Szukaj na tym blogu

29 czerwca 2012

Żarty się skończyły


Tak, blog trochę musiał poczekać, bo żarty się skończyły. W drugim tygodniu zaczęło się dziać. Po pierwsze od ponad pół roku moje stanowisko głównego szefa od infrastruktury było nieobsadzone albo podtrzymywane przy życiu przez różnych PO a Marty, nasz CEO, od zeszłego roku zaczął wdrażać rewolucyjne zmiany w magistracie, który był trochę skostniały i zapyziały jak na Nową Zelandię. Trochę zmian wprowadził, ale z wieloma czekał na mnie, bo chciał, żebym to ja ocenił jego pomysły i dalej jego dzieło kontynuował. To oczywiście spowodowało, że wszyscy moi podwładni, jak i reszta załogi nie mogła się już doczekać, kiedy ten wielki szef wreszcie się pojawi i zacznie rządzić.

No to jak się już pojawił – to niech rządzi i to szybko. bo wyczekaliśmy się na niego długo.

Poza tym czekało na mnie ładnych kilka „zabagnionych” projektów, które poprzednia ekipa wyprowadziła na manowce i teraz trzeba je szybko odkręcać, poprawiać, przerabiać, a wszystko tak, żeby magistrat i rada za dużo wstydu się nie najadła.

Na to jeszcze nakłada się fakt, że wszyscy naokoło nadają nowozelandzkim slangiem i skrótami myślowymi i muszę się bardzo mocno wytężać, żeby pojąć o czym właściwie jest mowa, i kto to jest Fred, i dlaczego Jane ma na pieńku z Molly itd. Oj jak miło teraz wspomnieć szkocki akcent Simona i international English wszystkich Europejczyków. A jeszcze na to nakłada się cały system finansowania i zarządzania samorządami, który oczywiście muszę szybko poznać.

W rezultacie, w zasadzie calutki dzień mam spotkanie za spotkaniem. Czasem wiem z kim i o czym będzie (ale i tak nie mam czasu, żeby się do niego przygotować) a czasem wydaje mi się, że wiem, ale okazuje się, że jest zupełnie o czymś innym niż myślałem. Sztuka improwizacji to wielka umiejętność…

No a wieczorami, zamiast pisać bloga to próbuję przygotować się do następnego dnia spotkań, z których co drugie jest znowu niespodzianką. Jak to dobrze, że jednak mam ciągle taryfę ulgową i że nie muszę się martwić kończącym się właśnie dzisiaj rokiem finansowym, za który odpowiedzialni byli inni.

No ale są i bardziej relaksujące chwile, takie jak otwarcie muzeum i nowej biblioteki czy wizyty u lokalnych biznesmenów. Na zdjęciu Marty, Julian i ja pijemy wodę ze studni artezyjskiej zaopatrującej w wodę lokalną rozlewnię wód mineralnych. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jako VIP na wszystkich imprezach wartych fotografowania muszę niestety siedzieć w pierwszym rzędzie i robić za celebrytę zamiast robić zdjęcia. 

2 komentarze:

  1. Dobrze Ci idzie! Grunt to dobra improwizacja! ;-) Ale wygląda na to, że masz dookoła fajnych ludzi, a to najważniejsze. Choć mam nadzieję, że nikt scottowej ekipy nie przebije! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No pewnie, że Scottową jest ciężko przebić. Zobaczymy...Buzi...

    OdpowiedzUsuń