Szukaj na tym blogu

25 września 2012

SH38 Project


Tak już mam, że nie lubię miejsc nawiedzanych przez tłumy. Ubolewam czasem nad tym, bo chętnie poszedłbym na duży koncert znanego zespołu … i parę razy poszedłem, ale za każdym razem opętany tłum gawiedzi psuł mi frajdę posłuchania i pooglądania. Doszedłem do wniosku, że jednak najlepiej koncerty moich ulubionych zespołów ogląda się na DVD, a sala teatralna, czy powiedzmy Kongresowa, to maksimum, które mogę zdzierżyć. Sting w Kongresowej smakuje zupełnie inaczej niż Sting na stadionie.
State Highway 38 i jeden z opuszczonych domów
Kiedy 31 lat temu wybraliśmy Nową Zelandię, podświadomie szukaliśmy miejsca, gdzie nie ma tłumów i które jest poza utartymi szlakami turystycznych pielgrzymek. Jakieś 28 lat temu, kiedy mieszkaliśmy już w Rotorua, jak to zwykle my, marszrutę wakacyjną (jak zwykle objazdową) wybraliśmy jeżdżąc palcem po mapie i szukając miejsc poza głównymi szlakami. Nasza trasa poprowadziła wtedy z Rotorua przez Murupara nad Jezioro Waikaremoana, wzdłuż SH38 (State Highway Nr 38 – w Polskim żargonie drogowym byłaby to DK38 – Droga Krajowa 38). Po przejechaniu do Murupary okazało się, że na jej rogatkach SH38 staje się bardzo wąską i krętą szutrówką. Nic nam jednak nie było straszne i podążyliśmy nią następne prawie 200 km  do Wairoa, trochę się tylko dziwiąc, że jak na State Highway to trochę ta droga mało uczęszczana i z lekka poniżej standardów.
Nasz trud (a raczej trud naszego niewielkiego samochodu) wynagrodzony został dość szybko niesamowitymi widokami prawdziwego lasu deszczowego w górach Te Urewera, mijanych wodospadów, przepięknych dolin ze strumieniami, dzikiej przyrody, wielkich drzew kauri, a na koniec jeziora Waikaremoana, które leży wysoko w górach i ma absolutnie kryształową wodę.  

No i teraz, 28 lat później, zaangażowałem się w projekt dotyczący tego pięknego regionu. Zrobiłem to trochę podświadomie, bo projekt przypomina mi czasy z pracy na Wyspach Salomona czy Tuvalu i dotyczy w zasadzie rozwoju ekonomicznego Maoryskiej społeczności, rozrzuconej w niewielkich osadach ukrytych w Te Urewera. 
Większość z tubylców należy do plemienia Tuhoe, jednego z tylko kilku plemion Maoryskich, które nigdy nie chciały poddać się europejskim osadnikom i nie podpisały Treaty of Waitangi. Bronili się w Te Urewera jak mogli i w rezultacie stracili więcej niż inni, bo za karę odebrano im olbrzymie obszary ziemi po obu stronach Te Urewera. Tuhoe (trochę jak nasi górale) mają do dziś poczucie sporej odrębności i bardzo sobie cenią życie na swoim pięknym uboczu.
Tuhoe żyją sobie pięknie
Jest wśród nich sporo takich, którzy woleliby nic nie zmieniać, żyć wysoko w górach, utrzymywać się z prostego rolnictwa i nie musieć się martwić resztą zwariowanej cywilizacji pakeha (białego człowieka, czyli ceprów). Niestety, również i oni nie mogą uciec od realiów otaczającego ich świata i chcąc nie chcąc muszą przynajmniej trochę z niego przyjąć. W swoim uwielbieniu naturalnej przyrody wykazują się wielką mądrością i zgadzają się na lekki postęp, ale mocno kontrolowany i pilnują tak zwanego zrównoważonego rozwoju. Właśnie ostatnio, w ramach kompensacji za wszystkie krzywdy jakich doznali od Korony Brytyjskiej, wynegocjowali z rządem Nowej Zelandii prawo do zarządzania parkiem Narodowym Te Urewera, który został utworzony na większości zajmowanych przez nich terenów.
Maorysi bardzo lubią konie, trochę na nich jeżdżą, ale ogólnie hodują je
dla przyjemności. Wzdłuż SH38 trzeba poruszać się z ostrożnością,
bo za wieloma zakrętami, na środku drogi napotkać można konia lub krowę,
stojące na środku z filozoficzną miną
Oprócz swojego rolnictwa i innych prostych zajęć oferują oczywiście usługi przewodnictwa po ich świecie gór, buszu i nieskażonej przyrody. No i tutaj dochodzimy do sedna, a mianowicie do SH38, której stan odstrasza turystów. Projekt, w który się zaangażowałem to próba zdobycia funduszy na doprowadzenie tej drogi do stanu, który może nie dopuściłby do wielkiego ruchu autobusów z turystami w szpilkach i krawatach, ale umożliwiłby bezpieczniejszy dojazd tam turystom wędrownikom, którzy chcieliby pójść w góry i zakosztować prostego, Maoryskiego życia. Krótko mówiąc trzeba znaleźć pieniądze na poszerzenie i wyasfaltowanie ok 80 km tej drogi a aby tego dokonać, trzeba po pierwsze ustalić z miejscowymi, co tak naprawdę chcą tam robić, a potem znaleźć takie agencje rządowe czy inne źródła finansowania, które te 30-40 mln dolarów wyasygnują.
Ten Bedford już chyba dalej nie pojedzie...
I tak oto stałem się członkiem komitetu sterującego, który ma tego cudu dokonać. A przy okazji, co parę tygodni będę miał pretekst, aby spędzić trochę czasu w przepięknych górach Te Urewera.

Tydzień temu pojechałem tam na kolejne spotkanie. Niestety, tym razem już bez Inki, która właśnie rozpoczynała urządzanie domu a i ja śpieszyłem się do niej z powrotem więc setek zdjęć, które za pierwszym razem przepadły nie powtórzyłem. Jednak kilka udało się zrobić…….
Spotkanie komitetu sterującego

Joe jest również z Tuhoe i prowadzi firmę Te Urewera Trecks, można z nimi
przejść kilkudniowe trasy przez absolutnie dziewicze tereny, Doris to lokalna
organizatorka życia społecznego w Ruatahuna

Dziki camping w Minginui, w takiej scenerii można spędzać czas pod namiotem albo w przyczepie campingowej

U nas wiosna, a na polach świeżutka jagnięcina i cielęcina....



 

3 komentarze:

  1. Kochane Inkotominki,
    naprawdę pięknie jest tam u Was.
    Zdjęcie ze świeżutką jagnięcinką na zielonej trawce jest już od dzisiaj tłem mojego pulpitu.
    U nas złota polska jesień, pozdrawiamy gorąco ADB

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś tak nigdy nie było okazji zobaczyć, jak wygląda taki kraj, jak Nowa Zelandia. A teraz to chyba sięgnę po jakąś literaturę, tak mnie ten kraj zaciekawił.
    A jakąś inwestycję kolejową też będziesz Tomku prowadził, bo może moglibyśmy się przydać?........ (to był żart).
    A te maluchy na zdjęciach - cudne.

    OdpowiedzUsuń
  3. pieknie, cicho. Brakuje mi juz tego. Postaramy sie przyjechac na chinski nowy rok (jest wtedy okolo miesiac wolnego)

    OdpowiedzUsuń