Szukaj na tym blogu

28 stycznia 2013

Rotoiti

Mamy dziś wolny poniedziałek. Świętujemy Auckland Anniversary. Świętuje tylko północna część Północnej Wyspy. Reszta w robocie. W inne dni mają swoje, regionalne święta. Wtedy my będziemy w robocie.

A o co chodzi z tym anniversary? Ano o to, że pan William (dla przyjaciół Bill) Hobson, który został później pierwszym Gubernatorem Nowej Zelandii, w swoją drugą rocznicę przybycia do Bay of Islands, w 1842 roku wydał następujący dekret: "Saturday, the 29th instant, being the SECOND ANNIVERSARY of the establishment of the Colony, His Excellency the Governor has been pleased to direct that day to be held a GENERAL HOLIDAY, on which occasion the Public Offices will be closed." No po prostu chciał się chłopina w spokoju napić, a nie ciągle rządzić i rządzić. Tak więc dzięki Sir Williamowi co roku, w każdy poniedziałek najbliższy dacie 29 stycznia, wszyscy chodzimy się napić. Miło.

Wykorzystując zatem trzydniowy weekend i zapowiadaną dobrą pogodę, wybraliśmy się spróbować jak nam się uda wykorzystać łódkę jako mini camper. W zasadzie to planowaliśmy jechać na Tarawerę, ale po drodze stwierdziliśmy, że wiatry są pomyślne, więc spróbujmy Rotoiti. Jeszcze tam nas nie było.

Jedna z cichych zatok, gdzie można uciec przed zgiełkiem skuterów. Tutaj nie wprowadza się stref ciszy - po prostu ogranicza się prędkość do 5 węzłów i to w zasadzie wystarcza

Oryginalni gospodarze też lubią swoje jezioro - maoryskie Marae


Rotoiti jest pięknym, długim jeziorem, ułożonym równoleżnikowo (dla tych, co wagarowali na geografii oznacza to wzdłuż osi wschód-zachód). Ponieważ tak jak w Polsce, większość wiatrów wieje tutaj z zachodu więc z reguły duje tam nieźle. Czyli - mekka żeglarzy. I faktycznie jest to jedyne - oprócz Taupo - jezioro, na którym widać sporo żagli. Łódki są to różne, różniste, ale większość mieści się w kategorii trailer-sailer czyli jest mieczowa, ze składanym masztem i można ją wozić na przyczepie za samochodem. To zaś z kolei ogranicza jej szerokość do 2,5 metra a długość jest ograniczana rozsądkiem. Większość mieści się w przedziale 6 - 8 metrów, czyli mazurski standard. Oj, oj poleciałem już po żeglarskiej bandzie. Dobra, nie przynudzam techniką.

Niestety, na Rotoiti jest jak na Mazurach - czyli sporo innego pływającego sprzętu, i raczej mniej kajaków (bo duje) a więcej wszelakiej wariackiej motoryzacji, którą tu nazywają personal water craft, czyli nieszczęsnych skuterów. Odmiennie niż na innych jeziorach, na których głównie łapie się ryby, albo urządza spokojne wyprawy na odległe plaże, tutaj, za co drugą motorówką jedzie jeden lub dwóch narciarzy lub ciągnięta jest rozwrzeszczana czereda na kółku czy bananie. Ogólnie, trzeba mieć oczy na około głowy i korki w uszach.

Na szczęście cała ta gawiedź opuszcza jezioro dość wcześnie i na wieczór zostają już tylko wędkarze i spokojni wodniacy, pokotwiczeni w różnych ustronnych zatoczkach na noc. Rano też jest kilka godzin wytchnienia, ale koło dziesiątej hałastra znowu się pojawia. Podejrzewam, że na Rotoiti nie będziemy zbyt często gościć, no chyba, że poza sezonem - jak na Mazurach....

Gęsi, jak to gęsi - uparły się, że będą pozować gęsiego.

Jak je ochrzaniłem, za psucie naturalności to się obraziły i odpłynęły

Wodowaliśmy się na Rotoiti dość późno, w sobotę około 17-tej. Po kilku nieudanych próbach połowowych znaleźliśmy zatoczkę za wiatrem, która była cała dla nas. Przygotowywanie kolacyjki z prefabrykatów odbyło się sprawnie. Jakoś poradziliśmy sobie bez kambuza. Winko było zacne. Zachód słońca od rufy. Od dziobu wschód Księżyca w pełni. W oddali odgłosy ptactwa i pluski ryb. Pięknie. Śpiworki spokojnie dały radę. Nawet nie zamknęliśmy plandeki nad łodzią i spaliśmy pod gwiazdami.

Romantyczna kolacja przy zachodzie od strony rufy...

....i wschodzie od strony dziobu


A rano kolejna nieudana próba połowowa. Ogólnie zero brania. No cóż - następnym razem. Kiedy koło południa pojawili się wariaci na skuterach chyłkiem, chyłkiem udaliśmy się do rampy gdzie zostawiliśmy samochód.

A wieczorem, sprawdzaliśmy jak wschód Księżyca wygląda z naszego tarasu w domu. Też nieźle.




4 komentarze:

  1. Ale fajnie. Moze w koncu zrobimy konkurencje tym zdjeciom natury i spaniu wsrod niej gdy pojedziemy do laosu. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochani dech w piersi zapiera, a u nas tylko snieg i snieg, monotonnie niestety.

    OdpowiedzUsuń
  3. geografia geografiå, ale ze ksiezyc jest w pelni u Was o tej samej porze co na naszej polkuli to juz wyzsza szkola jazdy.
    no i co z ta sciekajaca woda? w ktora strone zakreca?
    Opowiadaj, opowiadaj...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no z tym księżycem w pełni to chyba tak właśnie jest, że fazy są takie same wokół całej ziemi. Kurcze, muszę to przemyśleć. A co do efektu Coriolisa przy spuszczaniu wody to sam nie wiem. Spuściłem ze wszystkich, zlewów i umywalek w domu i wygląda na to, że kręci się w lewo, czyli odwrotnie niż zegar, czyli niezgodnie z teorią bo na południowej półkuli powinno się kręcić w prawo a na północnej w lewo. Czyli rację mają fizycy, którzy mówią, że efekt Coriolisa jest zbyt mały, żeby tak na prawdę mieć wpływ na wir w wannie. Skręt zależy od kształtu wanny, kształtu rury, syfonu i innych przyziemnych rzeczy. Rozczarowywujące....

      Usuń