Tak, blog trochę musiał poczekać, bo żarty się skończyły. W
drugim tygodniu zaczęło się dziać. Po pierwsze od ponad pół roku moje
stanowisko głównego szefa od infrastruktury było nieobsadzone albo podtrzymywane
przy życiu przez różnych PO a Marty, nasz CEO, od zeszłego roku zaczął wdrażać
rewolucyjne zmiany w magistracie, który był trochę skostniały i zapyziały jak
na Nową Zelandię. Trochę zmian wprowadził, ale z wieloma czekał na mnie, bo
chciał, żebym to ja ocenił jego pomysły i dalej jego dzieło kontynuował. To
oczywiście spowodowało, że wszyscy moi podwładni, jak i reszta załogi nie mogła
się już doczekać, kiedy ten wielki szef wreszcie się pojawi i zacznie rządzić.
No to jak się już pojawił – to niech rządzi i to szybko. bo
wyczekaliśmy się na niego długo.
Poza tym czekało na mnie ładnych kilka „zabagnionych”
projektów, które poprzednia ekipa wyprowadziła na manowce i teraz trzeba je
szybko odkręcać, poprawiać, przerabiać, a wszystko tak, żeby magistrat i rada za
dużo wstydu się nie najadła.
Na to jeszcze nakłada się fakt, że wszyscy naokoło nadają
nowozelandzkim slangiem i skrótami myślowymi i muszę się bardzo mocno wytężać,
żeby pojąć o czym właściwie jest mowa, i kto to jest Fred, i dlaczego Jane ma
na pieńku z Molly itd. Oj jak miło teraz wspomnieć szkocki akcent Simona i
international English wszystkich Europejczyków. A jeszcze na to nakłada się
cały system finansowania i zarządzania samorządami, który oczywiście muszę
szybko poznać.
W rezultacie, w zasadzie calutki dzień mam spotkanie za
spotkaniem. Czasem wiem z kim i o czym będzie (ale i tak nie mam czasu, żeby się
do niego przygotować) a czasem wydaje mi się, że wiem, ale okazuje się, że jest zupełnie
o czymś innym niż myślałem. Sztuka improwizacji to wielka umiejętność…

No ale są i bardziej relaksujące chwile, takie jak otwarcie muzeum i nowej biblioteki czy wizyty u
lokalnych biznesmenów. Na zdjęciu Marty, Julian i ja pijemy wodę ze studni artezyjskiej zaopatrującej w wodę lokalną rozlewnię wód mineralnych.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jako VIP na wszystkich imprezach wartych fotografowania muszę niestety siedzieć w pierwszym rzędzie i robić za celebrytę zamiast robić zdjęcia.
Dobrze Ci idzie! Grunt to dobra improwizacja! ;-) Ale wygląda na to, że masz dookoła fajnych ludzi, a to najważniejsze. Choć mam nadzieję, że nikt scottowej ekipy nie przebije! ;-)
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że Scottową jest ciężko przebić. Zobaczymy...Buzi...
OdpowiedzUsuń