No i w końcu udało się. Pogoda dopisała i spełniliśmy nasz
plan, by po dwóch niewykorzystanych sezonach narciarskich w Europie zaliczyć w tym
roku narty w Nowej Zelandii. W końcu, mimo, że wokół coraz bardziej żywiołowo kwitną
kwiatki, to do końca września jeszcze kalendarzowa zima.
|
Mt Tongariro (po lewej, z dymkiem z ostatniego wybuchu) i Mt Ngauruhoe (idealny stożek) |
|
Mt Ngauruhoe i Mt Ruapehu (nasz cel) |
|
Mt Ruapehu |
Na północnej wyspie jedyne miejsce na narty to Mt Ruapehu,
najbardziej na południe położony jeden z trzech wulkanów okupujących tereny
poniżej wielkiego jeziora Taupo. To jest około 300 kilometrów od nas, ale tutaj
oznacza to 3 godziny 15 minut jazdy, czyli luzik, w porównaniu z jazdą do
Austrii czy gdziekolwiek bliżej, już nie mówiąc o „zakopiance”. Na dojeździe
wreszcie możemy obejrzeć z bliska Mt Tongariro, ten wulkan co to nas straszył niewielkim
wybuchem kilka tygodni temu i który ciągle sobie dymi i duma, którą z trzech
opcji nam zafundować.
Ale nam się śpieszy na śnieg. Wjeżdżamy więc na tereny pól
narciarskich Whakapapa, a tam, w związku ze świetną pogodą, tłumy. Nie wygląda
to zbyt różowo, bo miejsc już na olbrzymich parkingach brak, ale oczywiście są
jeszcze zapasowe, zwane lirycznie „gravel pit” czy „scoria flat” i reszta
samochodów jakoś się upycha. Ski-busami podwożą nas do kas i pierwszych
wyciągów. Pod nogami wreszcie śnieg, nad głową niemalże granatowe niebo,
poniżej widoki zapierające dech. W oddali, powyżej chmur widać stożek innego
wulkanu Mt Taranaki - to 130 kilometrów stąd.
|
Pod nami zieleń zimy na Północnej Wyspie a na horyzoncie Mt Taranaki |
|
Mt Taranaki w zbliżeniu |
|
Ineczka na tle Mt Ngauruhoe i Mt Tongaririo za nim |
|
Troszkę na prawo, za tymi turniami jest krater Mt Ruapehu |
Już po chwili było wyraźnie widać, że narciarstwo w Nowej
Zelandii to raczej margines turystyczno-sportowy. Ludzi co prawda pełno, bo
dzień przepiękny, ale organizacja, sprzęt i styl zarządzania polem narciarskim
tak na oko są z lat 70-tych w Europie. Górne wyciągi to w większości podwójne
orczyki, główne dowożące wyciągi to sztywne, podwójne krzesełka, znaleźliśmy
jedno sztywne, poczwórne krzesełko i jedną poczwórną szybkobieżną kanapę (wyczepianą
z liny na stacjach). Żaden z wyciągów nie miał podpórek pod nogi (na co bardzo
narzekała Ineczka), jedynie pałąki zabezpieczające przed wypadnięciem. Oznakowanie
i zabezpieczenie tras w zasadzie nie istniejące. Map przy stacjach wyciągów
brak, mapek do kieszeni też brak, w zasadzie poruszanie się po całym polu jest
nieograniczone i dowolne, ale bardzo dużo jest wystających kamieni, nagłych
urwisk, stromych żlebów. W pełnym słońcu było stosunkowo oczywiste jak dostać
się z punktu A do B, ale nie chciałbym znaleźć się tam we mgle. Jak do tego
dodać jeszcze generalnie niskie umiejętności narciarsko-deskarskie większości
uczestników, to aż dziw, że toboganów w akcji widzieliśmy niewiele.
Jeszcze jeden minus jaki rzucił nam się w oczy, to niewielka
ilość knajp na stoku i ich wielko-powierzchniowy, nowoczesny styl (trochę jak w
niektórych ośrodkach we Francji) pozbawiony tego uroku małych, drewnianych knajpek
włoskich czy tyrolskich z zapachem kawy, bombardino, gluwein i z reguły jakąś
niezłą muzyką. Sausage-rolls, kidney-pies, fish and chips z herbatką (z
mlekiem) to jednak nie to.
Poza tym jednak warunki śnieżne wspaniałe, widoki
niesamowite, ludzie naokoło sympatyczni a my…. totalnie bez formy. Po czterech godzinach bardzo chętnie zsunęliśmy się na
trzęsących się nóżkach do samochodu by (narciarze to zrozumieją) rozpiąć buty i
wyprostować nogi.
A w powrotnej drodze, przy zachodzącym słońcu Mt Tongariro
wyglądał jeszcze lepiej….
|
Mt Tongariro ukazuje krater, jaki powstał po ostatnim wybuchu |
|
Cieplutko i śmierdząco.... |
wzruszajace widoki
OdpowiedzUsuńKochani, z radoscia i fascynacja czytam Tomka pisemka i za kazdym razem robie to z usmiechem na twarzy. Wyglada na to ze macie sie lepiej niz dobrze, i to mnie cieszy. Narobiliscie mi tez smaku, weic nie zdiwcie sie jesli pewnego (nie za bardzo odleglego) dnia sie do was zwale na wizyte. A jak juz to pozadnie. Zabiore ze soba starych i Niklasa i naj chetniej tez Samanthe.
OdpowiedzUsuńTym czasem grzecznie odkladam zarobki na bilet.
Serdeczne pozdrowienia ze Sztokholmu!