Szukaj na tym blogu

02 września 2012

Siedząc na wulkanie...


No i w końcu udało się. Pogoda dopisała i spełniliśmy nasz plan, by po dwóch niewykorzystanych sezonach narciarskich w Europie zaliczyć w tym roku narty w Nowej Zelandii. W końcu, mimo, że wokół coraz bardziej żywiołowo kwitną kwiatki, to do końca września jeszcze kalendarzowa zima.
Mt Tongariro (po lewej, z dymkiem z ostatniego wybuchu) i Mt Ngauruhoe (idealny stożek)

Mt Ngauruhoe i Mt Ruapehu (nasz cel)
 
Mt Ruapehu
Na północnej wyspie jedyne miejsce na narty to Mt Ruapehu, najbardziej na południe położony jeden z trzech wulkanów okupujących tereny poniżej wielkiego jeziora Taupo. To jest około 300 kilometrów od nas, ale tutaj oznacza to 3 godziny 15 minut jazdy, czyli luzik, w porównaniu z jazdą do Austrii czy gdziekolwiek bliżej, już nie mówiąc o „zakopiance”. Na dojeździe wreszcie możemy obejrzeć z bliska Mt Tongariro, ten wulkan co to nas straszył niewielkim wybuchem kilka tygodni temu i który ciągle sobie dymi i duma, którą z trzech opcji nam zafundować.

Ale nam się śpieszy na śnieg. Wjeżdżamy więc na tereny pól narciarskich Whakapapa, a tam, w związku ze świetną pogodą, tłumy. Nie wygląda to zbyt różowo, bo miejsc już na olbrzymich parkingach brak, ale oczywiście są jeszcze zapasowe, zwane lirycznie „gravel pit” czy „scoria flat” i reszta samochodów jakoś się upycha. Ski-busami podwożą nas do kas i pierwszych wyciągów. Pod nogami wreszcie śnieg, nad głową niemalże granatowe niebo, poniżej widoki zapierające dech. W oddali, powyżej chmur widać stożek innego wulkanu Mt Taranaki - to 130 kilometrów stąd.
Pod nami zieleń zimy na Północnej Wyspie a na horyzoncie Mt Taranaki
 
Mt Taranaki w zbliżeniu
 
Ineczka na tle Mt Ngauruhoe i Mt Tongaririo za nim
Troszkę na prawo, za tymi turniami jest krater Mt Ruapehu
 
 
 
 
Już po chwili było wyraźnie widać, że narciarstwo w Nowej Zelandii to raczej margines turystyczno-sportowy. Ludzi co prawda pełno, bo dzień przepiękny, ale organizacja, sprzęt i styl zarządzania polem narciarskim tak na oko są z lat 70-tych w Europie. Górne wyciągi to w większości podwójne orczyki, główne dowożące wyciągi to sztywne, podwójne krzesełka, znaleźliśmy jedno sztywne, poczwórne krzesełko i jedną poczwórną szybkobieżną kanapę (wyczepianą z liny na stacjach). Żaden z wyciągów nie miał podpórek pod nogi (na co bardzo narzekała Ineczka), jedynie pałąki zabezpieczające przed wypadnięciem. Oznakowanie i zabezpieczenie tras w zasadzie nie istniejące. Map przy stacjach wyciągów brak, mapek do kieszeni też brak, w zasadzie poruszanie się po całym polu jest nieograniczone i dowolne, ale bardzo dużo jest wystających kamieni, nagłych urwisk, stromych żlebów. W pełnym słońcu było stosunkowo oczywiste jak dostać się z punktu A do B, ale nie chciałbym znaleźć się tam we mgle. Jak do tego dodać jeszcze generalnie niskie umiejętności narciarsko-deskarskie większości uczestników, to aż dziw, że toboganów w akcji widzieliśmy niewiele.
Jeszcze jeden minus jaki rzucił nam się w oczy, to niewielka ilość knajp na stoku i ich wielko-powierzchniowy, nowoczesny styl (trochę jak w niektórych ośrodkach we Francji) pozbawiony tego uroku małych, drewnianych knajpek włoskich czy tyrolskich z zapachem kawy, bombardino, gluwein i z reguły jakąś niezłą muzyką. Sausage-rolls, kidney-pies, fish and chips z herbatką (z mlekiem) to jednak nie to.
Poza tym jednak warunki śnieżne wspaniałe, widoki niesamowite, ludzie naokoło sympatyczni a my…. totalnie bez formy. Po czterech godzinach bardzo chętnie zsunęliśmy się na trzęsących się nóżkach do samochodu by (narciarze to zrozumieją) rozpiąć buty i wyprostować nogi.
A w powrotnej drodze, przy zachodzącym słońcu Mt Tongariro wyglądał jeszcze lepiej….
Mt Tongariro ukazuje krater, jaki powstał po ostatnim wybuchu
 
Cieplutko i śmierdząco....
 
 

2 komentarze:

  1. Kochani, z radoscia i fascynacja czytam Tomka pisemka i za kazdym razem robie to z usmiechem na twarzy. Wyglada na to ze macie sie lepiej niz dobrze, i to mnie cieszy. Narobiliscie mi tez smaku, weic nie zdiwcie sie jesli pewnego (nie za bardzo odleglego) dnia sie do was zwale na wizyte. A jak juz to pozadnie. Zabiore ze soba starych i Niklasa i naj chetniej tez Samanthe.

    Tym czasem grzecznie odkladam zarobki na bilet.

    Serdeczne pozdrowienia ze Sztokholmu!

    OdpowiedzUsuń