w kolejce co to dyszy i dmucha...
Amfiteatr z atrakcją kolejową

No i teraz dalej, w górę rzeki, to już tylko ścieżka faktycznie, całą drogę aż do jedynego w mieście mostu, który prowadzi na zachód, w kierunku Rangitaiki Plains a dalej w kierunku Taurangi, Rotoruy i Kawerau.

No to przeszliśmy się wzdłuż miasta, wzdłuż prawego brzegu rzeki. Niedługo zabiorę Was na wycieczkę po centrum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz