Szukaj na tym blogu

26 sierpnia 2012

Narty pod spinakerem…

W sobotę postanowiliśmy wreszcie pojechać na narty. Nasi sprzedawcy domu coś przebąkiwali o tym, że może oddadzą nam nasz dom we władanie już siódmego września. A jak przejmiemy dom to już prędko wolnego weekendu nie będziemy mieli, bo wiadomo, przeprowadzka, wypakowywanie, urządzanie, przeróbki. Trzy miesiące niewyjęte. Czyli do lata będzie co robić.

Kolejna szczęśliwa grupa wypływa w rejs by zobaczyć z bliska White Island, czyli ten wulkan co to nam ciągle dymi na horyzoncie
White Island
No to jak mamy jechać na narty to teraz. Mojej kurtki brak, ale parę polarów w końcu mam, jakaś kurtka turystyczna na wierzch to dam radę. Więc wieczorem w piątek pakujemy graty do samochodu, żeby rano wyruszyć na wulkany. O 21:20 telefon. Dzwoni mój nowy kolega Ken i donosi, że Barry – właściciel najprzyzwoitszego katamaranu w mieście - potrzebuje na jutro załogę na regaty. Trochę to bolesne, bo narty już w samochodzie i pogoda dobra zapowiadana tylko na sobotę, ale takiej okazji się nie przepuszcza. No oczywiście, że będziemy jutro rano w jacht klubie. Szybka akcja w garażu i do sprzętu narciarskiego dołożone zostały sztormiaki, czapki, rękawiczki żeglarskie i piankowe buty. Rano, ciągle z nartami w bagażniku, meldujemy się na przystani.

Konkurenci
Jacht klub w Whakatane, to ok. 40 członków i kilkanaście łódek. W zimowych regatach bierze udział sześć załóg. Nasz katamaran to Fountaine Pajot Athena, 38 stopowa, dość przyzwoita jednostka, którą Barry ściągnął po charterze z Australii. Pozostałe jednostki w klubie, w większości to tzw. Chicos, bardzo sprawne i dzielne 30 stopowe łódki, kiedyś produkowane w Nowej Zelandii. W regatach bierze udział jedna z nich a pozostałe to jeszcze mniejsze mieczówki.

Nasza krypa

Zabieramy boje regatowe z nami, bo miejsca ci u nas dostatek i płyniemy w morze. A tam flauta. Zero. Stół. Staw. Poustawialiśmy boje na silniku i czekamy. Po chwili przez UKFki ustalamy, że na razie robimy sobie czas wolny (łapiemy ryby, opalamy się) i spróbujemy raz jeszcze koło 13:00. Barry zainstalował niedawno dwa nowe silniki i chętnie je będzie docierał, bo za parę miesięcy wybiera się na Fiji i chce nakręcić 150 godzin, żeby zrobić pierwszy przegląd. Dolewamy więc trochę paliwa do baku i płyniemy na Whale Island. Wreszcie mamy okazję zobaczyć ją z bliska.
 
Foki na Whale Island
 
 
Wyspa ta jest rezerwatem przyrody i nie wolno na niej lądować. Opływamy ją od południa i podziwiamy kolonie fok, różnych ptaków, plażę z gorącymi źródłami i …czas na powrót, bo 13:00 się zbliża. I coś jakby zaczęło wiać. Po drodze jeszcze z oddali wyłania się wieloryb, ale niestety zdjęcia nie udało się zrobić.

Spinaker trochę pomógł


Dopływamy do toru ustawionego rano. Wieje słabiutko, ale jakieś z 6 węzłów się uzbiera. Płynąć się da, ale z małymi, lekkimi łódkami nie mamy szans. Nasz katamaran rozwinąłby skrzydła przy 15 węzłach, a przy takim zefirku to nawet pod spinakerem nie mamy szans. No ale przecież to tylko zabawa. I tak jesteśmy chyba na trzecim miejscu. Barry zadowolony. Jeszcze nigdy, żadna załoga tak szybko nie stawiała spinakera. Bałagan i improwizacja, ale śmiechu mnóstwo.
Happy crew
 

No dobra, zabieramy boje i wracamy do przystani. Okazuje się, że Barry jest też inżynierem. Odkrywamy wielu wspólnych znajomych. Na przystani otwieramy piwka. Na rowerze przyjeżdża Don- Komandor Jacht Klubu. Też inżynier, ale elektryk. Znowu wspólni znajomi. Klarujemy łódkę i idziemy do klubu. No i wiadomo – biedna Inka będzie musiała prowadzić, bo Don przyniósł butelkę rumu. Wygląda na to, że jak nastroję im pianino, które niedawno ktoś przytargał do klubu, to w zasadzie jesteśmy już członkami. Nie przypuszczałem, że tak szybko pójdzie. Teraz tylko trzeba jakiś sprzęt pływający zorganizować….



Przy ujściu rzeki Whakatane, na skale, stoi statuetka maoryskiej dziewczyny Wairaka, która uratowała jedno z canoe, które dryfowało do morza.






Ustalanie taktyki wyścigu


 

2 komentarze: